19 marca 2024

Severe Torture – Fall Of The Despised [2005]

Severe Torture - Fall Of The Despised recenzja reviewPo dwóch dobrych, ale bardzo podobnych płytach utrzymanych w stylu szybkiego i brutalnego death metalu Severe Torture musieli wreszcie zrewidować podejście do grania, bo trzeci taki sam album mógłby już nie wzbudzić większego entuzjazmu, zwłaszcza, że trafili do nowej wytwórni (Earache), która oczekiwała od nich jakichś postępów. No i proszę, Holendrzy rozbudowali skład o drugą gitarę i poszerzyli dotychczasową formułę – nie tyle idąc do przodu, co stylistycznie robiąc wyraźny krok wstecz. Wyszło im to na dobre, czego najlepszym potwierdzeniem jest to, jak często Fall Of The Despised gości w moim odtwarzaczu.

Dla zachowania pozorów i żeby nie zrazić do siebie starych fanów, „Endless Strain of Cadavers” z początku daje po uszach jazdą typową dla pierwszych płyt Holendrów – jest więc szybo, brutalnie i intensywnie, z charakterystyczną dla zespołu rytmiką i głębokim growlem. Ciekawie robi się dopiero po chwili, a szczególnie w drugiej części utworu, kiedy znienacka wchodzi rzygający po vandrunenowsku wokal oraz… melodyjna solówka. Czegoś takiego po Severe Torture raczej nikt się nie spodziewał, a tu proszę – zaryzykowali i świetnie na tym wyszli. A to nie koniec atrakcji, bo w kolejnych kawałkach (choćby „Enshrined In Madness” i „Consuming The Dying”) zespół udowadnia m.in., że jak chce, to potrafi nawet zagrać wolno i dość klimatycznie.

Połączenie ekstremalnych wyziewów o jednoznacznie amerykańskim rodowodzie (nie zapomnieli, kto jest ich główną inspiracją – vide „Unconditional Annihilation”) z bardziej umiarkowanymi, ale za to chwytliwymi patentami z Europy dało na Fall Of The Despised znakomite rezultaty. Muzyka Severe Torture zyskała w ten sposób na wyrazistości (dzięki melodiom), dynamice (dzięki częstszym zmianom tempa) i różnorodności (dzięki przeskokom stylistycznym), nie tracąc wcale wiele z wcześniejszego jebnięcia. Choć całość wydaje się być mniej techniczna i skomasowana niż poprzednie krążki, to ma wyczuwalnie więcej polotu i fajnego oldskulowego feelingu, co sprawia, że chętnie się do niej wraca.

Jeśli zatem nie przekonywała was do końca formuła z „Feasting On Blood” i „Misanthropic Carnage” — była zbyt hermetyczna lub jednowymiarowa — to Fall Of The Despised może zmienić wasz stosunek do Severe Torture. Mimo iż nie ma tu mowy o przełomie, to ilość i jakość zaserwowanych zmian zdecydowanie przemawiają na korzyść Holendrów.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/severetorture

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

16 marca 2024

Inquisition – Veneration Of Medieval Mysticism And Cosmological Violence [2024]

Inquisition - Veneration Of Medieval Mysticism And Cosmological Violence recenzja reviewZałożony w odległej Kolumbii w roku 1988 zespół Guillotina dołączył do panującej w tym czasie fali thrash metalu. Jego twórca, Dagon, przez dwa lata działał w garażach i żadne oficjalne dzieło z tego okresu nie zobaczyło blasku księżyca. Potem nastąpiła zmiana nie tylko nazwy, ale też stylu muzycznego na rodzący się black metal. W 1990 roku oficjalnie przemienia się w Inquisition i wydaje EP „Anxious Death”. Dziś jednak nie o niej, lecz o najnowszym dziele będącego obecnie w USA nierozerwalnego duetu Dagona i Incubusa Veneration of Medieval Mysticism and Cosmological Violence.

Działający nieprzerwanie przez te 34 lata, a wydający swoje płyty od 2020 w polskiej wytwórni Agonia Records, zapracował sobie na solidną reputację w światku metalu ekstremalnego. Sam miałem przyjemność widzieć muzyków dwukrotnie na deskach krakowskich scen, więc tym bardziej cenię sobie ich dzieła. Najnowszy krążek to 9 pełniak w ich dorobku i trzeba przyznać, że może się wydawać, iż black metal ogranicza się do bogo(nie)chwalstwa i składania pokłonów Rogatemu, tak Inquisition mocno od tego odstaje. Oczywiście w tematyce jest poruszana kwestia religijności, ale to tylko jedno z wielu tematów podejmowanych przez zespół. Dochodzą tutaj kwestie kosmologiczne, astralne, pogańskie i związane ze starożytnymi cywilizacjami. Dlatego też jest to zespół „bezpieczny” dla chcących posłuchać mocniejszych brzmień bez obaw o wieczność w kotle ze smołą (a przynajmniej nie będzie on na mocnym gazie).

Dość jednak tego przydługiego wstępu i skupmy się na daniu głównym. Veneration of Medieval Mysticism and Cosmological Violence to niemal 45-minutowe dzieło rozłożone na 13 utworów. Jak łatwo zgadnąć, większość z nich nie sięga 4 minut. Mamy tutaj też utwór instrumentalny trwający ledwo ponad minutę.

Album wita nas kawałkiem „Witchcraft Within A Gothic Tomb” i atakuje typowym dla siebie gitarowym brzmieniem i bardzo równomierną perkusją, co jest też cechą zespołu. Może przez to nudzić. Inkwizycja zawsze celowała w średnio-szybkie tempa i tutaj również to słyszymy. Zwolnienie zwykle występuje pod koniec numeru i tak też w nim jest. Drugi „Crown Of Light And Constellations” stanowi kompozycję nieco wolniejszą. Jako miłe urozmaicenie usłyszymy tutaj również solówkę i co ważniejsze, nie niszczy ona całości, gdyż jest świetnie dopasowana do stylu utworu. Warto też przysłuchać się wokalowi Dagona. Jest on dość charakterystyczny i nietypowy. Nie mamy do czynienia z typowym darciem mordy czy growlem z piekła rodem. Taki blackowy Ozzy, i podobnie jak z „Władcą Ciemności”, ów styl śpiewu albo się spodoba, albo nie. Trzeci w kolejce „A Hidden Ceremony Of Blood And Flesh” nieco bawi się tempem. Pierwsza połowa jest szybka, druga wolniejsza. Krótkość trwania utworów sprawia, że nie dopadnie nas nuda. Ciekawym utworem jest nr 5 „Memories Within An Empty Castle In Ruins”, który wita nas spokojnym niemalże melancholijnym otwarciem. Jest to jeden z najbardziej melodyjnych utworów na płycie wraz z „Infinity Is The Aeon Of Satan”. Kolejny „Primordial Philosophy And Pure Spirit” niejako wraca na stare tory grania, choć i kojących ducha wstawek nie braknie. „Pathway of Light Is a Pathway to Fire” to wcześniej wspomniany instrumental. Krótki (choć to na szczęście) i dla mnie nieco nieczytelny. Słyszymy tutaj same gitary i brzmią jak nieudolne próby brzdękania. O wiele bardziej wolę te gitary w utworach. „Secrets From The Wizard Forest Of Forbidden Knowledge” atakuje nas siłą i agresją przez prawie cały czas, przez co jest to najmocniejszy kawałek obok otwierającego „Witchcraft Within A Gothic Tomb”. Ciekawy jest także tytułowy utwór. Bardzo melodyjny i klimatyczny, przypominający niemal modlitwę. Z podwójnymi wokalami brzmi to dość intrygująco. Natomiast zamykający płytę „Lord Of Absolute Darkness And Infinite Light” to już niemal Summoning. To znaczy, mamy tutaj całą orkiestrę i organy. Bez wątpienia zakończenie z pompą.

Słów kilka o produkcji, gdyż ta jest dość nietypowa. Mianowicie, choć zespół dawno wyszedł z podziemia, ono nie wyszło z zespołu. Brzmienie jest surowe i nadaje mu tego „uroku”. Oczywiście nie każdemu się to spodoba. Dla mnie jednak to fajny sznyt nadający charakteru black metalowemu zespołowi.

Podsumowując. Jest to album dobry. Jest to album Inquisition. Jest to na plus. Mimo większej melodyjności i klimatyczności nie zatracili swojego charakteru i pazura. Płyta nie zerwie nam czapek z głów, ale jest autentyczna i ze spokojnym sumieniem mogę ją polecić fanom bardziej rozbudowanego black metalu.


ocena: 7/10
Lukas
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/inquisition.official
Udostępnij:

13 marca 2024

Continuum – Designed Obsolescence [2019]

Continuum - Designed Obsolescence recenzja reviewWystarczy tylko jedno przesłuchanie Designed Obsolescence, żeby dojść do wniosku, że debiut Continuum był dla zespołu jedynie rozgrzewką, zaznaczeniem potencjału czy po prostu skleconą na szybko próbką tego, co chcą z większym rozmachem robić w przyszłości. „Dwójka” jest materiałem znacznie lepiej przemyślanym, dopracowanym i bardziej rozbudowanym, a przy tym pozbawionym wszelkich bzdur i zapychaczy, które tak mi przeszkadzały na „The Hypothesis”. Z jednej strony styl Amerykanów nabrał dzięki temu wyrazistości, z drugiej zaś jeszcze mocniej upodobnił ich choćby do Arkaik.

Na Designed Obsolescence pewnie trudno byłoby znaleźć choćby dwie sekundy grania charakterystycznego jedynie dla Continuum, bo zespół pogrzebał ostatnie resztki swojej mini oryginalności (za co im chwała – kiepskie to było), a mimo to krążka słucha się z zaskakująco dużym zainteresowaniem, bez zgrzytów i przykrych niespodzianek. To robota fachowców, którzy zrezygnowali z eksperymentów i tym razem skupili się tylko na tym, w czym się czują najlepiej, niczego nie pozostawiając przypadkowi. Utwory są więc ciekawsze niż te na debiucie, więcej się w nich dzieje, lepiej wypadają także pod względem intensywności (taki „All Manner Of Decay” podlatuje nawet pod brutal death). Poziom techniczny muzyków Continuum już wtedy był wysoki, więc jeśli w tym względzie coś się zmieniło, to niewiele – w każdym razie nie słychać, żeby kombinowali ponad swoje siły.

Lepszej muzyce towarzyszy również lepsza produkcja, choć i w tej kwestii mamy do czynienia z ewolucją, nie rewolucją. I niczym, czego nie zrobił wcześniej Arkaik… Ponownie za nagrania odpowiada Zack Ohren, jednak albo tym razem miał jasno sprecyzowaną wizję brzmienia, albo dostał odpowiednio gruby przelew od Unique Leader i dlatego przyłożył się do roboty. W każdym razie nadał całości większego ciężaru i selektywności oraz umiejętnie podkreślił zmiany dynamiki, od których aż roi się w muzyce Continuum.

Przy okazji debiutu nie byłem przekonany do zespołu i kręciłem nosem na wtórność i kilka zupełnie nieprzemyślanych rozwiązań. I o ile z oryginalnością Designed Obsolescence nie ma nic wspólnego, tak pod względem poziomu kompozycji i wykonania nie mogę Continuum niczego zarzucić. Jednocześnie mam świadomość, że to dość hermetyczne granie, które raczej nie trafi do zagorzałych wielbicieli Encoffination.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/continuumDM

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

10 marca 2024

Gravestone – Hollow Be Thy Grave [2023]

Gravestone - Hollow Be Thy Grave recenzja reviewGravestone zapadli mi w pamięć za sprawą sprawnie zmajstrowanego debiutu, dlatego kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o jego następcy, wiedziałem, że na pewno położę na nim swoje łapy. Zaprawdę powiadam wam, naprawdę warto sięgnąć po Hollow Be Thy Grave, mimo iż Szwedzi nie dokonali jakichś znaczących zmian w porównaniu z „Sickening” – czego zresztą nie mam im za złe, bo i po co zmieniać coś, co jest fajne, dobrze się sprawdza i sprawia dużo radości.

Skąd u mnie taka nagła podnieta zespołem, który całymi garściami czerpie z najbardziej oczywistych klasyków szwedzkiego death metalu i nie wprowadza do tego stylu absolutnie nic od siebie? Myślę, że to wynika z podejścia do grania, które mocno wyróżnia Gravestone spośród chmary współczesnych kapel rypiących w ten sam sposób. U Szwedów nie ma napinki, otoczki kultu czy też wydumanej ideologii. Po prostu se grają i śpiewają o bzdurach, tak na luzie, prawie jak Entombed na „Wolverine Blues”, choć akurat na szczęście w rejony death 'n' rolla się nie zapędzają.

Umiejętności muzyków nie budzą zastrzeżeń (zwłaszcza gitarniaka/wokalisty, który przez dobre kilka lat rzeźbił w pokrewnym Entrails), wokal bardziej krzyczy niż growluje, brzmienie nie wyłamuje się z kanonów (aczkolwiek nie jest na siłę równane do toporności „made in Sunlight”), więc także i pod tymi względami Gravestone zupełnie się nie wyróżniają. Natomiast jeśli chodzi o chwytliwość materiału… Szwedzi potrafią komponować zgrabne, nieprzeładowane numery, w których nie ma miejsca na dłużyzny, za to zawsze znajdzie się jakiś łatwy do zapamiętania motyw przewodni. Dzięki temu Hollow Be Thy Grave zawiera co najmniej kilka potencjalnych hiciorów: kawałek tytułowy, „Bring Out Your Dead” (odrobina Bolt Thrower zawsze w cenie), „The Tower Of Horror”, „Mosh Of The Living Dead” czy „Cannibal Curse”.

Na specjalną uwagę zasługuje najdłuższy na płycie hmm… medlejowy „Lord Of The Lash”, który za pierwszym razem wywołuje szczery wybuch śmiechu, natomiast później prowokuje domysły, czy aby na pewno powrót Dismember jest konieczny. Gravestone z takim stafem radzą sobie naprawdę przekonująco, a stawki mają pewnie nieporównywalnie mniejsze…

Podsumowanie jest proste – jeśli cenicie sobie typowy klasyczny szwedzki death metal, który mimo to niesie ze sobą jakiś powiew świeżości, to Hollow Be Thy Grave jest materiałem dla was. Nośne granko bez krzty pitolenia.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/GravestoneSwe
Udostępnij:

7 marca 2024

Writhing – Of Earth & Flesh [2022]

Writhing - Of Earth & Flesh recenzja reviewDebiut Writhing początkowo sprawia naprawdę dobre wrażenie, bo pierwsze dźwięki „Monolithic Extinction” sugerują kolejnych australijskich pojebusów, jakich się tam ostatnio namnożyło, jednak przy bliższym kontakcie wywołuje jakieś takie… no nic, o ile nie zawód. Zespół jest młody, jego muzycy także (choć mogą się już pochwalić pewnym doświadczeniem), a mimo to od strony warsztatowej nie można im w zasadzie wiele zarzucić. Produkcja Of Earth & Flesh również stoi na dość wysokim poziomie, co słychać choćby w tym, jak łaskawie został potraktowany bas. No i wzorce chłopaki mają co najmniej zacne…

Australijczycy pełnymi garściami czerpią z takich klasyków jak Morbid Angel, Incantation i przede wszystkim Immolation. Niestety, z jakiegoś powodu (w imię oryginalności?) czerpią z tych gorszych płyty i mniej udanych patentów. Jeśli coś wam nie pasuje w twórczości tych kultowych kapel, to na Of Earth & Flesh zostało to uwypuklone. To — albo raczej m.in. to — sprawia, że Writhing nie są w stanie przekuć swoich obiektywnych atutów w coś, co w jakimkolwiek stopniu zapada w pamięć. I nie chodzi mi tu naturalnie o kawałki, które zostaną z nami na lata; to by już był nadmiar optymizmu. Na razie wystarczyłby choć jeden, który wyrastałby odrobinę ponad przeciętność i dla którego można by rozważyć ponowne przesłuchanie Of Earth & Flesh.

Materiał Writhing to taki sprawnie zagrany death metal środka, bez zauważalnych ciągot do ekstremum ani przegięć w którąkolwiek stronę – czy to pod względem szybkości, brutalności, techniki czy melodyjności. Nic tu specjalnie nie zwraca uwagi, ani w sposób znaczący nie wybija się ponad „średnią albumową”, choć trzeba uczciwie przyznać, że zespół bardziej przekonująco wypada w wolnych i klimatycznych fragmentach, kiedy riffy nabierają masywności, a ciężar jest największy. Wrażenie obcowania z niczym wyjątkowym pogłębia taki se główny wokal – czuć, że chciałby, żeby powiewało od niego Lemay’em, ale nie powiewa, oj nie. O wiele lepiej sprawdza się w połączeniu z wrzaskami.

Of Earth & Flesh to w swojej kategorii przyzwoity, choć dość jednorodny i absolutnie nie zaskakujący album. Niczym specjalnym nie przyciąga, ale i nie odrzuca. Writhing zdradzają pewien potencjał, tylko muszą zrewidować inspiracje i nieco się ogarnąć od strony kompozytorskiej.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/writhingaus
Udostępnij:

4 marca 2024

V/A – Goregeous Grooves [2023]

V/A - Goregeous Grooves recenzja reviewJak powszechnie wiadomo, grind niejedno ma oblicze, czego dobrym przykładem jest zabawnie zatytułowany split Goregeous Grooves. Choć egzotyki w tym wydawnictwie nie ma za grosz — przynajmniej z naszej lokalnej perspektywy — bo trafiły tu tylko polskie kapele, to jest całkiem przyzwoitym świadectwem, że jeśli chodzi o stricte podziemny hałas, to ciągle nie mamy się czego wstydzić.

Na początek dostajemy Delayed Ejaculation z kawałkami, które w większości powinniśmy kojarzyć z debiutanckiego „Semen Stuffed Human Brain Souffle”. Powinniśmy, ale ze względu na popieprzoną tracklistę trudno się w nich połapać, a jedynym pewnym punktem zaczepienia jest tu cover Carcass. Nic to, lepiej żyć w nieświadomości i po prostu cieszyć uszy fachowo zagranym gore-grindem w średnich tempach, z nisko strojonymi gitarami i bulgotem w rejestrach dostępnych tylko niektórym zwierzętom. Brzmienie chłopaki mają cacy, w tekstach (no, w tytułach) podejmują same życiowe tematy, a intra kradną z dobrze znanych filmów, więc można uznać, że są gotowi na podbój świata.

Hoggod na Goregeous Grooves sprawiają wrażenie zespołu najbardziej nieokrzesanego/amatorskiego/podziemnego, bo brzmią zajebiście surowo (z obowiązkowym wiadrem zamiast werbla), jednak zdecydowanie wygrywają bezpośrednią wyziewnością. Zespół postawił na totalny żywioł, bezkompromisowość i ohydę, stąd też materiał nie nadaje się do kontemplacji przy świetle księżyca, ale jebać łbem o ścianę można przy nim całkiem przyjemnie. Na przyszłość polecałbym tylko przesunąć gitarę do przodu, żeby miażdżyła na równi z furiacko pracującymi garami.

Stawkę zamyka najstarszy i najbardziej utytułowany w tym towarzystwie Anus Magulo, który, zgodnie z oczekiwaniami, robi tu za gwiazdę. To doświadczenie zespołu doskonale słychać w urozmaiconych strukturach utworów, w zawodowym, pozbawionym zjebek wykonaniu, no i w końcu w profesjonalnej produkcji. Od czasu „Assophilia” zespół dokonał wyraźnego postępu w sposobie składania piosenek, przez co są one coraz bardziej przejrzyste i przystępne, jednak prezentuje ten sam poziom lenistwa, co przed laty – stąd też trochę za duży procent ich wkładu w Goregeous Grooves stanowią covery.

Za wydanie Goregeous Grooves odpowiada łódzka Til We DIY Records, więc namierzycie ten split bez problemu, choć miejcie na uwadze, że to „DIY” w nazwie nie jest przypadkowe – oprawa graficzna płyty dupy nie urywa. Na szczęście w tym przypadku sprawdza się banał, że muzyka broni się sama.


ocena: -
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/AnusMagulo, www.facebook.com/delayedejaculation, www.facebook.com/hoggod
Udostępnij:

1 marca 2024

Negative Plane – Et In Saecula Saeculorum [2006]

Negative Plane - Et In Saecula Saeculorum recenzja reviewMuzycy Negative Plane stawiali swoje pierwsze kroki na scenie, kiedy hasło „amerykański black metal” budziło jedynie uśmiech politowania, a sensowne kapele pochodzące z tego kraju były wyjątkami od dość żenującej reguły. No i cóż, do wyjątków z pewnością nie można było zaliczyć Lunar Reign, z którego wywodzili się wszyscy członkowie zespołu. Pierwszy skład nie przetrwał jednak długo, bo zaraz po tym jak Nameless Void, mózg Negative Plane, zorientował się, że koledzy nie nadążają za jego wizjami, wymienił ich na kogoś, kto mógł podołać temu zadaniu. To właśnie z Bestial Devotionem za garami proces twórczy ruszył pełną parą, a utwory zaczęły nabierać realnych kształtów i słusznych rozmiarów.

Debiut Negative Plane ukazał się w 2006 roku i — tam gdzie dotarł — zaskoczył. Okazało się bowiem, że Et In Saecula Saeculorum z jednej strony w ogóle nie wpisuje się w stereotyp pokracznego „amerykańskiego black metalu”, a z drugiej nie ma też zbyt wiele wspólnego z typową „norweszczyzną” uprawianą za oceanem. Chociaż wpływy europejskie w twórczości zespołu są jak najbardziej obecne (ale z tych mniej oczywistych – z naciskiem na… stary Celtic Frost), to jednak nie definiują tej płyty jako jednoznacznie przynależnej do tej czy innej sceny, bo Amerykanie nagrali muzykę śmiało wykraczającą poza ramy jednej stylistyki i w dużym stopniu oryginalną. Negative Plane udało się stworzyć coś rozpoznawalnego i charakterystycznego tylko dla siebie. Co ważne, za oryginalnością idzie tu wysoki poziom wykonania.

Pierwszy album Negative Plane to przede wszystkim długie (średnia to prawie 8 minut), dogłębnie przemyślane, wielowątkowe i bardzo rozbudowane utwory z wieloma zmianami tempa i nastroju, w których praktycznie nie ma przestojów ani jałowego rzeźbienia w jednym motywie. Bogactwo aranżacji oraz różnorodność i spójność tego materiału robią naprawdę duże wrażenie, tym bardziej że amerykański duet bez zahamowań łączy w muzyce elementy z dość odmiennych światów. Blasty, klawisze, nienachalne melodie, wściekłe wokale, zaskakujące solówki, no i mnóstwo thrash’owego, a nawet heavymetalowego feelingu – to m.in. te składniki czynią z Et In Saecula Saeculorum tak ciekawy i absorbujący krążek.

Spośród siedmiu utworów trudno wybrać jeden reprezentatywny dla całego materiału, bo mimo pewnych cech wspólnych właściwe każdy prezentuje nieco inne oblicze zespołu, a poza tym lepiej sprawdzają się zbite w monolit. Jeśli jednak miałbym kogoś zachęcić do zapoznania się z Et In Saecula Saeculorum — a taki w sumie jest sens tego tekstu — to na początek wskazałbym na „The Chaos Before The Light”, „A Church In Ruin” i „Unhallowed Ground”, choć równie dobrze mógłbym wybierać na oślep i też by to miało sens – wszystkie bowiem wymagają pewnej dozy otwartości i skupienia. Oznacza to mniej więcej tyle, że ortodoksi mogą sobie ten album zupełnie darować, bo Negative Plane zdradzili tu black metal nie raz i nie dwa.

Realizacja Et In Saecula Saeculorum nie pozostawia powodów do narzekań, choć muszę przyznać, że do zatopionego w pogłosie brzmienia – które swoją drogą jest zajebiście selektywne i sprawia wrażenie w pełni analogowego – trzeba się przyzwyczaić. Wspomniany pogłos towarzyszy szczególnie wokalom, dzięki czemu z jednej strony brzmią ekstremalnie, a z drugiej niemal fanatycznie, co potęguje klimat całości. Daje to efekt uczestnictwa w jakimś posępnym rytuale wewnątrz wielkiej, pustej świątyni, a od tego do ciar droga niedaleka.

Na mnie Et In Saecula Saeculorum działa jak mało która blackowa płyta, co ma zapewne związek z tym, że słychać na niej duże zaangażowanie muzyków i chęć wyjścia poza oklepane schematy. Konsekwencja i świeżość wizji w połączeniu z dobrym warsztatem i odpowiednio dopasowaną produkcją – to się musi sprawdzać, co nie znaczy, że debiut Negative Plane jest dla każdego.


ocena: 9/10
demo
Udostępnij:

27 lutego 2024

Revulsed – Cerebral Contamination [2023]

Revulsed - Cerebral Contamination recenzja reviewNie ma co ściemniać, jestem dość mocno uprzedzony do Revulsed ze względu na wstydliwe CV jednego z założycieli oraz co najwyżej taki se poziom debiutanckiego „Infernal Atrocity”. Z niezrozumiałych (przynajmniej dla mnie) względów od początku próbowano lansować ten zespół potencjalnym odbiorcom jako niemalże objawienie na scenie brutalnego i technicznego death metalu, powołując się na rzekomo nieprzeciętne umiejętności jego członków, ich ogromne doświadczenie, niebywałą wyobraźnię i takie tam bzdety. Na szczęście ta niewyszukana propaganda nie przeszła i o Australijczykach (i Niemcu) szybko słuch zaginął. Do czasu.

Po paru latach posuchy i nikłego zainteresowania zespół, o dziwo, postanowił o sobie przypomnieć krążkiem numer dwa – nagranym w nowym, a przy tym okrojonym składzie, zaś wydanym już jako duet wokalista-perkman. No i cóż, jakby to oględnie napisać… Australijczycy mogli nie robić zamieszania i całkowicie dać sobie spokój z takim graniem… Dokładnie – Cerebral Contamination jest materiałem kompletnie niepotrzebnym, nieprzemyślanym i zrobionym na siłę, a jakby tego było mało, pod każdym względem słabszym od niespecjalnego przecież debiutu.

Muzyków Revulsed naszło na drobną, ale istotną korektę stylu (ten klasyczny z „Infernal Atrocity” bardziej do mnie przemawiał), czego rezultatem jest 36 minut popłuczyn po Disgorge, Suffocation czy starszym Dying Fetus. Utworom — a przez to płycie w sensie ogólnym — brakuje wewnętrznej spójności, więc A) rozłażą się w szwach, kiedy zespół próbuje technicznie pokombinować albo B) zmulają/załamują topornymi aranżacjami, gdy panocków weźmie na miażdżenie ciężarem. Jasne, tu i ówdzie trafi się czasem jakiś sensowny riff czy rytm, solówki w większości też są spoko, ale całość jest przeładowana gatunkową sztampą i irytująco bezpłciowymi wokalami w typie „zrobię 'UUU' to będzie fajnie i brutalnie”.

Ponadto Cerebral Contamination nie pomaga średnie brzmienie (gorsze niż na debiucie) oraz sama kolejność kawałków. Na początek Revulsed władowali bowiem te najbardziej wtórne, nudne i przewidywalne, natomiast te, które mają cokolwiek ciekawego do zaoferowania, upchnęli w drugiej części krążka – a nie każdy znajdzie w sobie dość wytrwałości, żeby zabrnąć aż tak daleko. To sprawia, że album bardzo szybko zamienia się w monotonną papkę, nudzi się, zaś jego ponowne odpalenie wymaga dużego samozaparcia.

Nie wiem, czy ktokolwiek słał listy błagalne do Revulsed, żeby zabrali się do roboty i wreszcie nagrali coś nowego. Jeśli nawet, to mnie wśród tych kilku osób nie było. Obstawiam w ciemno, że o Cerebral Contamination — jeśli w ogóle zostanie zauważona — wkrótce wszyscy zapomną. Świat brutalnego i technicznego death metalu nie potrzebuje takich płyt!


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/RevulsedDM
Udostępnij:

23 lutego 2024

Cerebral Effusion – Ominous Flesh Discipline [2021]

Cerebral Effusion - Ominous Flesh Discipline recenzja reviewMimo iż na co dzień nie kibicuję Cerebral Effusion, a właściwie to w ogóle o nich nie myślę, po cichu liczyłem na jakiś przełom w ich karierze, że po siedmioletniej przerwie będą w stanie mnie czymś zaskoczyć – wszak rozwój nawet w ramach brutalnego death metalu jest mile widziany. No i zaskoczyli, choć akurat inaczej to sobie wyobrażałem. Ominous Flesh Discipline w pierwszej chwili wprawia w osłupienia, w drugiej odpycha, a w trzeciej prosi się o jak najszybsze wyłączenie. Czwartej chwili może nie być. Intencjonalnie czy nie, Hiszpanie wykonali kilka kroków wstecz i zrównali się poziomem z amatorskimi kapelami z tak zwanych „egzotycznych” krajów, w których dostęp do elektryczności przysługuje tylko królowi i jego ulubionym kochankom.

Tego tematu pominąć się w żaden sposób nie da, więc od razu wyjaśnię, co mnie najbardziej wkurwia/dobija na Ominous Flesh Discipline. To brzmienie. Choć za produkcję odpowiadają fachowcy (w tym Colin Davis z Vile), którzy jak mniemam wzięli za to pieniądze, to rezultat jest po prostu koszmarny. Przez większość czasu słychać jedynie gęsto nabijającą perkusję i bardzo przeciętny wokal, natomiast gitary — teoretycznie w zespole są aż dwie — mają jedynie charakter umowny. Czasem coś zaszumi, czasem między blastami śmignie flażolet, a poza tym to mam wrażenie, że słucham w kółko trzech przypadkowych i nader prostych riffów. Na „Idolatry Of The Unethical” gitarniacy Cerebral Effusion zdradzali jakieś przejawy ambicji i zdarzało im się trochę pokombinować, co dobrze wpływało na całość, w przypadku tego materiału zwyczajnie odpuścili i generują buczenie.

Smutne to, naprawdę smutne, bo wydawało się, że Cerebral Effusion mają dość potencjału, żeby przynajmniej nieśmiało dobijać się do europejskiej drugiej ligi, a tu taki zonk. Hiszpanie stworzyli płytę potwornie monotonną, jednowymiarową i wypraną z wszelkiej dynamiki, po wysłuchaniu której w głowie nie zostaje najmniejszy ślad. Jest to o tyle dziwne, że zespół upodobał sobie dość długie utwory (średnia to prawie 5 minut), w których niby coś się dzieje, ale nic konkretnego nie zwraca uwagi. W jakimś sensie jest to brutalne, może nawet ekstremalne, jednak w ogóle nie przystoi tak doświadczonym muzykom.

Ominous Flesh Discipline to przykry przykład tego, że nawet niczego nie oczekując, można się srogo rozczarować. Swoją drogą miłośnicy slamu przypuszczalnie będą tym krążkiem zachwyceni. Może właśnie o ich uwagę zabiegają Cerebral Effusion?


ocena: 4/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/cerebraleffusion

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

20 lutego 2024

Visceral Throne – Omnipotent Asperity [2012]

Visceral Throne - Omnipotent Asperity recenzja reviewNa pierwszy rzut ucha Visceral Throne to zespół jakich w brutalnym death metalu wiele – typowy, przewidywalny i w dodatku nieociosany. Kupa hałasu, za którą nie stoi żaden sensowny twórczy pomysł, oprócz oczywiście klonowania tego, co już zostało sklonowane milion razy… Visceral Throne to zespół jakich w brutalnym death metalu wiele także na pierwszy rzut oka – ładne logo, efektowna typografia tytułu i estetyczna okładka, które standardowo mają za zadanie zamaskować zawartość muzyczną – typową, przewidywalną i w dodatku nieociosaną. „Pierwsze rzuty” Amerykanom zdecydowanie nie służą, dlatego jeśli ograniczacie się tylko do nich, umknie wam całkiem klawa sieczka.

Żeby jednak nie było niedomówień – Omnipotent Asperity nie ma nic wspólnego z oryginalnym graniem i absolutnie nie należy się czegoś takiego na tej płycie doszukiwać, bo dosłownie wszystkie zawarte na niej patenty słyszeliście już nie raz, w dodatku w różnych konfiguracjach i oprawie. Mimo to debiut Visceral Throne wybija się ponad średnią gatunkową/przeciętność i jawi jako coś więcej niźli tylko prosta suma części składowych. W moim odczuciu wynika to głównie z tego, że Amerykanie zgrabnie połączyli obce wpływy, podali je w przekonujący sposób i zadbali o przyzwoitą różnorodność materiału.

Jeśli chodzi o styl, Omnipotent Asperity najwięcej wspólnego ma z „Visceral Transcendence” Inherit Disease — choć to nie ten poziom — bo chłopaki w podobny sposób łączą morderczą intensywność z czytelnością poszczególnych motywów i wysokim współczynnikiem chwytliwości. Visceral Throne napierdalają z dużą swobodą, pilnując przy tym, żeby każdy kawałek obok obowiązkowych brutalizmów zawierał też coś ciekawego, co uchroni go przed zlaniem się z pozostałymi – czy to zaskakująco melodyjne solówki (kłania się Gorgasm), solidnie pokręcone techniczne zagrywki (kłania się Defeated Sanity) czy skoczne slammujące rytmy (kłania się Pathology). W skali całego albumu tych urozmaiceń trochę się uzbierało, więc o monotonii nie może być mowy, zwłaszcza przy 28 minutach.

Muzyce czy wokalom na Omnipotent Asperity nie można wiele zarzucić, więc czepiać można, hmm, trzeba się już tylko brzmienia… Produkcja płyty jest dość nierówna albo po prostu niedopracowana, co aż za bardzo kojarzy mi się z „dwójką” Inherit Disease. W dolnych rejestrach wszystko się zgadza – moc jest należyta, selektywność duża, a przyjemności ze słuchania nic nie zakłóca. Jednak im wyżej, tym bardziej dźwięki tracą na spójności i trochę kaleczą, czego koronnym przykładem jest werbel w typie blaszanego wiadra zrzuconego ze schodów.

Z moich obserwacji wynika, że Omnipotent Asperity nie przebił się jakoś mocno do świadomości słuchaczy i funkcjonuje raczej jako jeszcze jedna płyta z typową amerykańską napierdalanką. Szkoda, bo wbrew pozorom Visceral Throne mają do zaoferowania o wiele więcej niż niejedna kapela z wyższej półki.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/visceralthrone

podobne płyty:

Udostępnij: