20 kwietnia 2020

Trauma – Ominous Black [2020]

Trauma - Ominous Black recenzja okładka review coverPo siedmioletniej przerwie Trauma powróciła z nowym albumem Ominous Black, który z miejsca stał się przedmiotem zbiorowego hype’u. Wszyscy nagle sobie przypomnieli jaki to zajebisty i zasłużony zespół… choć niespecjalnie palą się do tego, żeby go na co dzień słuchać. Z podobną zbiorową podnietą mieliśmy do czynienia przy okazji „Karma Obscura”, która okazała się tak wspaniałą płytą, że aż trzeba było jak najszybciej o niej zapomnieć. Niestety, w naszym wymiarze elbląska ekipa nie będzie wzbudzała zainteresowania, dopóki Mister z kolegami nie zaczną regularnie świecić dupami na instagramie tudzież błaźnić się na inne sposoby.

Póki co Trauma ma do zaoferowania jedynie muzykę. Muzykę na bardzo wysokim poziomie, typową dla siebie, choć mimo wszystko nie dorównującą najlepszym pozycjom w dyskografii. Nie widzę w tym problemu, bo na pewnym pułapie przebicie siebie nie należy do łatwych zadań, a na dobre płyty też jest przecież zapotrzebowanie, tym bardziej jeśli prezentują tak wyrazisty styl. Na przestrzeni całego Ominous Black słychać wyraźnie, że Mister jest na bieżąco z tym, co się dzieje we współczesnym death metalu (choćby pierwszy riff „The Black Maggots” do złudzenia przypomina Decapitated), co wcale nie znaczy, że ładuje w muzykę każdy modny patent. Nowinki, jeśli już się pojawiają, są przefiltrowane przez 30 lat doświadczeń, stąd też gładko wtapiają się w utwory i brzmią w pełni naturalnie.

Trzon płyty to klasyczne dla Traumy dość szybkie strzały, choć do mnie tym razem najlepiej trafiły utwory wolniejsze i bardziej motoryczne (jak „I Am Universe” czy „Astral Misanthropy”), które oprócz dużego urozmaicenia oferują jeszcze naprawdę nastrojowe partie okraszone pierwszorzędnymi solówkami (szczyt zajebiozy mamy we wspomnianym „The Black Maggots”). A propos gitarowych popisów – więcej w nich klimatu i wyczucia niż technicznych sztuczek dla samego przebierania palcami, a melodie w nie wplecione po prostu kładą na łopatki. Warto również wspomnieć o partiach basu, bo tak aktywny i mocno wyeksponowany nie był od czasów Firany.

Na koniec zostawiłem sobie realizację Ominous Black". Materiał został nagrany w przystosowanej do tego kanciapie Traumy, po czym na miksy i mastering powędrował do Hertza. Rezultat jest całkiem niezły, ale brzmienie albumu odbieram jako krok (malutki) wstecz w stosunku do „Karma Obscura” i poprzednich płyt w całości nagrywanych w Białymstoku. Jeśli jednak nie macie pierdolca na tym punkcie, to przypuszczalnie nawet tej różnicy nie odczujecie, zaś sam krążek łykniecie raz-dwa.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/TraumaOfficialPage

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

13 kwietnia 2020

Symbolik – Emergence [2020]

Symbolik - Emergence recenzja okładka review coverSymbolik to kolejny zespół, który jak dla mnie wyskoczył znikąd, choć ich epka z 2011 roku była ponoć bardzo ciepło przyjęta wśród gawiedzi. Pamięć mi w tym nie pomaga, jednak jestem praktycznie stuprocentowo pewien, że nigdy nie miałem do czynienia z tymi Amerykanami. Najwyższa pora to nadrobić, bo ich pełnoczasowy debiut Emergence to całkiem rozsądna porcja technicznego i cholernie melodyjnego death metalu, który gładko wpisuje się w profil wydawniczy The Artisan Era.

Nie da się ukryć, że w takim graniu już powoli robi się tłok, więc samo śmiganie po gryfach z prędkością światła to trochę za mało, żeby zostać zauważonym i podbić listy przebojów. Symbolik swoim śmiganiem potrafią się wybronić, bo materiał z Emergence odznacza się dużą dynamiką (co jest pewnym osiągnięciem, kiedy bazuje się niemal wyłącznie na szybkich tempach) i nieprzeciętną przystępnością (też osiągnięcie, zważywszy na stopień skomplikowania muzyki), a przez to z łatwością skupia i utrzymuje uwagę słuchacza. Ze względu na styl, poziom i umiejętności zespołu na klawiaturę cisną mi się porównania do Alterbeast (zwłaszcza z debiutu), Inferi, First Fragment, Wretched i Equipoise. Warto przy tym zaznaczyć, że nad ostatnimi z wymienionych Symbolik mają tę przewagę, że potrafili zamknąć album w optymalnych 40 minutach. Wbrew pozorom nawet efektowną trzepanką można się zachwycać tylko przez pewien czas, później zaczyna drażnić lub nudzić. Autorzy Emergence uniknęli tej pułapki.

Materiał brzmi zacnie, dość ciężko, selektywność instrumentów również jest bez zarzutu (najwięcej uwagi poświęcono oczywiście gitarom), ale z daleka zalatuje tu typową produkcją Zacka Ohrena. Następnym razem polecałbym rozejrzeć się za kimś innym do realizacji, bo chłop jedzie na takich schematach, że w tej kwestii nawet Gojirę pozbawiłby tożsamości. Ponadto u Symbolik typowe są także wokale – i o ile te niskie mi pasują, to z większości wrzaskliwych bym zrezygnował.

W mojej opinii Symbolik zaliczyli bardzo udany start, teraz tylko muszą się pilnować, żeby nie zginąć w tłumie. Jeśli zatem przepadacie za technicznym death metalem z mnóstwem neoklasycznych wpływów, dominującą rolą gitary solowej i milionem efektownych pomysłów na kawałek, to Emergence jest materiałem dla was.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/symbolikmetal

podobne płyty:

Udostępnij:

9 kwietnia 2020

Aronious – Perspicacity [2020]

Aronious - Perspicacity recenzja okładka review coverWidząc okładkę i znając wydawcę Perspicacity, spodziewałem się czegoś zbliżonego do First Fragment, Virvum, Vale Of Pnath, Aethereus czy Equipoise; innymi słowy: typowego dla The Artisan Era efektownego i technicznego (ewentualnie progresywnego) death metalu. No i cóż, Aronious załapuje się na większą część tej etykiety, z wyłączeniem określenia „typowy”. Amerykanie robią dosłownie wszystko, żeby ich grania przypadkiem nie uznać za pospolite, sztampowe albo — co gorsza — łatwe w odbiorze. Do tego stopnia, że wielu potencjalnych słuchaczy odbije się od tej płyty już na wysokości drugiego kawałka.

Jeśli wierzyć zapewnieniom zespołu, proces powstawania materiału na Perspicacity był długotrwały, wymagający i skomplikowany. Po wgryzieniu się w zawartość krążka (na ile to możliwe) jestem w stanie w to uwierzyć, bo tu naprawdę słychać ogrom pracy włożony w każdy jego fragment. Muzycy Aronious zrealizowali swoją wizję progresywnego death metalu nie oglądając się na boki, ani tym bardziej — i to mi się podoba — nie biorąc pod uwagę oczekiwań i możliwości percepcyjnych ewentualnych odbiorców, stąd też całość jest zajebiście złożona, pokręcona i na pewno nie monotonna. Przez większość czasu naprawdę ciężko nadążyć za pomysłami zespołu, bo — przy swojej wiedzy i umiejętnościach technicznych — najwyraźniej nigdy nie słyszeli o schemacie zwrotka-refren-zwrotka-refren, więc na Perspicacity w ogóle nie znajdziecie tradycyjnych i przewidywalnych struktur – ja nie kojarzę, żeby choć raz wrócili do wcześniej wykorzystanego motywu. Ogarnięcie płyty dodatkowo utrudnia fakt, że utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, układając się w prawie godzinną suitę. Nie mam pojęcia, jak oni to wszystko spamiętują, toteż jestem pełen podziwu.

Wyjątkowo pozytywny obraz Perspicacity uzupełnia bardzo dobre i przejrzyste brzmienie (mix i mastering pod okiem Marka Lewisa), co przy takiej muzyce jest nie bez znaczenia. Mnie szczególnie podoba się dźwięk perkusji (swoją drogą chyba właśnie perkman ma tu najbardziej przejebane) – zadbano, żeby baniaki miały odpowiednią głębię i każdy akcent był możliwy do wyłapania. Jeśli kogoś nie zraża sama idea takiego grania, to minusy znajdzie tylko po stronie wokalisty, który wprawdzie robi, co może, jednak przy tak urozmaiconej i bogatej muzyce wypada średnio. Na miejscu zespołu poszukałbym kogoś z bardziej charakterystycznym i elastycznym głosem.

Aronious mogą być z siebie dumni, bo stworzyli materiał nie tylko kurewsko wymagający, ale i w dość dużym stopniu oryginalny – prawdziwe wyzwanie dla wytrwałych, choć i tak zachęcałbym każdego do zapoznania się z tym albumem. To może być całkiem fajna przeprawa dla wyniszczonych blastami szarych komórek. Na rozgrzewkę przed Perspicacity polecam natomiast coś z katalogu Animals As Leaders.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/aroniousmetal
Udostępnij:

4 kwietnia 2020

Immanifest – Macrobial [2019]

Immanifest - Macrobial recenzja okładka review coverNa pierwszy rzut oka Immanifest wygląda naprawdę zachęcająco – kapela z Tampy na Florydzie, za którą stoją ludzie z wieloletnim doświadczeniem, a ich target to fani m.in. Hypocrisy i Septicflesh, w dodatku Macrobial wśród krytyków spotyka się niemal z samymi zachwytami. Pal licho, że swoją muzykę określają dawno zapomnianą etykietką „symphonic black-death”. Muszą być fajni, czyż nie? Ano, nie! Już pierwsze minuty z płytą uświadamiają nam, czemu wydanie debiutu zajęło im ponad dekadę.

Macrobial to po prostu granie z minionej epoki — i to takiej, za którą nikt nie tęskni — tyle, że we współczesnej oprawie. Okładka, brzmienie, zaplecze techniczne grajków, agresywne wokale – każdy z tych elementów z osobna jak najbardziej się broni, jednak styl zespołu i jego, a bo ja wiem, poczucie estetyki – już nie. Immanifest proponują nam przypadkowy zlepek oklepanych motywów, które nie dość, że w większości są nieciekawe, to niekoniecznie z sobą współgrają. Na domiar złego w muzyce Amerykanów dominuje to, co już 25 lat temu było w symfonicznym black-death najgorsze: gatunkowe klisze, mnóstwo banałów, plumkanie klawiszy, naiwne melodyjki, chybione czyste wokale (w tym damskie), patetyczne chórki… I nie chodzi nawet o to, że w międzyczasie świat poszedł do przodu i tamte patenty się zestarzały. Nie, one od początku były zupełnie nieatrakcyjne, a Immanifest z niewiadomych powodów postanowili je przypomnieć.

Dla mnie godne odnotowania momenty (chodzi dosłownie o kilkusekundowe sekwencje) pojawiają się jedynie w „Emissaries Of Ikhenaton”, kiedy zespół pocina coś jednoznacznie nawiązującego do włoskiego Ade. Cała reszta – przelatuje obok i w ogóle nie skupia na sobie uwagi, co nawet jest OK, bo w ten sposób Macrobial ani nie nudzi, ani nie męczy. Tylko czy to przypadkiem nie za mało?


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Immanifest/270388841633
Udostępnij: