22 marca 2010

Vortex – Colours Out From The Emptiness [2001]

Vortex - Colours Out From The Emptiness recenzja okładka review coverKiedy, przed zakupieniem płytki, zastanawiałem się, z czym tak właściwie będę miał do czynienia, naprawdę ciężko było to przewidzieć. Krótko mówiąc – kupowałem album prawie w ciemno, kierowany jedynie jakimiś wątłymi informacjami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Ooo! tego naprawdę dało się słuchać! Moje pierwsze myśli zwróciły się w stronę ostatnich Pestilence’ów (oczywiście mam tu na myśli „Testimony of the Ancients” oraz „Spheres”, a nie żadne tam makabry). Kolejne przesłuchania tylko potwierdzały moją początkowe skojarzenia – przestery, wokale, trochę odjechane, kosmiczne klimaty rodem właśnie ze Sfer. Ale to nie było wszystko, okazało się bowiem, że mili panowie Japończycy (a teraz uderz się w piersi i powiedz, ile znasz dobrych kapel z Japonii; jest tego więcej niż 3?) nie są w ciemię bici i potrafią stworzyć pasjonującą muzykę, która pomimo oczywistego czerpania z różnych klasyków technicznego i progowego grania, ma w sobie sporo oryginalnych patentów. Dalsze zanurzania się w odmęty japońskich struktur muzycznych prosto z Pustki, okazywały całe bogactwo muzyki zawartej na albumie. Jest tu bowiem wszystko: i szybkie deathowe kawałeczki z zachętą do kręcenia cabanem i wolniejsze jazdy walcem, są instrumentalne fragmenty z użyciem, choćby, chapman sticka (a oczywiście wiecie, kto najlepiej na chapmanie popiernicza) i spokojne numery z czystymi wokalami i jazzowymi partiami. Niemniej jednak jest to album konkretnie deathowy – wspomniane gitary pracują rzęsiście i ciężko, perkmanowi nóżki ślicznie obertasy wycinają, bas pięknie dodaje głębi, a wokalista może straszyć niegrzeczne dzieci. Konkretnie deathowy, ale też porządnie postępowy i technicznie zagrany. Posłuchajcie choćby pierwszych kawałków „Stigma” i „Burnt with thoughts” a zrozumiecie o czym mówię. Posłuchajcie tych szalonych solówek, zarówno gitarowych jak i basowych, momentalnych zmian tempa czy jazzowych wstawek, posłuchajcie poetyckich deklamacji, skomplikowanych riffów i kosmicznej atmosfery. Można by więc powiedzieć, że album po prostu cud, miód i orzeszki. Cóż – bez mała. Bo wydaje się, że w miarę trwania albumu poziom jakby spada. Nie przypadkowo wspomniałem dwa pierwsze kawałki – są one zdecydowanie najlepsze. Kolejne stoją trochę w cieniu pierwszych, co nie znaczy, że są złe – brakuje im jednak trochę. Drugi minus to nie najlepsza realizacja – ja rozumiem basy i w ogóle, ale tu z nimi trochę przesadzili. I to chyba tyle „plusów ujemnych”, pozostałe elementy można jako te dodatnie zaliczyć. Czy więc warto było wydać te kilka dych na Vortexa? Zdecydowanie. Więc migiem zapoznawać się z Colours Out From The Emptiness.


ocena: 7/10
deaf
oficjalna strona: members.at.infoseek.co.jp/vortex_
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Zajebista płyta. Dzięki za recenzję - właśnie poprzez nią poznałem ten zespół :) Wielka szkoda, że nagrali tylko jeden longplay.

    OdpowiedzUsuń