Steve DiGiorgio i Jeroen Paul Thesseling – dwóch magików czterech (domyślnie) strun, którzy trwale — choć w różnych okolicznościach przyrody — zmienili postrzeganie roli bezprogowego basu w ekstremalnym metalu. Gdyby nie oni, scena technicznego, a już zwłaszcza progresywnego death metalu wyglądałaby zapewne zupełnie inaczej, zaś wielu spośród wielbionych dziś muzyków w ogóle nie sięgnęłoby po instrument. Zasługi oraz umiejętności tej dwójki są niepodważalne, a za to, co zrobili w swoich karierach, należy im się szacunek i może jakaś „czerwona” data w kalendarzu.
Zdaję sobie sprawę, że ten wstęp zalatuje benefisem czy akademią ku czci, ale po prostu potrzebowałem jakiegoś pozytywnego akcentu w tej recenzji, choćby tego jednego, bo Quadvium i jego debiutancki Tetradōm to jak dla mnie porażka i nie zmienią tego nawet wypasione CV osób zaangażowanych w to przedsięwzięcie. Żeby nie było – sama idea stojąca za tym projektem wcale nie jest taka głupia i daje nadzieje na sporo nieszablonowego, rozsadzającego mózg grania, jednak wykonanie pozostawia wieeele do życzenia i w zasadzie przekreśla sens wydawania tak przygotowanej płyty.
Na Tetradōm trafiło 36 minut (naciągany plus za objętość) rozmemłanego i pozbawionego jakiejś myśli przewodniej progresywnego pitolonka, z którego dla słuchacza nie wynika nic, oprócz wszechogarniającego znużenia. Kolejne kawałki snują się głównie w umiarkowanych tempach, od jednego przypadkowego i niezbyt wyrazistego motywu do następnego, jakby składały się z samych jałowych wypełniaczy. Na pewno jest to muzyka techniczna, skomplikowana, efektowna (choć bez przesady) i w miarę ambitna, tylko problem w tym, że zionie z niej straszna pustka. Jeśli ktoś, jak ja, oczekiwał ekscytującego instrumentalnego szaleństwa, przekraczania barier i zapadających w pamięć zagrywek – debiut Quadvium srogo go rozczaruje.
W materiałach prasowych na temat Quadvium muzycy dużo miejsca poświęcili tłumaczeniu, czym ten projekt nie jest, czego chcieli uniknąć itd. Zapomnieli natomiast wspomnieć, o co konkretnie im chodziło – niewykluczone, że z braku spójnej koncepcji. Czy Tetradōm to płyta dla fanów? A może dla profesjonalnych muzyków? Mnie się wydaje, że tylko dla DiGiorgio i Thesselinga…
ocena: 4/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/quadviumofficial
Vltimas to projekt, którego założenia na papierze kompletnie nie trzymały się kupy, a jednak jego debiut okazał się jednym z ciekawszych albumów 2019 roku i przez długi czas nie opuszczał mojego odtwarzacza. Oczekiwania miałem niekonkretne, w dodatku na bardzo niskim poziomie, więc łatwo było mnie pozytywnie zaskoczyć. To w żaden sposób nie umniejsza wartości muzyki, jaka znalazła się na
Po naprawdę dobrym, acz z lekka zleżałym
Byłem niezwykle ciekaw, co też muzycy Hyperdontia wysmażą na następcy wyjątkowo udanego debiutu, o ile oczywiście wcześniej nie rozejdą się w cholerę do innych zajęć, na brak których raczej nie narzekają. Pierwsza dobra wiadomość – nie rozeszli się. Druga dobra wiadomość – nie zawiedli oczekiwań, a już na pewno nie rozczarowali. Hideous Entity jest kolejnym świetnym albumem w ich dorobku, choć, co zaskakujące, nieco innym od
Nazwa tego brazylijsko-fińskiego projektu budzi nieprzyjemne skojarzenia z jakimś tęczowym deathcore’owym syfem, jednak zdjęcia chłopaków i pierwsze sekundy „Eyes Of Deception" rozwiewają wszelkie wątpliwości. 3rd War Collapse całkiem sprawnie nawalają bezpośredni i dość brutalny death metal w amerykańskim stylu, ale — i to jest bardzo ciekawe i poniekąd odświeżające — w takiej no… niderlandzkiej odmianie. Tak podany materiał wchodzi gładko, więc należy się cieszyć, że zespół zdecydował się go ujawnić już po… 5 latach od nagrania.
Stomatologiczny death metal? Tego zdaje się jeszcze nie było. I co ciekawe – to ma nawet sens! Bo cóż jest przerażającego w obdzieraniu ze skóry, ludobójstwach czy Szatanie wobec wizji leczenia kanałowego po tysiaku za ząb? Ha! Nie spodziewajcie się jednak w tekstach przesadnie obrazowych opisów, bo muzycy Hyperdontia postawili na krótkie i niewyszukane formy liryczne na poziomie grafomaństwa, jakie każdy z nas uskuteczniał w podstawówce. I choćby z tego powodu nie należy uznawać oryginalnej tematyki za podstawowy atut Nexus Of Teeth; najważniejsza jest tu bez wątpienia muzyka.
Superprojekt. Trzy duże nazwiska, w dodatku każde z innej bajki: Rune Eriksen (czego by aktualnie nie robił, najważniejsze są jego dokonania w Mayhem), Flo Mounier (kręgosłup Cryptopsy) oraz David Vincent (który mentalnie jest nie wiadomo gdzie, chyba na Dzikim Zachodzie albo w Las Vegas). Czy po takiej ekipie można oczekiwać czegoś sensownego? Ja byłem zdania, że nie, ale już pierwsza konfrontacja z Something Wicked Marches In pozostawiła mnie z rozdziawioną paszczą. Ta konfiguracja jak najbardziej ma sens!


