27 kwietnia 2017

Rude – Remnants... [2017]

Rude - Remnants... recenzja reviewPo entuzjastycznie przyjętym debiucie młodzieńcy z Rude zakasali rękawy i ostro zabrali się do pracy, dokładając wszelkich starań, aby następca „Soul Recall” był albumem jeszcze bardziej rasowym. Cel został osiągnięty, bo Remnants… w sposób niemal doskonały imituje death metalowe klasyki wydawane (głównie w Ameryce) przed 1993 rokiem. Prymitywne acz czytelne logo – jest. Klimatyczna okładka autorstwa Dana Seagrave’a – jest. Złożona bez najmniejszych ekstrawagancji wkładka – jest. Dość przypadkowe zdjęcie czterech obwiesi na odwrocie płyty – jest. Prosty nadruk na srebrnym krążku – jest. Niespecjalnie głębokie teksty – są. Brzmienie, które w ogóle nie zdradza cyfrowej proweniencji – jest. Tak na dobrą sprawę, jeśli chodzi o stronę wizerunkową Rude, brakuje tu tylko wciśniętego gdzieś na siłę znaczka „Stop The Madness”. Muzyka to pełny oldskul, jedno wielkie odwołanie do czasów, kiedy death metal dopiero nabierał rozpędu. Dosłownie, bo na Remnants… zespół dokonał podobnego przeskoku jakościowego, jaki miał miejsce między „Scream Bloody Gore” a „Leprosy” albo „Malleus Maleficarum” a „Consuming Impulse”. Innymi słowy wpływy thrash’u poszły w odstawkę, a całość zyskała na ciężarze i brutalności. Bardziej ekstremalny charakter Remnants… ma związek głównie z zatrudnieniem nowego perkmana, dla którego blasty to bułka z masłem (co nie oznacza, że ich nadużywa, bo na płycie dominują klasyczne średnie tempa), choć nie bez znaczenia jest również to, że wyraźnie więcej uwagi poświęcono brzmieniu, które tym razem jest znacznie potężniejsze i czytelne, mimo iż skorzystano z tego samego studia co przy okazji debiutu. To nie jedyne zmiany w stosunku do „Soul Recall”, bo wydaje mi się, że obecnie zespół ma większą świadomość swoich atutów, a przez to używa ich z umiarem, część patentów przenosząc w tło. Ta powściągliwość dotyczy zwłaszcza wokalu, o którego zajebistości wszyscy już wiedzą, więc nie ma potrzeby atakowania nim na każdym kroku. No, chyba że się obawiają pozwu ze strony Martina van Drunena. Nie zmienia to faktu, że wyczucie konwencji i swoboda poruszania się w ciasnych ramach przestarzałego stylu są u Rude naprawdę imponujące. Jedyne, czego mi u nich brakuje, to mocniejsze zaakcentowanie chwytliwości muzyki. Nie chodzi mi oczywiście o upychanie gdzie popadnie słodkich melodyjek, a o umiejętność pisania death metalowych hiciorów, które mogłyby być naturalnymi wizytówkami płyty, czymś, co pozwoli momentalnie skojarzyć zespół. Na Remnants… wszystkie kawałki utrzymane są na wysokim poziomie, ale żaden jakoś specjalnie nie wybija się ponad pozostałe. Kto wie, może kiedyś dorobią się swojego odpowiednika „Out Of The Body” czy „Pull The Plug” – potencjał mają spory.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Rude/391039200987363

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

21 kwietnia 2017

Uerberos – Tormented By Faith [2017]

Uerberos - Tormented By Faith recenzja okładka review coverUerberos to stosunkowa nowa nazwa na polskiej scenie, choć muzycy za nią stojący mogą się pochwalić pewnym doświadczeniem w robieniu hałasu – może nie jest/było to nic wielkiego, ale podstawy death metalowego fachu opanowali na tyle, żeby z tą kapelą już na początku drogi ruszyć ostro z kopyta. Lata pracy i ćwiczeń nie poszły na marne, czego potwierdzenie znajdujemy na Tormented By Faith, debiutanckim krążku ekipy z Żor. Przebrnąłem przez ten album na spokojnie kilkadziesiąt razy i tak się zastanawiam, czy jest w ogóle sens chwalić zespół za to, co udało mu się na nim osiągnąć. Bo kogo tak naprawdę obchodzi kolejna dobra płyta?

No właśnie… Gdyby nagrali kupę, to przynajmniej można by ich wyśmiać, ozdabiając wypowiedź kilkoma tradycyjnymi dla mowy polskiej kurwami, a na koniec zasugerować spierdalanie z czymś takim na drzewo – takie recki wzbudzają zainteresowanie. Tormented By Faith, ze względu na wysoki poziom, najprawdopodobniej nie będzie mieć tyle szczęścia. Niestety, bo mamy tu do czynienia z bardzo rzetelnie przygotowanym materiałem spod znaku niespecjalnie nowoczesnego death metalu z antychrześcijańskim przesłaniem.

Pierwsze, co uderza w uszy przy kontakcie z Tormented By Faith, to duże, a przy tym mocno zaskakujące podobieństwo brzmienia, motoryki i ogólnych patentów na riffy do późnego Sinister (czyli od „The Silent Howling” w górę). Zbyt wiele tu punktów wspólnych, żeby to mógł być przypadek. Swoją drogą nie przypominam sobie żadnego innego polskiego zespołu, który by tak obficie czerpał z muzyki Holendrów, więc jakby nie patrzeć, Uerberos grają coś stosunkowo oryginalnego. Nie jest to czysta, bezmyślna zrzynka, bo ekipa z Żor jest w swym napierdalaniu żwawsza, bardziej energetyczna, chwytliwa i na pewno nie aż tak jednowymiarowa (trudno pomylić np. „To Be Seen And Heard” z „Black Emissary”). Ponadto w utworach Uerberos jest więcej świeżości (co można interpretować jako młodzieńczy entuzjazm) i fajnych technicznych niespodzianek, które wykluczają monotonię. Podoba mi się także urozmaicona praca gitar i umiejętnie wplatane patenty w stylu Immolation czy God Dethroned.

Ogólnie Tormented By Faith sprawia bardzo dobre wrażenie, słychać tu poważne podejście do tematu, dbałość o szczegóły i ogrom włożonej w powstanie tej muzyki pracy. Niemniej jednak po krążku numer dwa będę oczekiwał bardziej indywidualnego podejścia do tematu. Ten zespół zdecydowanie stać na więcej niż bycie zamiennikiem Sinister.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/uerberosband/

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

15 kwietnia 2017

Anthem – Praeposterum [2016]

Anthem - Praeposterum recenzja okładka review coverBezpretensjonalny death metalowy atak – w przypadku Praeposterum to powinno wystarczyć za całą recenzję. Tu naprawdę nie ma sensu dodawać czegokolwiek więcej, bo już po okładce wiadomo, o co chodzi. Nooo, chyba że ktoś nie miał dotąd styczności z twórczością Anthem. Poznańskie komando reprezentuje przepięknie konserwatywne podejście do gatunku – ma być szybko, brutalnie i diabelsko. Te trzy punkty mamy odhaczone już w pierwszym kawałku, i chociaż na blasty trzeba czekać aż 9 sekund, to napierduchy w nim nie brakuje. Dalej to już praktycznie samo konkretne napierdalanie z jednym drobnym urozmaiceniem w postaci instrumentalnego (i krótkiego) „666”, w który wciśnięto odrobinę melodii i klimatu. Anthem trzymają się formuły zapoczątkowanej na „Phosphorus”, delikatnie ją tylko korygując (nie mylić z kombinowaniem!), toteż album jest bardziej zwarty i dopracowany, a przez to również bardziej rajcowny od poprzednika. Wszystko, co mogło się podobać na debiucie, teraz jest jeszcze lepsze, a to, co drażniło – poprawiono. Dotyczy to przede wszystkim brzmienia, które zyskało odpowiednią moc, jest przyjemnie mięsiste i wreszcie charakterem w pełni pasuje do muzyki. Nie bez znaczenia jest także fakt, że na Praeposterum słychać nie tylko intensywne grzańsko, ale i duże zaangażowanie zespołu, które sprawia, że Praeposterum odbiera się niezwykle pozytywnie – jako płytę powstałą z czystej death metalowej pasji, nie zaś pod presją albo z obowiązku. Ponadto na plus zaliczam całkiem udane zakamuflowanie wpływów Deicide i Morbid Angel, które na debiucie co chwilę rzucały się w uszy. Teraz mamy do czynienia z zespołem naprawdę grającym swoje. W każdym z dziesięciu utworów znajdujemy dowody na to, że przez dwa lata dzielące oba albumy Anthem zyskał sporo doświadczenia oraz rozwinął się technicznie i kompozytorsko. Wzrost umiejętności zespołu nie przełożył się jednak (czytać: na szczęście) na chęć zabłyśnięcia jakimiś sztuczkami czy uwspółcześnienie formy – jedynie w „Liber al ve Legis” pojawiają się cięcia gitar, które na tle wcześniejszych kawałków można od biedy nazwać czymś nowoczesnym. Podsumowując, drugi longplej Poznaniaków to materiał z dużym potencjałem, który powinien się doskonale sprawdzać na scenicznych deskach.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/anthemdeathmetal
Udostępnij:

9 kwietnia 2017

Hour Of Penance – Cast The First Stone [2017]

Hour Of Penance - Cast The First Stone recenzja reviewKurwica człowieka bierze na myśl o tym, co jest w stanie wykrakać swoją głupią gadaniną/pisaniną. Wystarczyło raz palnąć coś o wymiękaniu Hour Of Penance, a niedługo później taki "Cast The First Stone" daje realne podstawy, żeby się nad tym już poważnie zastanowić. Ech... Należę do osobników, którzy nie mieli większych problemów z poprzednim krążkiem, rozbudowanym ponad miarę "Regicide", niemniej jednak traktowałem go raczej jako jednorazowy wybryk, skok w bok — ku większemu zróżnicowaniu — po którym Włosi wrócą do brutalnej i zajebiście szybkiej sieczki.

Nie wrócili, a "Cast The First Stone" — w stosunku do możliwości zespołu — jest albumem nieprzesadnie dopierdolonym. Dominują tu przede wszystkim średnie tempa, zaś samobójcze blasty, z których przecież słynęli, pojawiają się tylko sporadycznie – choćby w 'Cast The First Stone' czy 'The Chains Of Misdeed'. Żeby była jasność, ja naprawdę nie wymagam od Hour Of Penance by przez kilkanaście lat grali z pedałem gazu non stop wciśniętym do oporu, wszak to każdemu może się znudzić, ale to ogólne zwolnienie obrotów wyraźnie im nie służy. Potencjał do nakurwiania mają ogromny, wszak za zestawem siedzi Davide Billia (który, bądźmy szczerzy, prędzej czy później musiał wylądować w tym zespole, po prostu musiał), tylko cuś jakby chęci nie widać... Znane z wcześniejszych krążków dążenie do ekstremum było odświeżające, cieszyło i ekscytowało. Teraz bardzo tego brakuje.

Obiektywnie patrząc "Cast The First Stone" to album dopracowany w każdym calu: zmyślnie skomponowany, optymalnie długi (34 minuty), porządnie brzmiący i nienagannie zagrany – to wszystko budzi respekt i powinno przysporzyć Hour Of Penance nowych fanów; starsi natomiast w tych utworach wyczują coś a’la smrodek rutyny, zmęczenie materiału, a może nawet braki zaangażowania. Innymi słowy choć płyta jest niezaprzeczalnie solidna, to nie rajcuje, jak powinna i trudno przed nią paść na kolana. Mniej utytułowane zespoły za materiał tej klasy pewnie tylko bym wychwalał, jednak od najlepszych — a do tego grona od paru lat zaliczam Hour Of Penance — wymagam znacznie więcej, toteż jestem zawartością "Cast The First Stone" lekko zawiedziony.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.hourofpenance.net

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

3 kwietnia 2017

Gorguts – Pleiades’ Dust [2016]

Gorguts - Pleiades’ Dust recenzja okładka review coverKiedy zespół pokroju Gorguts bierze się za coś w swoim mniemaniu eksperymentalnego, to można się spodziewać dosłownie wszystkiego. Luc Lemay wymyślił sobie epkę o akademii-bibliotece, Domu Mądrości, która istniała od IX do XIII wieku w Bagdadzie. Hmm… Epkę z jednym utworem. Hmmmm… Utworem trwającym 33 minuty. Hmmmmmm… Już na samą myśl o takim kolosie w stylu Gorguts serce zaczyna szybciej pracować, a mózgowinie grozi przegrzanie. Czym jest jednak perspektywa apopleksji wobec palącej potrzeby sprawdzenia wytworu zwichrowanej wyobraźni Kanadyjczyka! Już po kilku taktach Pleiades’ Dust staje się jasne, że dla tego materiału warto poświęcić nieco zdrowia. I czasu. Wbrew pozorom nie mamy tu wcale do czynienia z „Colored Sands” w pigułce, a czymś zdecydowanie bardziej przestrzennym, nastawionym na nieco inny klimat, nieprzewidywalne zwroty i duże kontrasty. Mamy tu zatem chaotyczne, zbudowane na blastach wybuchy technicznej brutalności (duże brawa za rozmach dla znanego z Martyr Patrice’a Hamelin’a), typowo gorgutsowskie pokręcone jak diabli partie w wolnych tempach, kosmiczne odjazdy przywodzące na myśl Mastodon z „Crack The Skye”, jak i momenty niemal ambientowe – wyciszone, oszczędne i dziwnie niepokojące. Zróżnicowanie poszczególnych części utworu jest zatem ogromne, więc żaden wymagający słuchacz nie powinien narzekać na nudę i banalne podejście do tematu. Warto przy tym zaznaczyć, że muzycy Gorguts wykazali się odpowiednim wyczuciem przy komponowaniu tego materiału, dzięki czemu Pleiades’ Dust zaskakuje, intryguje i bardzo udanie wciąga słuchacza w swoje coraz głębsze i bardziej popieprzone warstwy. Utwór, mimo iż długi i szalenie pokomplikowany w warstwie instrumentalnej, ma zaskakująco czytelną strukturę i nie wkurwia nieskoordynowanymi przeskokami z jednej skrajności w drugą – podzielono go bowiem na siedem części (rozdziałów), które łatwo wyodrębnić nawet bez posiłkowania się wkładką. Zamiast jednak rozkminiać wirtualną tracklistę lepiej skupić się na tych wszystkich przepływających pod powierzchnią schizolskich dźwiękach, a jest ich bez liku, bo każdy z muzyków dołożył sporo od siebie. Jakby tego było mało, okładkę Pleiades’ Dust zdobi bodaj najlepsza praca Zbigniewa M. Bielaka. Takim „zapchajdziurom” mówię zdecydowane tak!


ocena: -
demo
oficjalna strona: www.gorguts.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: