Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łotwa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łotwa. Pokaż wszystkie posty

8 sierpnia 2010

Neglected Fields – Synthinity [1998]

Neglected Fields - Synthinity recenzja okładka review coverDobrze jest wiedzieć, że niemal na całym świecie są ludzie, dla których granie metalu to styl życia. Na całym świecie, czyli także na Łotwie oraz na przykład we Francji, dzięki czemu ten — jakże wspaniały — kraj może nieco spoważnieć i zmężnieć. Pozostaje nam więc trzymać kciuki za francuski metal i za świetlaną przyszłość francuskiego narodu. Do dna, Monsieurs et Madames! Dla nas, jako słuchaczy, ten fenomen metalu jest ważny dlatego, że daje nam możliwość czerpania z niemal bezdennej studni gatunków, stylów i układów choreograficznych. I nawet gdy nasze ulubione kapele ciutkę nam spowszednieją i się przejedzą z deczka, bogactwo metalowej fauny pozwala niemal natychmiast znaleźć jakieś nowe kapele, które będą dla nas nowym źródłem podniet. Nie inaczej było u mnie w przypadku łotewskiej ekipy Neglected Fields i jej debiutu zatytułowanego Synthinity. Muzyka Łotyszy to zakombinowany, techniczny dm z okazjonalną obecnością klawiszy i babskich zaśpiewów, które pasują tu jak krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Myk jest taki, że muzyka jest na tyle dobra i ma w sobie na tyle jaj, że obecność osobnika płci głupszej niczego specjalnego nie wnosi. Mówię poważnie, dzieje się wiele i dzieje się dobrze. Muzyka jest odpowiednio skomplikowana, nie brakuje zmian tempa i porypanych zagrywek, a umiejętności muzyków są wystarczające, by zagrać owe cuda bez zająknięcia i debilnych pomyłek. Są więc zarówno możliwości, jak i ich wykorzystanie. Słychać to choćby w takich utworach jak „Eschatological”, „Ephemeral” oraz „Living Structures” (z wyłączeniem babinych podśpiewywań). Nie mówię, że nie słychać odwołań do mistrzów gatunku, ale są one raczej nienachalne i inspiracyjne. Generalnie jednak jadą chłopaki swoje dobitnie pokazując, że nie są z moheru i ciasta francuskiego. Jest więc żwawo, w dobrym, średnio-szybkim tempie, riffy są dobrze przemyślane, a solówki estetyczne. Lepiej niż poprawnie brzmi bas, który w kilku momentach ładnie wbija się na pierwszy plan i zapodaje mini solówkę. Solidna i gęsta praca garów może się spodobać wszystkim miłośnikom wyczynów Reinerta, tym bardziej, że album obfituje w najrozmaitsze spowolnienia, jazzowe wstaweczki i inne techniczne cudeńka. Pewnym zaskoczeniem może być barwa wokalu, która nie jest typowo death’owa, a wpada bardziej w black. Zaskoczyć może także ostatni kawałek, który jest coverem — uwaga, uwaga — The Prodigy i który brzmi całkiem sensownie. Na minus – jakość nagrania. Choć nie jest całkiem źle, niekiedy nie dorównuje jakości samej muzyki. Poza tym mankamentem debiut bardzo, ale to bardzo udany. Polecam. Amen.


ocena: 8,5/10
deaf
oficjalna strona: www.neglectedfields.lv
Udostępnij: