Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dania. Pokaż wszystkie posty

5 maja 2023

Panzerchrist – Regiment Ragnarok [2011]

Panzerchrist - Regiment Ragnarok recenzja reviewPancerny chrust. Miałem w sumie nie pisać o nich recki, bo jest zbyt wiele takich zespołów. Wiecie, typu szybkie, solidne, ale dupy nie urywa. Ale tak coś mnie tchnęło, żeby odświeżyć tą płytkę na zasadzie dotarcia do istoty bardzo ważnego zagadnienia, mianowicie – „po ..uj to sobie kupiłem?” Miałem gdzieś z tyłu głowy, że ten zespół jest niepozorny i niedoceniany, ale też nie da się ukryć, że takie granie to jest proszę Pana na pęczki. Inna sprawa, że beznadziejna grafika bynajmniej im nie przysporzy fanów, bo wygląda to mało atrakcyjnie, wręcz wcale. Ot, czołg na szarym tle. Koń by się uśmiał ja ci mówię.

Początkowo chciałem też porównać Pancernychmesjaszy do Bolt Thrower/Marduk, tyle że nie ta prędkość, nie ta intensywność niestety. Nie zrozumcie mnie źle, blasty są (o tym później), ale nie czuć tej duszności i klaustrofobii i gęsiej skórki, jaka się pojawia przy zapuszczaniu wcześniej wymienionych. Dużo bardziej natomiast słyszę tutaj wpływ notabene polskich grup Death Metalowych. Poziom Calm Hatchery to oczywiście to nie jest, ale jest pewien zbliżony entuzjazm w tworzenie sztuki, jak i ewidentna przyjemność z grania, a nie klepania losowo podanych riffów.

Zacznijmy jednak od tego, co jest kiepskie. Co prawda nie lubię blackowych elementów i choć o dziwo tutaj one sprawiają, że materiał brzmi ciekawie, to mimo wszystko mogłoby się obyć bez skrzeków. Inna sprawa, że growl brzmi tatusiowato (poproszę ojca, żeby zaryczał to sobie potem nagram i porównam).

Drugi problem i to poważny, to perkusja. Z tego co przeczytałem, to produkcją i dalszymi następstwami zajął się jeden typ – Jacob Olsen. Patrząc się na jego „dorobek”, to rzadko kiedy wszystko robił sam, częściej współpracował z Tue Madsenem (tym bardziej kompetentnym Duńczykiem). I to niestety słychać. Perkusista jest naprawdę dobry – blastuje, częstuje nas talerzami, przejściami, ma energię, siłę, kopa i pomysły, czego to on nie robi, żeby przykuć naszą uwagę. Tyle, że gówno z tego słychać. Mam taką teorię, że Jacob chowając werble do tyłu przy mixie (bo one brzmią akurat prawidłowo), przy okazji nieopatrznie ściszył wszystkie pozostałe ścieżki perkusyjne, gdyż brzmi to jak klepanie dupą po prześcieradle albo lepiej, klapkiem o podłogę.

Niestety, ale w Death Metalu perkusja, a co za tym idzie, rytmika, a co za tym idzie, energia i charyzma w prezentowaniu swojej wizji, to jest nieraz być albo nie być. I dla wielu z was nie będzie miało znaczenia to, że dostaniecie naprawdę zajebiste schizofreniczno-apokaliptyczne piruety na gitarze, wraz z odpowiednim klimatem i genialnymi utworami typu „We March as One”, „King Tiger”, „Feuersturm”. Nie, aczkolwiek nigdy nie ma nudy i cały czas coś się dzieje ciekawego i nie ma zjadania ogona, to gdyby perkusja brzmiała tak jak należy, to nie musiałbym teraz świecić oczami za swoje opinie i końcową ocenę.

Mimo tego, stwierdziłem że tylko troszkę odejmę punktów, bo tego typu albumy udowadniają, że nie o oryginalność chodzi w Death Metalu, a o jakość kompozycji. Można robić popisy cyrkowe i trafić tym jak kula w płot. A można wziąć poszczególne znane składniki, stworzyć własną recepturę i wygrać. Dlatego też wierzę w sens istnienia tego zespołu i uważam, że jest on tynfa wart.


ocena: 7,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Panzerchrist/24836243997

podobne płyty:

Udostępnij:

19 lutego 2023

Corpse Vomit – Drowning In Puke [1999]

Corpse Vomit - Drowning In Puke recenzja reviewPewnie się zastanawiacie, co mi znowu odbiło, żeby zabierać się za pisanie o jakimś obskurnym, trzecioligowym, zapomnianym albumie z lat ’90? Wszak wieśniacka, wręcz kaszaniasta, kreskówkowa okładka (czyli pełen standard jeśli mówimy o Danii), która notabene kojarzy mi się z ich krajanami, Infernal Torment, niekoniecznie może zachęcić kogoś do obczajania zawartości. Chyba, że ktoś, tak jak ja, wziął sobie za misję życiową przesłuchać wszystko, co powstało jeszcze w minionym wieku.

Informacji nie posiadam za wiele o tej formacji (rym zamierzony), a właściwie wcale. Są tylko jakieś dziwne ksywki, jak Molesting Mike (który wg Metal-Archives, okazał się być wokalistą Thorium), Anal Al, Cape Cum, Caco Cezo. Mastering robił uznany Tue Madsen, a gościnnie solówki są dzięki panom z Artillery. Podejrzewam, że jest to jakiś poboczny projekt, który albo powstał dla beki, albo w wyniku alkoholowego spotkania kilku zespołów. Patrząc na tytuły tracków jak „Maggots Eating My Dick”, „Hurdibrehan” (że czo?) czy „Gaydog”, to obstawiałbym jednak śmiechuwę.

Przechodząc wreszcie do cholery do muzyki, to tu już się zaczyna robić nieco lepiej. Z przyjemnością oznajmiam, że za jedną stronę medalu robi hołd dla Autopsy (głównie „Mental Funeral”) – jest tu zresztą cover ich numeru „Gasping for Air” (z dopiskiem „Fresh”), jak i nawiązanie do jednego z ich hitów w postaci wymownego „In the Grip of Autumn”. Jest to zmiksowane z Marduk, tak z okresu „Dark Endless”. Zdarzy im się też gdzieniegdzie podkraść jakiś riff Pestilence. Perkusję natomiast to bym porównał do stylu Obituary. Wokalu nie porównuje, jest standardowy i fajny. I cały program tak sobie jedzie naprzemiennie, raz klimatycznie i grobowo, a raz Brutalny Groove.

Całość brzmi może nieco zbyt obskurnie i piwnicznie, mimo „remastera” i podgłaśnianie nie pomaga, ale nie sposób odmówić zgrabności, z jaką panowie sobie grają. Różne drobne smaczki urozmaicają materiał, aby nie było zbyt monotonnie i nudnie. No i nie brakuje oczywiście dobrych riffów, co wtedy było podstawą, a dzisiaj, gdzie głównie rozchodzi się o klimat, zdaje się być dodatkiem. Jest to nieco świrnięty, zwariowany i zakręcony album, wręcz imprezowy, za co dostają extra 0,5 punktu w ramach inflacji.


ocena: 7,5/10
mutant
Udostępnij:

20 stycznia 2023

Sulphurous – The Black Mouth Of Sepulchre [2021]

Sulphurous - The Black Mouth Of Sepulchre recenzja reviewBrawo, brawo, brawo! Po ciepło przyjętym debiucie Friborg i Tunkiewicz nie mieli wyjścia i musieli uznać, że Sulphurous jest projektem na tyle wartościowym, żeby go kontynuować, a Dark Descent, żeby dalej inwestować w nich pieniądze. Dobra to decyzja, bo muzyka tego duetu staje się coraz ciekawsza i bardziej wciągająca, a przy tym mocniej odróżnia się od pozostałych kapel, w których maczają paluchy.

Między „Dolorous Death Knell” a The Black Mouth Of Sepulchre nie ma oczywiście przepaści, ale ogólny progres jest jak najbardziej odczuwalny. Sulphurous całkiem sprawnie rozwijają tu swój pomysł na obskurne granie i chociaż nie pozbyli się wszelkich obcych naleciałości (głównie Incantation i Autopsy – korzystają z nich z umiarem), to udało im się stworzyć coś w dużym stopniu rozpoznawalnego. Muzycy wzięli to, co było najlepsze na debiucie, rozbudowali, zagęścili, podkręcili tempo i podali w soczystej oprawie brzmieniowej. A wszystko to bez utraty wcześniejszego zgniłego klimatu.

Utwory są dość długie i rozwijają się raczej powoli, jednak nie są pozbawione gwałtownych zrywów i specyficznej dramaturgii, dzięki którym ewidentnie zyskały na wyrazistości i łatwiej się w nich zatopić. Mimo dużej spójności i podobnej konstrukcji, każdy kawałek ma w sobie coś charakterystycznego, czego później wyczekuje się przy kolejnych przesłuchaniach, więc o nudzie czy monotonii nie może być mowy. Podobnie jak na debiucie, mocnym punktem The Black Mouth Of Sepulchre są pozbawione lukru melodie oraz nawarstwiające się solówki, które nieraz ciągną się i przez pół numeru. No właśnie, solówki… W tej kwestii Sulphurous również się rozwinęli, bo gitarowym popisom towarzyszą także perkusyjne (co najlepiej słychać w końcówkach „Emanated Trepidation” czy „Shadows Writhing Like Black Wings”), przez co muzyka brzmi intensywniej i bardziej technicznie.

Sulphurous na The Black Mouth Of Sepulchre udowodnili, że z tej, było nie było, oklepanej formuły można jeszcze sporo wycisnąć, wystarczy tylko mieć do niej odpowiednie (nieortodoksyjne) podejście i odrobinę odwagi, żeby zrobić coś inaczej. Ja w każdym razie jestem bardzo ciekaw, w jakim kierunku rozwiną się na następnym krążku.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Sulphurous-1830777203674450/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

25 września 2022

Konkhra – Sexual Affective Disorder [1993]

Konkhra - Sexual Affective Disorder recenzja reviewKonkhra jest jednym z tych zespołów, które są lubiane przez publikę, ale niekoniecznie przez elitarnych recenzentów Metalu. Wynika to z faktu, że grupa reprezentuje tzw. uliczne granie, czyli w dużych ilościach oparte na Groove. Ja jestem gdzieś pośrodku – nie jestem snobem, aby nie docenić czegoś prostszego, ale też dana muzyka musi być wystarczająco ciekawa, abym nie przysnął z nudów.

Co można powiedzieć więcej o stylu Konkhry? Nie mają jakiś ciekawych struktur, smaczków, a solówki pojawiają się stosunkowo rzadko. Wyjątkiem był tylko okres, kiedy James Murphy grał w składzie. Natomiast plusem dodatnim, którego inne ekipy nie mają, jest słyszalny bas robiący sobie różne śmieszne fikołki, oraz piwniczno-piwny charakter grupy.

Pierwsze wielkie wydawnictwo tej duńskiej maszyny działającej zresztą do dzisiaj, było jeszcze bardzo surowe i troszkę biedne. Dość wspomnieć, że wydany rok wcześniej mini-album „Stranded” o niebo lepiej prezentował duszę i talent grupy. Sexual Affective Disorder zapodaje 100% premierowy materiał, co samo w sobie jest chwalebne, ale przy uważniejszym słuchaniu wychodzi brak głębszej treści i problem polegający na tym, że w dużej mierze mamy do czynienia z jednym patentem, tylko lekko modyfikowanym dla zmyłki.

Żeby oddać honor, „Visually Intact”, „Evilution” oraz niewątpliwie najlepszy numer z płyty – „Blindfolded”, wybijają się ponad przeciętność i pokazują potencjał, który będzie rozwijany odpowiednio na następnych dwóch płytach ekipy. „Evilution” zaczyna się bardzo ciekawie z miodnym basem i schizofreniczną melodią, jak i również kończy się bardzo dobrą solówką. Pozostałe dwa wymienione prezentują markową sygnaturę riffową Konkhry i wprowadzają trochę życia do nieco stęchłej atmosfery albumu.

A skoro o brzmieniu mowa, to z jednej strony ma w sobie i mrok, i brud, i ciężar, ale z drugiej strony, plumkająca perkusja przypomina odgłos czegoś, co wleciało do klozetu, co może razić na początku. Mimo mojej surowej krytyki, to czas spędzony z płytą oceniam mile. Dlatego mimo nieco niższej oceny, wciąż polecam poświęcić czas na przesłuchanie sobie tego albumu, nawet w tle. Tylko trzeba troszkę obniżyć wymagania i podejść do muzy na luzie.


ocena: 6/10
mutant
oficjalna strona: www.konkhra.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

24 marca 2022

Infernal Torment – Man’s True Nature [1995]

Infernal Torment - Man’s True Nature recenzja okładka review coverDania nie ma za bardzo czym się pochwalić. Z klasycznych zespołów najbardziej znane są Konkhra i Illdisposed, znane z nadużywania Groove/Thrash’u typu Machine Head, w swojej odmianie Death Metalu. Niemniej jednak, jakaś tam scena sobie istniała i była ona nawet liczna, mimo iż grupy te nie spotykały się z jakimś większym zainteresowaniem poza krajem macierzystym.

Infernal Torment nagrał dwa albumy i zakończył działalność. Pierwszy z nich, czyli bohater dzisiejszej recenzji, jest dość specyficzny, zwłaszcza jak na tamte czasy. Chciałoby się powiedzieć, że zespół wyprzedził swoją epokę o 10 lat, ponieważ, to co słychać na ich albumie, to wręcz sztampowy, duszny Brutalny Death Metal z bulgoczącym wokalem, rzucającym obraźliwymi, wulgarnymi tekstami i obowiązkowo zmaltretowaną kobietą na okładce płyty. Gdyby ktoś mi to puścił z zaskoczenia, to bym pomyślał, że jest to jeden z tych albumów wydanych przez United Guttural, z przełomu XX/XXI wieku.

Odnośnie twórczości pisanej, z dziennikarskiego obowiązku należy odnotować, że tekściarz poczynał sobie na tyle ostro, że pierwsze nakłady były konkretnie ocenzurowane. Zawartość tekstowa sprowadza się ekskluzywnie do różnych form najostrzejszych perwersji seksualnych i nie ma też żadnej mowy o konsensualnym akcie płciowym. Niektóre historie pisane są nawet w sposób żartobliwy, jak „Baby Battering Bill”, ale może nie będę się wdawać za bardzo w szczegóły – jak ktoś chce, może sobie znaleźć w necie.

Całość można określić jako pół godziny bezkompromisowej miazgi dźwiękowej, która odmawia akceptacji nawet po kilkunastokrotnym przesłuchaniu. Dla osłody są klasyczne quasi-Slayerowskie solówki i zasługujący na szczególne uznanie, bardzo przyjemnie pykający bas, któremu zdarza się nieraz wysunąć na prowadzenie. Niemniej jednak ciężko byłoby mi wskazać jakiegoś faworyta. Może „Motherfuck” albo „When Daddy Comes Home”? To nie znaczy, że nie ma dobrych riffów, które zwracają na siebie uwagę, ale niekoniecznie będzie się chciało niektórym poświęcić wystarczająco czasu na żarliwe przesłuchanie płyty.

Pozycja obowiązkowa dla kolekcjonerów i prawdziwych maniaków Death Metalu. Reszta sobie może odpuścić, chyba że ktoś jest ciekaw jak wyglądały pierwsze próby naśladowania Suffocation (zwłaszcza w utworze „Perverted”), zanim Devourment wkroczył i zmienił zasady gry. Fani brutalności mogą dodać 2 punkty do oceny końcowej.


ocena: 6/10
mutant
Udostępnij:

23 października 2019

Sulphurous – Dolorous Death Knell [2018]

Sulphurous - Dolorous Death Knell recenzja okładka review coverPrzy pierwszym przesłuchaniu debiut Sulphurous sprawia wrażenie kolejnego ołtarzyka postawionego ku czci Incantation. Wiecie – odpychający brud, smród i pozbawiona upiększeń death metalowa mielonka w niskich rejestrach. Jednak z każdym kolejnym odpaleniem Dolorous Death Knell skojarzenia biegną w kierunku innych kapel, w tym i takich, w których muzycy Sulphurous jeszcze się udzielają. Koniec końców okazuje się, że chociaż Duńczycy nie proponują niczego nowego, grają na tyle atrakcyjnie i po swojemu, że warto mieć na nich ucho.

Dolorous Death Knell w muzyce i brzmieniu ma trochę punktów wspólnych z Phrenelith i Hyperdontia — co pewnie było nie do uniknięcia — ale Friborg i Tunkiewicz postarali się, żeby nie było ich za dużo i istnienie takiego tworu jak Sulphurous miało w ogóle sens. Przede wszystkim ich materiał jest wolniejszy (jak mocniej wcisną hamulec, to słychać echa Krypts) i znacznie bardziej przystępny niż u wspomnianych kapel, a to dlatego, że pod skorupą pierwotnego syfu duet upchną mnóstwo całkiem sensownych i bardzo klimatycznych melodii. Sporo z nich pojawia się w riffach, ale te najlepsze, najbardziej wgryzające się w mózg to motywy wplecione w tło w formie solówek. Ten prosty patent w udany sposób urozmaica muzykę, a nie czyni jej wcale przesadnie techniczną. Fajnie się to wszystko komponuje z raczej umiarkowanymi tempami i ponurym, niemal nieczytelnym wokalem. Całość spina naturalne brzmienie bez żadnych wodotrysków; nie wiem, gdzie nagrywali, ale zgaduję, że w tym samym miejscu (celowo nie piszę studiu), co Hyperdontia.

Zgodnie z tytułem najlepszego kawałka, nad Dolorous Death Knell unosi się aura rozkładu i to właśnie ten klimat zgnilizny jest, obok wspomnianych melodii, najmocniejszym atutem płyty. Coś takiego zwyczajnie wciąga i zmusza do kolejnych przesłuchań. Strona techniczna jest w tym przypadku całkowicie nieistotna, co nie oznacza, że muzycy Sulphurous mają jakieś problemy z obsługą instrumentów. Nie, oni po prostu grają oszczędnie i z wyczuciem. Rezultat mówi sam za siebie.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Sulphurous-1830777203674450/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

5 lipca 2014

Die – Rise Of The Rotten [2010]

Die - Rise Of The Rotten recenzja okładka review coverDie, duński zespół o jednej z najmniej wyszukanych nazw na świecie, nie ma za sobą jakiejś wyjątkowo fascynującej historii. To zresztą mało powiedziane – ich biografię można w zasadzie skrócić do: powstali, wydali Rise Of The Rotten, rozpadli się – nic, nad czym można by się długo rozwodzić. Choć nie do końca takie nic, bo debiutancki album tej formacji jest dość zajebisty i zasługuje na szczególną uwagę fanów agresywnego death metalu. Płytka ukazała się nakładem Unique Leader, jednak z najbardziej typowymi przedstawicielami tej stajni łączy ją tylko krwista rzeźnia, bo styl, w jakim jej dokonano już nie. Die mordują w sposób bardzo charakterystyczny dla kapel ze swojego kraju, przynajmniej dla głównych jej reprezentantów, a wpływy Panzerchrist (z wiadomych względów), Exmortem i Corpus Mortale są u nich bardzo wyraźne – czego absolutnie nie mam im za złe. Innymi słowy Rise Of The Rotten to esencja brutalnego duńskiego death metalu i każdy, kto zaliczył styczność z wymienionymi kapelami, powinien się z tym krążkiem zapoznać – uciecha gwarantowana. Die uprawiają muzykę zajebiście szybką (choć kilka średniotempowych riffów też im się trafiło, pewnie przez przypadek), bardzo intensywną, nienaganną technicznie i po duńsku (Tue Madsen…) brzmiącą. Do typowych składników takiej napierduchy (już samej z siebie niezwykle atrakcyjnej) panowie dorzucili sporo melodyjnych solówek, które: a) pozwalają gitarniakom zabłysnąć umiejętnościami; b) urozmaicają materiał i czynią go łatwiej przyswajalnym/rozpoznawalnym, bo na pewno nie lalusiowatym. Słucha się tego zajebiście i z dużym zaangażowaniem, tym bardziej, że płytka trwa optymalne 36 minut. Dla wielbicieli klasowego death metalu w niezbyt ambitnej otoczce Rise Of The Rotten to materiał jak znalazł!


ocena: 8,5/10
demo
oficjalna strona: www.executionroom.com

podobne płyty:

Udostępnij:

8 marca 2013

Corpus Mortale – Fleshcraft [2013]

Corpus Mortale - Fleshcraft recenzja okładka review coverAleż wydawnicze tempo narzucili sobie Duńczycy – Fleshcraft to ich (dopiero? aż?) czwarty, a trzeci wydany oficjalnie, długograj w ciągu 20 lat istnienia kapeli. Dobrze, że przynajmniej ilość nie idzie u nich w parze z jakością, bo inaczej byłoby naprawdę kiepsko. Zanim więc zaskoczą nas kolejnym albumem w okolicach 2020 roku, możemy należycie nacieszyć uszy nie byle jaką zawartością Fleshcraft. Death metal w wykonaniu Corpus Mortale, jak pewnie niektórzy się orientują, to nie jest i pewnie nigdy nie będzie pierwsza liga europejskiego napierdalania, co nie znaczy, że nie warto mu poświęcić odrobiny grosza i uwagi. Wszak takie klasowe, podane bez zarzutu granie, w którym ciągle słychać echa klasyków z Florydy (głównie tej tzw. Wielkiej Trójcy), zawsze znajdzie grono oddanych miłośników. Tym bardziej, że Duńczycy także tym razem dupy nie dali i zapodają przemyślany, doskonały warsztatowo, brutalny stuff. Mnie szczególnie podoba się to, że — podobnie jak u kilku innych starych duńskich załóg — duże pokłady melodii w większości utworów wcale nie wpływają na złagodzenie i rozmiękczenie brzmienia. Wsłuchajcie się zresztą w zajebiście ciężko pracującą gitarę (choćby w takim „A Murderous Creed”) i z rozsądkiem (czyli nie na każdym kroku) nabijane blasty. Dołóżcie do tego jeszcze nieźle wpasowane solówki (najlepsza, z najciekawszym podkładem jest w „Feasting Upon Souls”), mocny wokal oraz naturalne brzmienie, które idealnie współgra z charakterem muzyki. Fleshcraft, choć momentami bardzo rzemieślniczy i przewidywalny, to solidny materiał, który zupełnie skutecznie może robić za odtrutkę po błazeństwach serwowanych ostatnio przez Morbid Angel – i nie ma w tym żadnej przesady.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.corpusmortale.net

podobne płyty:


Udostępnij:

30 marca 2010

Exmortem – Pestilence Empire [2002]

Exmortem - Pestilence Empire recenzja okładka review coverBędzie krótko, bo i ten lekko przekraczający pół godziny krążek elaboratów nie wymaga. To jest po prostu ściana dźwięku – sieczka, z którą mogą się zmierzyć tylko zagorzali miłośnicy rzeźników pokroju Krisiun, Angelcorpse, Rebaelliun, Azarath czy Hate Eternal. Pozostali wiele ciekawego tu dla siebie nie znajdą, bo i poza łomotem wiele tu nie ma. Pestilence Empire to bezkompromisowy, wypełniony czystym napierdolem i kipiący od agresji album stworzony przez niezłych muzyków, którzy stawiają przede wszystkim na pokaz siły, a nie szpanowanie umiejętnościami – stąd też brak tu jakichkolwiek ozdobników. Właściwie jedyne, na co sobie z umiarem pozwalają, to zmiany tempa, ale akurat one nie rzucają się zbytnio w uszy, bo przez większość czasu słychać tylko blaaast i ryyyk, co czyni album dość jednowymiarowym. Jest to jakiś krok wstecz względem poprzedniego, bardziej nośnego krążka, ale widocznie tu założenia mieli inne. Szybko się przekonacie, iż materiał ociera się nieraz o ten poziom ekstremy, który może już fizycznie wymęczyć, głównie dlatego, że człowiek po prostu przestaje za kolesiami nadążać. Paradoksalnie płytki słucha się całkiem przyjemnie, jest stosunkowo odświeżająca i warto zaznaczyć przy niej opcję „ripit”. Do tego Duńczycy sprokurowane wespół z Tue Madsenem bardzo mocne i selektywne brzmienie, które jeszcze podnosi poziom brutalności. Warto mieć pod ręką!


ocena: 7/10
demo

podobne płyty:

Udostępnij:

23 marca 2010

Konkhra – Reality Check [2003]

Konkhra - Reality Check recenzja reviewAle przyjebali! Takie płyty to można wchłaniać jedna za drugą bez najmniejszych oznak znużenia, czerpiąc przez cały czas sporą radochę ze słuchania. W przypadku tego albumu Duńczyków w zasadzie nie ma się o czym rozpisywać, znacznie lepiej zająć się czymś sensowniejszym – głębszym, „nausznym” poznawaniem Reality Check. Ale jak ktoś nadal nie jest przekonany, tudzież z twórczością Konkhry nigdy się nie zetknął, może potrzebować ciut więcej zachęty. Muzyczna zawartość krążka to najwyższych lotów death/thrash z przepięknym mięsistym, „żywym” brzmieniem i bardzo dynamiczną produkcją, kojarzący się (przynajmniej mnie) momentami dość znacząco z cholernie zacnymi płytami „Demonic” i „Suffocated In Slumber”. No, może jeszcze coś z The Crown też by się znalazło, he he. Posłuchajcie sobie takich kawałków jak „Eye Of Horus”, „Fear Of God” czy „Grapes Of Wrath”, ba – już jeden z nich wystarczy, a wszystko stanie się kurewsko jasne – będziecie kupieni! Już przy pierwszym przesłuchaniu łapałem się na tym, że co jakiś czas wykrzykuję urocze zdanko: „Ja pierdolę, ale riff!”, i musicie mi uwierzyć, że — choć wcale nie wulgaryzuję — krzyczałem tak często. Gitarzyści postarali się o świetne melodie — głównie w solówkach — wbite w całkiem sprawie zbudowaną (pod względem technicznym) ścianę dźwięku. Nie są to na szczęście żadne „neo-szwedzkie” banały ukierunkowane na przykościelne szkółki niedzielne i ulizanych ministrantów, bo panowie Anders Lundemark i Kim Mathiesen zadbali o spory ładunek death’owej brutalności (która znika tylko w przypadku dwóch solidnych instrumentalnych miniaturek), ale bez wspomagania się blastami. Sekcja pracuje bez zarzutu, szczególnie dobre wrażenie robią wszelkie przejścia na baniakach i taki hmm… „bujający” — choć szybki! — rytm sporej części utworów. Wokalista robi co może i trzeba przyznać, że wychodzi mu to świetnie, tylko niekiedy znowu pojawiają się konotacje z tym, co na jednej w wyżej wymienionych płyt robił Chuck Billy. No, ale dla mnie to żaden problem. Szkoda, że perełki takie jak Reality Check nie pojawiają się częściej, bo — choć to w sumie nic specjalnie odkrywczego — chyba zapotrzebowanie na zagrany z jajami (ten feeling!), przebojowy i brutalny zarazem death-thrash istnieje, a jest to bardzo miła alternatywa mdłych produkcji „göteborgskich”. Mnie takie granie zajebiście bierze (stąd też tak wysoka ocena) i jestem przekonany, że przynajmniej kilku z was też się spodoba.


ocena: 9,5/10
demo
oficjalna strona: www.konkhra.com

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij: