26 stycznia 2020

Fleshgod Apocalypse – Veleno [2019]

Fleshgod Apocalypse - Veleno recenzja okładka review coverDo Veleno zabierałem się jak członek PiSu do osławionych ośmiorniczek: zerkałem tylko z ukosa i kręciłem z dezaprobatą nosem, bo nie mogło z tego wyjść nic dobrego. Na „King” bardzo się zawiodłem i nie chciałem powtórki z (braku) rozrywki, a już zwłaszcza nie za takie pieniądze. Nie da się ukryć, że poprzednim razem Nuclear Blast zrobili wokół Fleshgod Apocalypse więcej szumu niż na to obiektywnie zasługiwali, no i teraz chcą zwrotu kosztów. Oczywiście kosztem słuchaczy.

Nie było wyjścia, przełamałem się (czytać: przepłaciłem), dałem Veleno szansę i cóż… na pewno nie jest to album tak nudny jak poprzedni, z którego po latach kojarzę jedynie „The Fool”. Jednocześnie nie ma startu do takiego „Labyrinth”, z którym stylistycznie (tak w ogólnym sensie) ma chyba najwięcej wspólnego. Włosi stworzyli coś na kształt… etapu przejściowego między dwoma wcześniejszymi płytami i w ten sposób uzupełnili białe plamy powstałe w wyniku zbyt drastycznego rozrostu elementów symfonicznych. Chronologia z dupy, ale grunt, że Veleno można wysłuchać w całości bez zgrzytów i — przynajmniej zbyt częstego — ziewania.

Fleshgod Apocalypse, mimo iż w poważnie okrojonym składzie, zdołali przygotować materiał dostatecznie wyrazisty, szybki i brutalny, żeby nie odstraszyć fanów death metalu, a przy tym na tyle urozmaicony, by pozostali klienci Nuclear Blast też znaleźli tu coś dla siebie. Mnie Włosi przekonują najbardziej, kiedy trzymają się przede wszystkim gwałtownego grzańska, z jakim mamy do czynienia w pierwszych trzech utworach (z wyjątkiem dodanego od czapy intro do „Carnivorous Lamb”) i później w „Worship And Forget” i „Pissing On The Score” – wtedy ich muzyka ma odpowiednią moc i może zaciekawić. Orkiestracje, chóry i inne cuda są tylko dodatkiem, nie wybijają się na pierwszy plan i w niczym nie przeszkadzają. Problemy zaczynają się, gdy proporcje (death) metalu i symfonii zostają odwrócone, czego przykłady mamy w „Monnalisa”, „Absinthe” czy „The Day We’ll Be Gone” – wówczas napięcie wyraźnie siada i Veleno momentami brzmi jak konkurencja dla Nightwish.

Wydaje mi się, że zespół wciąż nie potrafi znaleźć należytego balansu i upycha w struktury utworów więcej niż jest w stanie ogarnąć, co skutkuje zbyt dużym zgiełkiem i przeciętną czytelnością (która swoją drogą pogłębia się później na koncertach). Pod tym względem Septicflesh są jednak bezkonkurencyjni. Fleshgod Apocalypse brakuje charakterystycznej dla Greków finezji i wyczucia dramaturgii, co próbują zamaskować w najprostszy możliwy sposób: przekładańcem ostro-łagodnie, ostro-łagodnie. Oczywiście stać ich na nieco bardziej ambitne rozwiązania, ale nie zawsze starcza im na to odwagi. Weźmy wspomniany już „The Day We’ll Be Gone”, w którym przecież mogli zestawić głos Veronicy Bordacchini z Paolo Rossim (swoją drogą - mniej śpiewa, a jak już śpiewa, to częściej krzyczy) zamiast Francesco Paoliego i uzyskać coś zaskakującego i może w większym stopniu przekonującego niż to, co znalazło się na płycie. Niewykluczone jednak, że gdyby coś by nie pykło, w tej chwili zachodziłbym w głowę, co też oni odpierdalają…

W każdym razie przed Fleshgod Apocalypse jeszcze dużo pracy, żeby ich muzyka była w pełni spójna, dookreślona stylistycznie i brzmiała naturalnie. Przede wszystkim muszą się zdecydować (o ile wytwórnia im na to pozwala), czy chcą być agresywnym i odrobinę oryginalnym death metalowym aktem czy umiarkowanie pitolącym przynudzaczem, który dobrze sprawdzi się na bawarskich festynach. Ja, przyznam szczerze, po wysłuchaniu Veleno nie jestem pewien, w jakim kierunku Włosi zmierzają.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/fleshgodapocalypse

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij:

6 stycznia 2020

Cancer – Shadow Gripped [2018]

Cancer - Shadow Gripped recenzja okładka review coverCancer powrócił na poważnie, w dodatku w oryginalnym składzie. To już nie tylko wspominkowe koncerty w ramach promocji reedycji, ale i nowa płyta, która w tym całym zamieszaniu jest przecież najważniejsza, i która właściwie przeszła bez echa. No cóż, nie znam nikogo, kto by pokładał w tym zespole jakieś większe nadzieje, a to z tej prostej przyczyny, że ich poprzedni „wielki powrót”" zakończył się potworną kupą w postaci „Spirit in Flames” – płytą, którą każdy, kto miał z nią styczność, w miarę możliwości starał się wymazać z pamięci.

Shadow Gripped aż tak słaby nie jest. Ba, w ogóle nie jest słaby, ale… Angole z pełną premedytacją zaserwowali muzykę w stu procentach w stylu Cancer z pierwszych dwóch krążków – czyli coś, do czego fani klasycznego death metalu wciąż wzdychają. Brzmienie, rytmika, riffy, teksty – wszystko się zgadza, wszystko nawiązuje do starych czasów. Wszystko, z wyjątkiem poziomu samych utworów. Doskonale słychać, że muzycy starali się powtórzyć swoje sprawdzone patenty; problem w tym, że cuś jakby brakowało im sił i wyobraźni, żeby przekuć je w urywającą dupę płytę.

Shadow Gripped to jak dla mnie zestaw dziesięciu zwyczajnych i niezbyt wymagających death metalowych przytupów, które tylko w najlepszych fragmentach („Garrotte”, „Organ Snatcher”, „Thou Shalt Kill”) ocierają się o to, co zespół prezentował sobą na „Death Shall Rise”. Przy czym przez ocieranie się rozumiem w tym przypadku coś na granicy autoplagiatu. Słucha się tego dość przyzwoicie, co nie zmienia jednak faktu, że zdecydowaną większość czasu Shadow Gripped leci w zasadzie w jednym umiarkowanym tempie, bez polotu i znaczących urozmaiceń. Potwierdzenie aktualnej kondycji Cancer znajdujemy także w wokalach. Ogólnie barwa głosu Walkera mi odpowiada, choć więcej w nim dołu niż przed laty i bardziej przypomina ponure pomruki niż growl. Gorzej jest z jego dynamiką, bo John cedzi słowa strasznie monotonnie — jakby w obawie, że przy szybszych tempach po prostu nie wyrobi — czyniąc muzykę bardzo jednostajną.

Trzeba oddać muzykom Cancer, że tym materiałem częściowo zatarli paskudne wrażenie, jakie pozostawili po ostatnim krążku, ale nie jest to nic na tyle fascynującego, by z wypiekami na twarzy wyczekiwać jego następcy. Anglicy udowodnili, że przy odrobinie wysiłku potrafią złożyć do kupy kilka niezłych numerów, tylko to stanowczo za mało na ochy i achy.


ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/goryend/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: