29 listopada 2017

Condemned – His Divine Shadow [2017]

Condemned - His Divine Shadow recenzja reviewCondemned to zespół znany głównie z niezłej sieczki utrzymanej w kanonach brutalnego death metalu, fajnych okładek oraz dość długich przerw między poszczególnymi albumami. His Divine Shadow nie wyłamuje się z tej charakterystyki, choć bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że to ich najbardziej udany materiał. Wiadomo, różnice pomiędzy tymi płytami nie są kolosalne, przełomu zatem nie należało się spodziewać. Najistotniejsze jest to, że słychać wyraźny postęp, jaki dokonuje się w muzyce Condemned wraz kolejnymi wizytami w studio. Tym razem panowie w mocno odmienionym składzie (z poprzedniego ostał się tylko gitarzysta Steve Crow) zameldowali się w murach Trench Studios, więc pewnie w tym należy upatrywać nieco świeższego podejścia do dźwięków i ogólnie większej różnorodności His Divine Shadow. Moim zdaniem wyszło im to na dobre, bo — pomijając już odczuwalnie lepszą i nade wszystko czytelną produkcję — krążek nie jest aż tak zamulający jak dwa poprzednie, więcej w nim życia. Jednocześnie nie ma tu miejsca, w którym gatunkowy purysta mógłby zarzucić kapeli zejście z jedynej słusznej drogi. Zresztą, jak można w ogóle mówić o zdradzie ideałów w przypadku albumu, który tempami (choćby w „World-Reaving Terror”) i zawiłością niektórych partii znacznie wykracza ponad to, co zespół robił w przeszłości?! Amerykanie napierdalają aż miło! Mimo to moim ulubionym fragmentem His Divine Shadow jest wybijający się konstrukcją „Ascending The Spectral Throne” – bardzo dobry przykład tego, jak za pomocą tylko gitar wprowadzić do brutalnego death metalu trochę atmosfery i nie zrobić z siebie błaznów. Condemned podołali wyzwaniu, dzięki czemu mają na płycie przynajmniej jeden numer, który można łatwo i szybko przywołać z pamięci. Gdyby takich perełek było więcej, nie omieszkałbym zasygnalizować znamion oryginalności; póki co – „Ascending The Spectral Throne” to tylko przebłysk czegoś nowego, innego. Cała resztę można spiąć klamrą „brutalny amerykański death metalu”. Wielu to wystarczy, u mnie jednak rozbudzili apetyt na więcej.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/CondemnedOfficial

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

23 listopada 2017

Dyscarnate – With All Their Might [2017]

Dyscarnate - With All Their Might recenzja okładka review coverCiekaw jestem, jaką ściemę muzycy Dyscarnate wcisnęli w swoim podaniu do Unique Leader, bo — obiektywnie patrząc — nie za bardzo pasują do profilu tej kalifornijskiej wytwórni. Zespół ani nie jest jakoś wyjątkowo brutalny, ani nie poraża wybitnie technicznym podejściem do grania, ani też — za co im chwała — nie błaźni się hipsterskim deathcore’m. Mimo to chłopaki dostali szansę, więc może uda im się zaistnieć na szerszą niż dotychczas skalę. W pełni na to zasługują, bo chociaż nie proponują niczego nowego, to odrobinę innego już tak – muzyka na With All Their Might imponuje (zaskakuje?) świeżością, chwytliwością i zajebistą realizacją z wyższej niż średnia półki. Anglicy postawili na bezpośredni death metal z nutą hard core, w którym rządzi ciężar, nienachalne melodie i przede wszystkim wszechogarniający groove. Nie jestem przesadnie zafascynowany takim graniem, ale akurat Dyscarnate trafiają do mnie z dużą łatwością. W ich utworach po prostu słychać dobry zmysł kompozytorski, dzięki któremu cały materiał zawiera masę sensownych urozmaiceń (nie mylić z udziwnień), w związku z czym jest daleki od monotonii. Nie ma w tym wielkiej filozofii, jest natomiast niezłe wyczucie i wspomniana już chwytliwość. Przy okazji chciałbym uspokoić co wrażliwszych brutalistów – With All Their Might absolutnie nie można podciągnąć pod szwedzki melodeath, bo to łomot zdecydowanie bardziej agresywny (także dzięki wokalom) i ambitny, więc można sięgnąć po niego bez obaw. Blastów czy poważniejszych przyspieszeń nie ma tu zbyt wielu — to w połowie „To End All Flesh Before Me” jest przezajebiste, to w końcówce „Traitors In The Palace” w sumie też — ale zawsze pojawiają się w odpowiednim momencie, dynamizując kawałek i czyniąc go bardziej zadziornym. Nie zmienia to jednak faktu, że przez większość czasu Dyscarnate zajmują się bujaniem, bynajmniej nie do snu. No i jeszcze kwestia brzmienia – mistrz Jacob Hansen skupił się na podkreśleniu nim warstwy rytmicznej, więc wszystko napierdala ostro i precyzyjnie jak w nowoczesnej fabryce. Wprawdzie to jeszcze nie ten poziom co Gojira z „From Mars To Sirius” i „The Way Of All Flesh”, ale masywność muzyki i jej żywy puls właśnie takie skojarzenia wywołują. Wobec powyższego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko rekomendować wam With All Their Might – płytę z dużym potencjałem.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalna strona: dyscarnate.com




Udostępnij:

17 listopada 2017

Cytotoxin – Gammageddon [2017]

Cytotoxin - Gammageddon recenzja reviewSwego czasu Cytotoxin był całkiem dobrze zapowiadającym się zespołem, który przy odrobinie promocji mógł nieco namieszać na poletku technicznego i brutalnego death metalu. Mógł, ale nie namieszał, bo to było dawno temu. Niestety, przedłużająca się w nieskończoność przerwa po wydaniu "Radiophobia" skutecznie zminimalizowała szanse Niemców na bycie zapamiętanym i podziwianym przez więcej niż garstkę miłośników ekstremalnego hałasu. Rynkowe realia nie oszczędzają nikogo, a pięć lat w tym gatunku to naprawdę szmat czasu, wystarczający nawet na zmianę pokoleniową.

Po tak długim okresie uśpienia Cytotoxin wracają z trzecim albumem, uroczo zatytułowanym Gammageddon, którym muszą na nowo budować swoją pozycję na scenie. Powinno im się to udać bez większego problemu, bo jak na moje ucho jest to najciekawszy i zarazem najlepszy materiał, jaki dotychczas stworzyli. Naturalnie mam świadomość, że pewnie stracą przez niego kilku starszych fanów, ale jestem też przekonany, że zjednają sobie spore grono nowych. Wszystko dlatego, że zespół nie stanął w miejscu (gloria!) i przez ostatnie lata wyraźnie się rozwinął – w kierunku, który jednak nie każdego zadowoli. Wciąż jest to brutalny i przejebanie techniczny death metal w amerykańskim stylu, chyba nawet jeszcze szybszy niż wcześniej, ale tym razem dużo bardziej przystępny.

Cytotoxin napierdalają okrutnie i zadziwiają pirotechniką, a jednocześnie są fajni – słuchanie Gammageddon sprawia masę frajdy i w ogóle nie męczy. Główna w tym zasługa mnóstwa (pojebanych) melodii, które Niemcy w sobie tylko wiadomy sposób poupychali w tych łamańcach. Dzięki nim mamy tu dziewięć odrębnych utworów (plus przerywnik), spośród których każdy ma w sobie coś charakterystycznego, nie zaś osiem wariacji na temat pierwszego. Warte odnotowania są również bardzo urozmaicone i odczuwalnie lepiej przemyślane niż na „Radiophobia” struktury poszczególnych kawałków. Wybija się zwłaszcza najdłuższy na płycie „Chernopolis”, w którym chłopaki za pomocą solówek próbują (i to z niezłym skutkiem!) wprowadzić do tego napierdolu odrobinę klimatu, a więc czegoś, co wcześniej w ich muzyce praktycznie nie istniało. Równie ciekawie wypada „Redefining Zenith” z gościnnym udziałem Svena de Caluwé – praktyka pokazuje, że czego się chłop nie tknie, zamienia to w Aborted, hehe.

Realizacja krążka, jak pewnie się domyślacie, nie pozostawia wiele do życzenia – brzmienie jest ciężkie, dynamiczne i przede wszystkim bardzo selektywne, a pomimo nowoczesnego sznytu nie wali od niego plastikiem. Reasumując, po dogłębnym zapoznaniu się z Gammageddon nie mam wątpliwości, że warto było tak długo czekać na ten album.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Cytotoxinmetal

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

11 listopada 2017

Amon – Liar In Wait [2012]

Amon - Liar In Wait recenzja okładka review coverWskrzeszając Amon, bracia Hoffman powinni sobie doskonale zdawać sprawę, że cokolwiek nagrają pod tym szyldem, to i tak nie będzie miało najmniejszych szans sprostać oczekiwaniom szerszego grona odbiorców, a już zwłaszcza miłośników twórczości ich poprzedniej kapeli. Postanowili jednak zaryzykować i, cóż, swoich oczekiwań związanych z odbiorem tego krążkiem chyba też nie spełnili. Materiał zebrany pod tytułem Liar In Wait ani nie zachwyca, ani nie załamuje; jest całkiem przyzwoity, jednak przez zatrzęsienie zawartych w nim sprzeczności i taką sobie wyrazistość dość szybko ulatuje z pamięci. Nawet u mnie — a wydawało mi się, że jestem entuzjastycznie nastawiony do zespołu — przez większą część roku płytę przykrywa gruba warstwa kurzu. Jeśli natomiast sięgam po Liar In Wait, za każdym razem mam wrażenie obcowania z muzyką, która mimo iż w ogóle nie męczy, nie zmierza w jasno określonym kierunku, raczej w kilku przeciwnych. Kompozytorskie niezdecydowanie to chyba ostatnia rzecz, jakiej mógłbym się spodziewać po tak doświadczonym składzie, a to właśnie ono stanowi główny problem albumu. Z jednej strony wyraźnie dają tu o sobie znać chęci zrobienia czegoś zupełnie innego — choć siłą rzeczy w podobnych ramach — niż Deicide na którymkolwiek etapie, z drugiej zaś raz za razem słychać próby nawiązania do co bardziej charakterystycznych elementów składowych Bogobójstwa (choćby w kwestii wokali), które są niezbyt ambitnymi zagraniami pod publikę. Jak na moje ucho zespołowi nie udało się tego należycie zbalansować, więc cały krążek stoi pod znakiem stylistycznych zgrzytów. Utwory na Liar In Wait są na pewno bardziej techniczne niż te, które bracia grali przez lata, a już zwłaszcza w obrębie solówek (bywa, że zaskakująco melodyjnych), jednak te wszystkie gitarowe zawijasy i ozdobniki wydają mi się nienaturalne i wciśnięte na siłę. Odbieram to jako coś na zasadzie ostatecznego udowodnienia malkontentom i niedowiarkom, że potrafią grać rzeczy stopniem skomplikowania przewyższające „Legion”… i „The Stench Of Redemption”. Jednocześnie w riffach wciąż jest obecny pierwiastek chaosu, który zawsze charakteryzował ten gitarowy tandem; wiecie – to nie do końca okiełznane szaleństwo, w wyniku którego niekiedy zatraca się czytelność muzyki. Żeby było śmieszniej, ten „bałagan” nie przeszkadza ekipie Amon popadać w straszne schematy. W rezultacie właściwie wszystkie kawałki zbudowano w oparciu o niezbyt rozbudowany zestaw tych samych składników występujących w tej samej kolejności. A stąd już tylko krok do nudy. I taki właśnie jest Liar In Wait – stosunkowo przyjemny, ale nudnawy i nie zapadający na dłużej w pamięć. Przypuszczam, że ocena jest mniej lub bardziej nieświadomie naciągnięta.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/AMON-737062752977944/

podobne płyty:


Udostępnij:

5 listopada 2017

Samael – Hegemony [2017]

Samael - Hegemony recenzja okładka review coverDwa przypadki to dość skromny materiał, by na jego podstawie tworzyć jakąś prawidłowość, ale skoro oba bez naciągania faktów pasują mi do teorii, to niech i tak będzie. W przypadku Samael owa prawidłowość wygląda następująco: po dłuższych przerwach Szwajcarzy nagrywają albumy nie urywające dupy. Tak było z „Reign Of Light”, tak jest również z Hegemony. Wstyd to przyznać, ale od lat podchodzę do nowych płyt tego zespołu jak do produkcji pop – mianowicie interesuje mnie, czy są na nich jakieś fajne piosenki i czy jest ich dużo. Przy okazji tego krążka odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi – owszem, zaś na drugie – niespecjalnie. Tak na dobrą sprawę z pięćdziesięciominutowego — swoją drogą to już odrobinę za długo — materiału w pamięć najbardziej zapada „Helter Skelter”, co jest zresztą zrozumiałe – wszak McCartney i Lennon w pisaniu hitów nie mieli sobie równych, a akurat w tym kawałku ponoć dali podwaliny dla metalu. Natomiast spośród autorskich utworów Samael najciekawsze wydają mi się „Rite Of Renewal” i „Against All Enemies”, które wyróżniają się dobrą dynamiką i ponadprzeciętną chwytliwością. W pozostałych numerach nie brakuje udanych partii (ba, jest ich całkiem sporo!), jednak zwykle nie rozwijają się w coś większego – pozostają tylko ciekawym fragmentem w otoczeniu patentów po prostu średnich i mocno oklepanych. Ta wtórność Hegemony bywa kłopotliwa zwłaszcza kiedy jakiś fragment baaardzo przypomina inny, znany już z „Passage”, „Eternal” czy „Lux Mundi”. Nie wymagam — a nawet nie chcę — od Samael eksperymentów ani wymyślania swojego stylu na nowo, jednak pewne modyfikacje w jego obrębie czy choćby odrobina innowacji na pewno by nie zaszkodziły. Tymczasem Hegemony jawi mi się bardziej jako zestaw odgrzewanych — ale za to jako tako bezpiecznych — pomysłów nagranych dla świętego spokoju, niż całkowicie świeży materiał stworzony by zadziwić i podbić świat, co zresztą może sugerować tytuł krążka. A propos prezentowanych na albumie treści; niektóre utwory — a już szczególnie tytułowy i „Samael” — brzmią jak poważne manifesty, jakby zespół miał zamiar odegrać kluczową rolę w dziejach świata. Szkoda tylko, że teksty typu „Silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej / Nasza moc jest coraz większa” czy „Jesteśmy przyszłością / Właśnie zaczynamy swe przedsięwzięcie” nijak się mają do muzyki, która ni cholery nie ma rewolucyjnego charakteru. Ponadto, jak mi się zdaje, nie ma nic specjalnie wzniosłego w „transferze” z fonograficznego giganta do wytwórni celującej w przeciętności przystępnej dla typowego Niemca. No chyba, że zrobili to w imię taktyki „jeden krok do tyłu, dwa do przodu”. Boję się tylko, że na te kroki do przodu Samaelowi może już zwyczajnie zabraknąć czasu.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.samael.info

inne płyty tego wykonawcy:








Udostępnij: