Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Islandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Islandia. Pokaż wszystkie posty

2 maja 2022

Ophidian I – Desolate [2021]

Ophidian I - Desolate recenzja okładka review coverTNiewiele osób miało okazję przekonać się o talencie Ophidian I i należycie doceniło ich debiut z 2012 roku, ale na szczęście był wśród nich ktoś decyzyjny z Season Of Mist, dzięki czemu ten najlepszy islandzki zespół deathmetalowy wreszcie dostał szansę trafienia do szerokiego grona odbiorców. Oczywiście to nie jest jednoznaczne z tym, że kapela jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zdobędzie rozgłos i uznanie, na jakie zasługuje, ale jestem przekonany, że wśród wymagających fanów technicznego death metalu Desolate będzie miała duże branie, nawet jeśli niektórym przepali trochę zwojów nerwowych.

„Solvet Saeclum” i Desolate dzieli aż dziewięć lat; w tym czasie doszło do kilku poważnych zmian w składzie, a może i do przewartościowania stylu i inspiracji, bo krążki znacząco się od siebie różnią, choć nie brakuje im także punktów wspólnych, które — gdybyśmy nie wiedzieli, że chodzi o ten sam zespół — można by uznać za czysty przypadek. Podstawowa i najwyraźniejsza różnica to poziom intensywności, bo nowy album Ophidian I jest o wiele bardziej ekstremalny od debiutu – szybszy, brutalniejszy i niesamowicie techniczny. Przy okazji też brzmi nowocześniej (i trochę za sucho) — kłania się produkcja charakterystyczna dla kapel z Kalifornii, np. Fallujah — co nie każdemu będzie odpowiadało, bo to oznacza maksymalną selektywność głównych instrumentów kosztem mięska w gitarach i obecności basu. Rozumiem, że chłopakom zależało, żeby nic nie stracić z mnogości gitarowych ornamentów nawet w najbardziej skomplikowanych momentach, ale chyba mocniej przemawiał do mnie soczysty i ciepły dźwięk „Solvet Saeclum”. I to właściwie mój jedyny zarzut w stosunku do Desolate, bo sama muzyka urywa dupę.

To, że materiał jest zajebiście złożony i urozmaicony, wcale mnie nie dziwi, wszak Islandczycy mieli masę czasu na maksymalne dopracowanie najmniejszych detali i zdecydowanie z tego skorzystali. Zaskakujące jest za to, że Desolate słucha się nie tylko z opadem kopary, ale i z prawdziwą przyjemnością, bo mimo wszystko więcej tu feelingu niż mechanicznego przebierania palcami. Nie brakuje tu trzepanki doprowadzonej do granic absurdu (wystarczy posłuchać szalenie rozbudowanych solówek – mistrzostwo!), która stawia muzyków w pierwszej lidze technicznych wymiataczy, jednak to wszystko jest zgrabnie zrównoważone/uzupełnione mnóstwem melodii i chwytliwych riffów. Na pewno jest w tym jakaś zasługa inspiracji Ophidian I – zespół chętniej czerpie z dorobku Gorod (choć ich wpływy są teraz mniej oczywiste i lepiej zakamuflowane), Obscura, Spawn Of Possession czy Theory In Practice aniżeli Deeds of Flesh, Decrepit Birth i Origin.

Desolate to prawdziwa uczta dla miłośników grania efektownego i efektywnego zarazem – z jednej strony jest to muzyka niezwykle wymagająca, a z drugiej dość szybko wpadająca w ucho. Ophidian I nie opieprzają się nawet na chwilę i sypią pomysłami jak z rękawa, dzięki czemu ostatnie utwory są równie atrakcyjne i zajmujące co pierwsze. Takie podejście sprawia, że żadna sekunda spędzona z tym materiałem nie będzie stracona.


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/OphidianI

podobne płyty:






Udostępnij:

12 września 2021

Beneath – Ephemeris [2017]

Beneath - Ephemeris recenzja okładka review coverTrzy lata przerwy, drobna korekta składu i… większa korekta w muzyce. Islandczycy trochę niespodziewanie odeszli od stylu dwóch poprzednich płyt i przerzucili się na granie odrobinę nowocześniejsze: bardziej mechaniczne, chłodne, podporządkowane rytmowi i w większym stopniu techniczne. Pomimo iż nie zrezygnowali ze wszystkich wykorzystywanych wcześniej przez siebie patentów, na pewno nie można uznać Ephemeris za oczywistą i bezpośrednią kontynuację „Enslaved By Fear” i „The Barren Throne”. Trzeci album Beneath to materiał mocniej skondensowany, nastawiony na uderzenie i przytłoczenie słuchacza.

Należy docenić zespół za to, że miał dość odwagi, by wyjść poza wypracowane wcześniej schematy i nieco inaczej podejść do konstruowania utworów – by były możliwie zwarte, treściwe i nie zawierały (zbyt wielu) rozpraszających przeszkadzajek. Ponadto niezmiernie mnie cieszy, że Islandczycy poszli po rozum do głowy i przestali rozbudowywać aranżacje ponad miarę i swoje możliwości; na Ephemeris dłużyzn i zapychaczy jest naprawdę niewiele, dzięki czemu całość jest o kwadrans krótsza od poprzedniego krążka, a przez to wchodzi lepiej. Niestety, Beneath wciąż nie do końca radzą sobie z ogarnięciem zwolnień i partii, które mają „robić klimat”. W ich wykonaniu niespecjalnie to rajcuje – takie fragmenty wydają się być nie na miejscu, wręcz dołożone na siłę. Jeśli o mnie chodzi, mogą z tego zupełnie zrezygnować i skupić się wyłącznie na szybkim, brutalnym i opartym na dość chwytliwych riffach graniu, bo to im wychodzi najlepiej.

Mniejsze lub większe zmiany w stylu Beneath nie ominęły i wokali, jednak w przeciwieństwie do muzyki, w kwestii odgłosów paszczą jedynie na minus. Wokalista jest ten sam, co ostatnio, jednak z jakiegoś tajemniczego powodu postanowił ograniczyć się do jednostajnych i bezbarwnych pomruków. Zero dynamiki, zero wyrazistości, zero ekspresji, a i prawdziwej głębi — co po części może być również winą produkcji — brakuje. Na czym to polega, że na „The Barren Throne” wokale mogły być urozmaicone, a na Ephemeris już nie – ot zagadka.

Ostatnią rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest brzmienie. Zespół sięgnął głębiej do kieszeni i skorzystał z usług mainstreamowego producenta Fredrika Nordströma, który spisał się no… nieźle, po prostu nieźle. Jak dla mnie Szwed nie do końca odnajduje się w aż tak brutalnej muzyce (bo i nie ma z nią wielkiego doświadczenia) i nie wszystko potrafi należycie uwypuklić. Dźwięk jest mocno skomasowany na zasadzie „ustawimy wszystko głośno i będzie git”, więc niuansów (zwłaszcza gitarowych) trzeba się doszukiwać na własną rękę.

Beneath chcą się zmieniać, iść do przodu i to się chwali. Na mnie stopniowo robią coraz lepsze wrażenie, ale mam przeczucie, że minie jeszcze sporo czasu, zanim będą wymieniani obok Björk jako główne towary eksportowe islandzkiej kultury. No i nie ukrywam, że bardziej przemawiają do mnie Ophidian I.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: www.beneath.is

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

2 września 2014

Beneath – The Barren Throne [2014]

Beneath - The Barren Throne recenzja okładka review coverConsidered Dead to nie plantacja, toteż nie zamierzam owijać w bawełnę. Zawiodłem się na najnowszym krążku Beneath, bo chłopaki zaledwie utrzymali poziom poprzednika sprzed dwóch lat. Owszem, całkiem niezłego, ale… Ja w każdym razie liczyłem, że ostro ruszą do przodu, poprawiając to, co mi wcześniej nie pasowało. Tymczasem nie jestem przekonany, czy Islandczycy zrobili choćby jeden krok we właściwym — a przynajmniej pożądanym przeze mnie — kierunku. Na pewno nie rzucił mi się w uszy żaden element, w którym miałby dokonać się wyraźny progres. Powiedziałbym nawet, że wbrew zdrowemu rozsądkowi uwypuklili swoje niedoskonałości. Wystarczy spojrzeć na początek The Barren Throne – jako ołpenera panowie wrzucili jeden z dwóch najdłuższych — a każdy trwa przeszło siedem minut — kawałków. To zdecydowanie nie było dobrym posunięciem, bo z porządnym zaaranżowaniem takich kolosów muzycy nadal sobie nie radzą. Rzeczony „Depleted Kingdom” zaczyna się rozkręcać dopiero w połowie, a i tak później wraca do pierwszego, niezbyt udanego riffu. Zamiast jebnąć z grubej rury, udowadniając że są prawdziwym brutal death metalowym bandem – Beneath przynudzają, bawią się w akustyczne partie i szwedzko brzmiące melodyjki. Łaj, ja się pytam, łaj? Takie same odczucia wywołuje zresztą jeszcze dłuższy „Sky Burial”. Po co im to potrzebne? Schemat goni schemat, a banał leci za banałem… Stagnacja już na tym etapie „kariery”? No bez jaj! To, że stać ich na więcej, pokazują zwłaszcza w wybijających się „Chalice” (całkowicie zajebisty drugi riff), „Iron Jaw” i „Veil Of Mercy”; w tych kawałkach dokręcają śrubę (ale i nie zaniedbują melodii), jest zatem szybko, technicznie i odpowiednio intensywnie – czyli tak, jak powinno. Gdyby The Barren Throne składała się wyłącznie z tego typu numerów i była znacznie krótsza (bo 53 minuty to gruba przesada), byłbym rili hepi, choć dalej nie na kolanach. Gdyby. Przyczepić muszę się również brzmienia, bo jak na standardy hertz’owskie wyszło średnie. Zdecydowanie więcej wycisnął z muzyki Beneath Daniel Bergstrand. Miało być fajnie, a tak – kolejna płyta na 7.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.beneath.is

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

11 lutego 2014

Beneath – Enslaved By Fear [2012]

Beneath - Enslaved By Fear recenzja okładka review coverPowiadam wam: nie trzeba się zbyt długo wsłuchiwać w Enslaved By Fear, żeby stwierdzić, że Beneath to materiał na naprawdę fajny zespół. Piszę tu o przyszłości, ale przecież już recenzowany właśnie debiut Islandczyków jest solidnym kawałkiem północnoamerykańskiego (a jakże!) death metalu i warto się za nim rozejrzeć, gdy z kasiorką nie ma co robić. Nic to specjalnie odkrywczego ani wyjątkowo ekstremalnego — czyli powiewu nowoczesności również nie należy oczekiwać — jednak płytki słucha się sprawnie, a momentami nawet bardzo dobrze. Najfajniej robi się oczywiście wtedy, gdy Beneath pocinają coś w stylu mniej zaawansowanego technicznie (i mimo wszystko mniej brutalnego) Neuraxis – riffy nabierają większej mocy, pojawiają się konkretne melodie (a’la stare Brutality!), a klimat ulega przyjemnemu zagęszczeniu. Najlepiej to słychać w „Enslaved By Fear” i „Writhe”, które wskazałbym jako highlighty albumu – wrażenia po ich wysłuchaniu są więcej niż pozytywne, więc chciałoby się takich więcej. Aż tak dobrze nie ma i pozostałe numery są bardziej standardowe, choć poniżej pewnego poziomu Islandczycy nie schodzą. Paradoksalnie klimat albumu najbardziej siada przy okazji najambitniejszego utworu – dziewięciominutowego „Monolith”, w którym tak naprawdę nic wielkiego czy zaskakującego się nie dzieje. Można docenić dobre chęci zespołu, ale to wyzwanie raczej ich przerosło. Choć tyle, że na koniec podratowali się agresywnym i bezpośrednim „Sacrificial Ritual”. Ze względu na wspomniane konotacje z Kanadyjczykami i umiejętność szybkiego korygowania mniej udanych patentów jestem skłonny ocenić Beneath bardzo pozytywnie, naturalnie w granicach rozsądku. Teraz pozostaje mi czekać, czy chłopaki rozwiną się w pożądanym przeze mnie kierunku. Okazja do ponownej konfrontacji z ich twórczością powinna pojawić się już niebawem.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.beneath.is

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: