Mając w pamięci bardzo dobry debiut Spectrum Of Delusion, przy okazji drugiej płyty nastawiałem się na małe trzęsienie ziemi w ich wykonaniu, bo chłopaków zdecydowanie stać na zrobienie zauważalnego zamieszania na scenie. Niestety, na taki brejkinpojnt przyjdzie mi jeszcze poczekać, gdyż na Neoconception Holendrzy nieco przeszarżowali z ambicjami i w rezultacie stworzyli krążek zaledwie dobry, momentami nawet bardzo dobry, ale ciągle poniżej oczekiwań.
Muzykom Spectrum Of Delusion zamarzyło się coś ponadprzeciętnie oryginalnego i dlatego poświęcili prawie trzy lata na skomponowanie materiału mocno zespojonego z historią sci-fi zawartą w tekstach. Cały koncept sprowadza się z grubsza do tego, jak ludzkość (po)radzi sobie w obliczu nieuchronnej zagłady (w tej roli asteroida) i co będzie później – z przenoszeniem świadomości do superkomputera i wysyłaniem go w kosmos, żeby dziedzictwo Jarosława nie przepadło bezpowrotnie. Takie podejście do liryków niejako wymusiło na zespole rezygnację przynajmniej z części aranżacyjnych schematów oraz zadbanie o dużą — podejrzewam, że większą niż by to było konieczne w normalnych warunkach — różnorodność poszczególnych utworów, a nawet wrzucenie kilku na siłę (choćby instrumentalny „Bringing Serenity”). Całość uzupełniono samplami, które w zamyśle mają sprzyjać imersji i ułatwiać wciągnięcie się w temat. Wszystko fajnie, doceniam pomysły i ogrom włożonej pracy, szkoda tylko, że mnie to niespecjalnie rusza, a przez te wszystkie dodatki Neoconception wydaje mi się płytą zbyt rozwlekłą i stonowaną.
Nie wiem, czy to tylko na potrzeby konceptu tego albumu, czy już na stałe, Spectrum Of Delusion zmienili priorytety i pchnęli muzykę w bardziej progresywne rejony, tracąc tym samym na znanych z „Esoteric Entity” brutalności i ciężarze. Podobne choróbsko dotknęło swego czasu Obscura („Akróasis”), później przeszło na Beyond Creation („Algorythm”) i w obu przypadkach nic dobrego z tego nie wyniknęło. Jako że bohaterowie tej recki mają duuużo wspólnego z obiema wymienionymi kapelami, to i u nich ta korekta stylu nie zachwyca. Łagodzeniu grania mówię twarde i zdecydowane: nie! A może po prostu jestem jakiś dziwny, bo nie potrafię zaakceptować kierunku, w jakim zmierza współczesny progresywny death metal? Spectrum Of Delusion wymiatają na wysokim poziomie, z ogromną łatwością i rozmachem (bezprogowy bas szaleje bez ustanku i chyba jest go nawet więcej niż gitar) i szkoda by było, gdyby się w pewnym momencie ograniczyli do pitolenia.
Pomimo dość dodupnego obrazu Neoconception, jaki nakreśliłem powyżej, album może się podobać, ba – może nawet robić spore wrażenie. To materiał dopracowany do najdrobniejszego szczegółu, zgrabnie opakowany i zagrany tak, że kopara opada. Problem w tym, że na szczere zachwyty będzie stać tylko tych, którzy nigdy nie mieli styczności z debiutem Holendrów.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/SpectrumofDelusion/
podobne płyty:
- BEYOND CREATION – Algorythm
- OBSCURA – Akróasis
- SINGULARITY – Place Of Chains
O pochodzącym z Petersburga Infiltration dużo się pisze w kontekście klasycznego death metalu, padają takie nazwy jak Bolt Thrower, Cannibal Corpse, Napalm Death… których jednak w ich muzyce w ogóle nie słychać. No chyba, że wojenna tematyka ma się koniecznie kojarzyć z Boltami, a sama obecność blastów i ze trzech riffów pod „Utopia Banished” to wielkie wpływy Napalmów – tylko to trochę naciągane, nie sądzicie? Point Blank Termination to, a owszem, death metal, ale taki dość uniwersalny i inspiracjami raczej niewykraczający poza 2000 rok – wszystkiego tu po trochu, choć na szczęście te lepsze fragmenty/wpływy przeważają.
Francuska stara gwardia — a przynajmniej ta jej część, która jest jako tako aktywna — trzyma się zadziwiająco dobrze. Może i nie z dużą częstotliwością, ale z dobrym rezultatem weterani od lat udowadniają, że warto im było wygrzebać się z grobów i dać sobie jeszcze jedną szansę. W tym niewielkim gronie Loudblast zawsze byli tą większą, popularniejszą i bardziej utytułowaną kapelą i to po trzech dekadach raczej się nie zmieniło – dla Listenable są priorytetem. Pod względem muzyki nie stawiałbym ich aż tak wysoko – dla mnie byli solidnym numerem dwa i Manifesto tylko mnie w tym utwierdził.
Z Nawabs Of Destruction wszystko było oczywiste od samego początku. Zespół pochodzący z Bangladeszu, składający się zaledwie z dwóch kolesi, a wydawany przez Pathologically Explicit – to musi być jakiś bulgotliwy, slammujący brutal death, po prostu musi. Okazało się, że to jedynie nic niewarte pozory, a Rising Vengeance szybko stał się dla mnie jednym z dwóch największych łotefaków 2020 roku. Nastawiałem się na popłuczyny po Devourment, a pierwsza nazwa, jaka po minucie wpadła mi do głowy to… Edge Of Sanity. Nie ma co, Nawabs Of Destruction potrafią zaskoczyć, ale na tym ich zalety się nie kończą, bo mają do zaoferowania 40 minut naprawdę ciekawego i nieszablonowego grania.
Profanity to już uznana marka na polu niemieckiego death metalu, prawdziwi weterani tamtejszej sceny, choć ani dorobkiem płytowym, ani aktywnością nigdy nie grzeszyli. Gdzie zatem szukać źródeł ich wysokiego statusu? Ano grają od dawna, co za naszą zachodnią granicą chyba wystarczy do sukcesu. To jednak wcale nie oznacza, że grają dobrze. Ich poprzedni album „The Art Of Sickness” zupełnie mnie nie ruszył, zaś wydany rok później split z Sinister z coverem Suffocation jedynie zniesmaczył. Na Fragments Of Solace jest nieco lepiej, ale wciąż nie na tyle, żebym komukolwiek polecał ten materiał.