No, no, no… kto by pomyślał, że przerwa między krążkami Rotting Christ kiedykolwiek urośnie do rekordowych 5 lat! Wiadomo, po drodze była pandemia, była solowa płyta Sakisa, były rozmaite składaki… Ciśnienie na premierowe kawałki też było, w dodatku tak duże, że u co bardziej naiwnych fanów pojawiły się marzenia o jakichś niesprecyzowanych nowinkach i mniej konwencjonalnym podejściu do tematu. Tiaaa… Dostaliśmy tylko (aż?) Pro Xristou, który w moim odczuciu jest kolejnym etapem w procesie łagodzenia brzmienia i dostosowywania muzyki do potrzeb (poziomu?) masowego odbiorcy.
O wątpliwej oryginalności Pro Xristou świadczy już fakt wrzucenia na okładkę obrazu Thomasa Cole’a „Rozpad” z cyklu „Dzieje imperium”, który tylko w samym metalu pojawił się na frontach płyt przynajmniej z pół tuzina razy. Jeśli chodzi o muzykę, również mamy do czynienia z samymi powtórkami. Sakis gdzieś na wysokości „Aealo” znalazł swoją niszę i od tamtego momentu kurczowo się jej trzyma, a jeśli nawet robi wycieczki w innych kierunkach, to akurat w takich, które mnie nie przekonują. Stąd też czternasta płyta Rotting Christ to jak dla mnie materiał wtórny, bardzo schematyczny, oparty wyłącznie na oklepanych patentach i niejednokrotnie ocierający się o jawny autoplagiat. Nie znaczy to jednak, że na bazie odgrzewanych składników nie można upichcić przyzwoitego dania, zwłaszcza gdy dysponuje się dużym doświadczeniem i sprzyjającymi warunkami.
No i cóż, na Pro Xristou trafiło kilka ładnych i dość chwytliwych piosenek, które przyjmuję bez poczucia zażenowania. Do tego grona zaliczam: „Saoirse” (najlepsze zostawili na koniec), „Like Father, Like Son” (pomimo początkowego obrzydzenia wchodzi zaskakująco dobrze), „La lettera del Diavolo” (bodaj najbardziej agresywny w zestawie), „Pix Lax Dax” (banalnie typowy, ale przyjemny) oraz końcówkę „The Farewell”. Te utwory w żaden sposób nie zaskakują i nie wprowadzają do brzmienia Rotting Christ choćby jednego nowego elementu, ale są poskładane na tyle zgrabnie, że można na nich zawiesić ucho, a później bezwiednie nucić. Poza nimi na krążku znalazło się miejsce (dużo miejsca) dla kilku również ładnych, ale niezbyt angażujących piosenek oraz dwóch — „The Sixth Day” i „Pretty World, Pretty Dies” — które w irytujący sposób nawiązują do „A Dead Poem”. Jeśli przyjrzeć się trackliście, łatwo dojść do wniosku, że mamy tu do czynienia z przekładańcem – raz jest fajnie, raz mniej, raz jest fajnie, raz mniej… i tak do końca, przez co ogólny poziom albumu nieco się zamazuje – lepsze kawałki na tym tracą, a słabsze odrobinę zyskują.
Czy z pomocą Pro Xristou Rotting Christ jest w stanie zaspokoić zaostrzone apetyty fanów swoich największych dokonań? Cuś mi się nie wydaje. Zbyt wysoko zawiesili sobie kiedyś poprzeczkę, żeby choćby otrzeć się o nią takim materiałem. Jestem za to przekonany, że dzięki tej, było nie było, przystępnej płycie uda im się dotrzeć do ludzi, którzy lubią delikatny przester na gitarach, a o black metalu nawet nie słyszeli.
ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.rotting-christ.com
inne płyty tego wykonawcy:
Robienie sobie absurdalnie długich przerw między kolejnymi płytami to już chyba tradycja albo jakiś czelendż wśród holenderskich brutalistów, bo co i rusz któryś z nich budzi się z wydawniczej śpiączki i podejmuje walkę o drugą (trzecią, czwartą…) szansę. Severe Torture nie są tu żadnym wyjątkiem, ba! – w swoim lenistwie dorównują Disavowed czy Arsebreed. 14 lat robi spore wrażenie – zapytajcie Trynkiewicza. Zresztą nieważne, jak długo zespół tkwił w zawieszeniu, ważne, czy miał z czym powrócić. Dwanaście pierwszych sekund „The Death Of Everything” skutecznie rozwiewa wszystkie wątpliwości co do wartości Torn From The Jaws Of Death.
Obituary to bezsprzecznie jedna z najważniejszych nazw na deathmetalowej mapie świata; zespół pionierski, totalnie rozpoznawalny i wyjątkowo konsekwentny, którego płyty od samego początku stanowią kanon. To także jeden z trzech pierwszych zespołów, przez które zetknąłem się z tym gatunkiem. Nie mam zatem wątpliwości, że Amerykanie jak mało kto zasłużyli na obszerne (i ładne!) opracowanie. Doczekali się go w 2021, kiedy do obiegu trafiła książka „Turned Inside Out: The Official Story of Obituary” autorstwa Davida E. Gehlke. O polską edycję — pod nowym tytułem i ze zmienioną okładką — postarało się wydawnictwo In Rock.
Riffy zmieniające się jak w kalejdoskopie, tempa zmieniające się jak w kalejdoskopie, motywy zmieniające się jak w kalejdoskopie i oszalały, ledwie zespolony z muzyką growl… Zajebiście gęste struktury, mordercza intensywność i oblepiająca wszystko pierwotna brutalność sprawiają, że słuchacz jest fizycznie wyczerpany próbą ogarnięcia choćby małego wycinka tego, co wyczyniają Malignancy, że ma dość, że chce wziąć prysznic i się położyć. A to dopiero przeleciał pierwszy kawałek… Taaak, Amerykanie stają na głowach, żeby przeprawa z …Discontinued nie należała do najłatwiejszych.
Holendrzy z Altar potrzebowali aż czterech lat – choć tylko jednej, ale za to profesjonalnie przygotowanej demówki – żeby załapać się na kontrakt i zaprezentować światu swój debiutancki krążek. Trafili przy tym na okres przejściowy na niderlandzkiej scenie – weterani albo dawali sobie siana z graniem, albo zmieniali się nie do poznania, zaś prym zaczęły wieść kapele smutne, wolne, monotonne i – w swoim przekonaniu – progresywne. Wydawać by się mogło, że w takim towarzystwie dla Altar nie było miejsca, tymczasem zespół nie dość, że z przytupem zaznaczył swoją obecność, to od razu zgłosił pretensje do miejsca w czołówce największych ekstremistów.


