Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2025. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2025. Pokaż wszystkie posty

5 czerwca 2025

Rotting Christ – 35 Years Of Evil Existence – Live In Lycabettus [2025]

Rotting Christ - 35 Years Of Evil Existence - Live In Lycabettus recenzja reviewRotting Christ po wieeelu wizytach nad Wisłą wchłonął cuś niecuś z polskiej kultury i wcale nie chodzi mi tutaj o wódkę i pierogi, a o zamiłowanie do wszelkiego rodzaju rocznic, jubileuszy i akademii ku czci… które swoją drogą również można powiązać z wódką i pierogami. W rezultacie ostatnio dostaliśmy już drugi w ciągu dekady podwójny album koncertowy, którym Grecy świętują 35 rocznicę przejścia z prymitywnego grindu na bezbożny black metal. Pod względem wytrwałości mało kto może się równać z braćmi Tolis, natomiast bardziej konsekwentnych (stylistycznie) paru już by się znalazło – stąd też obie płyty wypełniają bardzo różne, niekiedy skrajnie, dźwięki.

Na 35 Years Of Evil Existence – Live In Lycabettus trafił niemal dwugodzinny koncert, jaki Rotting Christ zagrali w czerwcu 2024 w amfiteatrze na górze Lycabettus w Atenach. Koncert stosunkowo przekrojowy i dość satysfakcjonujący, jednak mam wrażenie, że przygotowany głównie z myślą o młodszych/nowych fanach. Skąd te przypuszczenia? Ano z osobliwości w setliście. Do tego, że Rottingi kompletnie olewają „Khronos”, zdążyłem się już z bólem serca przyzwyczaić, jednak całkowite pominięcie „Non Serviam” wydaje mi się zabiegiem z lekka dziwnym, tym bardziej, że numer tytułowy to kult i prawdziwy hymn, przy którym można sobie pokrzyczeć. Dostajemy za to niczym nieuzasadnioną nadreprezentację „Kata Ton Daimona Eaytoy” i niepotrzebny cover Thou Art Lord. Hitów oczywiście nie brakuje — m.in. „The Sign Of Evil Existence”, „King Of A Stellar War”, „Athanatoi Este”, „Nemecic”, „Under The Name Of Legion”, „Demonon Vrosis” — ale Grecy mogli dużo lepiej wyważyć program całości.

Objętościowo 35 Years Of Evil Existence – Live In Lycabettus nie odbiega zbyt drastycznie od „Lucifer Over Athens”, choć na pewno jest wydawnictwem skromniejszym (co się tyczy zwłaszcza liczby utworów i oprawy), nadrabia za to wysokim poziomem odegrania, profesjonalną (ale bez wodotrysków – życzyłbym sobie głośniejszych gitar) realizacją i odpowiednim klimatem. Konferansjerka może i nie rzuca na kolana, ale Sakis przy swoim doświadczeniu wie, co i kiedy powiedzieć, żeby wywołać reakcję u publiki. Właśnie, publika. Słychać ją bardzo dobrze, bierze ona czynny udział w koncercie i fajnie podkręca atmosferę – tego akurat na „Lucifer Over Athens” mi brakowało.

Trochę mnie zastanawia, czemu, zważywszy na ciekawe okoliczności przyrody, 35 Years Of Evil Existence – Live In Lycabettus nie wydano w formie blureja albo chociaż nie dołożono go do płyt audio. Miałoby to więcej sensu i wyglądało atrakcyjniej, niż gołe płyty i pozbawiony książeczki digipak z paskudną okładką. Do zakupu takiego zestawu na pewno bym zachęcał, a tak – bardziej polecam „Lucifer Over Athens”.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.rotting-christ.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

8 maja 2025

Phrenelith – Ashen Womb [2025]

Phrenelith - Ashen Womb recenzja reviewPhrenelith zaliczyli bardzo mocny start, czym niewątpliwie przyczynili się do rozruszania i zwiększenia renomy lokalnej sceny, zaś jeśli o mnie chodzi – wbili się w pamięć i rozbudzili nadzieje na jeszcze lepsze materiały w przyszłości. Duńczycy mieli naprawdę duży potencjał, by zawojować kawał(ek) świata, tymczasem lata mijały, a w ich muzyce/karierze nie nastąpił żaden godny odnotowania przełom. Ba, jestem nawet zdania, że z płyty na płytę zespół traci na pierwotnej wyrazistości i coraz bardziej wtapia się w średnią krajową. Nie znaczy to jednak, że Ashen Womb jest krążkiem nieudanym. Absolutnie nie – wszak duńska średnia prezentuje się cacanie. Problem w tym, że wciąż mam w stosunku do ich wyższe wymagania.

Poprzedni album Phrenelith nie zrobił na mnie większego wrażenia, choć nawet nieco na siłę próbowałem znaleźć w nim „to coś”, jakiś powód do podniety – bezskutecznie. Słuchało się go przyjemnie, a potem bez żalu wracało do debiutu. Po wysłuchaniu Ashen Womb chce się natomiast wrócić do „Chimaera”… Jak na moje ucho, Duńczycy zaczęli za bardzo kombinować, babrać się w grząskich klimatach i urozmaicać to, czego urozmaiceń wcale nie potrzebowało. Czyżby doszli do wniosku, że wyczerpali wcześniejszą formułę i koniecznie muszą zrobić coś innego? Chyba nie do końca, bo jednak lwia część Ashen Womb to porządny death metal w niemal identycznym stylu, jaki znamy z „Desolate Endscape”: gęsty, dynamiczny i miażdżący chwytliwymi riffami.

Duńczycy nie zapomnieli ani jak grać na poziomie (aczkolwiek na zmianie perkusisty akurat trochę stracili), ani jak solidnie zabrzmieć, ale za to pojawiły się u nich pewne problemy z kreatywnością. Nie czepiam się zanadto — przynajmniej na razie! — tego, że część patentów z Ashen Womb można przypisać innym kapelom (w tym i takim, w których udzielają się członkowie Phrenelith), bo to zawsze da się wytłumaczyć podobnym stylem czy wypracowanymi nawykami. Nie pojmuję natomiast, skąd na tej płycie tyle nieprzemyślanych/nietrafionych pomysłów, dłużyzn i zapychaczy, które irytują i osłabiają siłę wyrazu. Weźmy na przykład dwa zbędne instrumentale albo osobliwy kawałek tytułowy. Muzycy Phrenelith zawsze (czyli dwa razy) kończyli płyty długimi utworami i nie było w tym nic złego, bo zawsze (czyli dwa razy) były rozbudowane i niosły z sobą coś ciekawego. W „Ashen Womb” treści jest może na 6 minuty, pozostałe 4 to monotonne mędzenie i pseudoklimatyczna wata.

Czy Phrenelith po przeszło dekadzie grania znaleźli się na zakręcie – tego nie wiem. Wiem za to, że powinni się poważnie zastanowić nad tym, w czym są najlepsi i skorygować kierunek, w którym obecnie podążają. Szansa na poprawę jeszcze istnieje – gdyby okroić Ashen Womb z paru pierdół, byłoby wyraźnie lepiej, choć dalej nie idealnie.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/phrenelith
Udostępnij:

19 kwietnia 2025

Dione – Astrolatry [2025]

Dione - Astrolatry recenzja reviewDwa lata temu (jak ten czas leci…) miałem okazję zapoznać się z epką Dione „Cosmosphere”, jednoosobowego projektu Krystiana Łukaszewicza. Był to bardzo obiecujący materiał i dzięki uprzejmości twórcy miałem możliwość sprawdzić, w jakie odmęty kosmosu zagłębił się tym razem na pierwszym pełniaku pt. Astrolatry.

Tenże kult ciał niebieskich objawiać się nam będzie w 8 utworach trwających w sumie prawie 38 minut, zatem wątpliwe czy zdążymy się materiałem znudzić. Ocenię album nie tylko pod względem muzycznym, ale także porównam go do EP w celu spostrzeżenia w jaką mroczną kosmologiczną podróż udał się twórca.

Album otwiera nam tytułowy „Astrolatry”. Jeśli ktoś pamięta EP, bardzo szybko zauważy, że pełniak po części kontynuuje dzieło poprzednika. Witają nas szybkie tempa, dzięki którym nie zapomnimy, że mamy do czynienia z black metalem. Nie brakuje tutaj zwolnień czy nawet solowych gitar, dzięki czemu nie znudzimy się „łubudubem”. W końcu Dione to nie Marduk i celuje w zupełnie inne konstelacje gwiazd. Zwłaszcza zakończenie „Astrolatry” nam to dobitnie uświadomi. „Black Discord” jest przedłużeniem poprzedniego tracku. Zasadniczo mogę spokojnie stwierdzić, nie rozdrabiając się na drobne, że płyta jest zarówno spójna jak i różnorodna. Widać, że kompozycyjnie Krystian ma wiele do zaoferowania i wie, jak te pomysły przekuć na muzykę. Słuchając zarówno EP jak i pełnika mamy tutaj niespełna godzinę grania i najważniejsze, że nic nie męczy. Zawdzięczamy to właśnie ciekawym pomysłom i aranżacjom. Dodatkowo cały czas czujemy, że obcujemy z black metalem. Podstawa Astrolatry nie pozostawia złudzeń. Dodajmy do tego tematykę kosmologiczną i wychodzi bardzo interesujące dzieło.

Niestety znajdzie się w tym kosmicznym miodzie radioaktywna łyżka dziegciu. Produkcja. Nie wiem czy Astrolatry było również nagrywane w Black Aura Audio, lecz porównując do „Cosmosphere” mam wrażenie, że dźwięk jest wytłumiony. Odczucie słuchowe jakby Krystian nagrywał w kartonowym pudle. Nie wiem czy to obrazowe przedstawienie sprawy jest wystarczające i trafne, ale ja to tak odebrałem zwłaszcza puszczając sobie album zaraz po Cosmosphere”. EP pod tym względem wydaje się bardziej „mięsista”, pełniejsza, przestronniejsza. No i wokale. Tak samo jak w EP, tak i tutaj są trochę schowane do tyłu. A szkoda. Po pierwsze wokal Krystiana jest bardzo dobry, wpisujący się w graną muzykę. Po drugie, gdy dochodzi do mocniejszych partii, gdzie perka i gitary zasuwają, wokal ginie w tle, nijako mieszając się ze wszystkimi instrumentami.

Podsumowując. Astrolatry to całościowy krok do przodu. Niemal 38 minut spędzimy wsłuchując się w meandry kosmosu. Płyta przedstawia nam świetny klimat wszechogarniającego wszechświata. Co dalej Dione? Czy gdzieś na obrzeżach ciemnej i zimnej kosmicznej pustki natrafimy na Ślepego Boga-Idiotę?…


ocena: 7/10
Lukas
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/dionefb

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

31 marca 2025

Obscura – A Sonication [2025]

Obscura - A Sonication recenzja reviewNieważne jak o tobie mówią, ważne by mówili i nie przekręcali nazwiska – chyba z takiego założenia wyszedł Kummerer przy okazji promocji A Sonication – płyty, która nie ma wiele do zaoferowania, poza kontrowersjami natury prawnej. Szambo wybiło wraz z premierą pierwszego singla – byli członkowie zespołu, Christian Münzner i Alex Weber, doszukali się w nim swoich pomysłów, choć mieli ze Steffenem dżentelmeńską umowę, że ich nie wykorzysta, a już na pewno, że nie podpisze ich swoim nazwiskiem. No i cóż, później było tylko ciekawiej, a z każdym kolejnym dniem los Obscury stawał się coraz bardziej niepewny.

Czy wiedza, że Kummerer wydymał kolegów i pozwolił sobie tu i ówdzie na mały plagiacik wpływa na odbiór A Sonication? Myślę, że nieszczególnie, bo właśnie takiego materiału spodziewałem się po płycie robionej w pośpiechu i nagrywanej w zbieranym na ostatnią chwilę składzie. Materiału bazującego wyłącznie na tym, co już znamy (czy raczej – co zna Kummerer), szalenie schematycznego (na żywo nie byłem w stanie rozróżnić kawałków z tej płyty), przewidywalnego, miałkiego, bez wyrazu i wyładowanego mnóstwem trudnych do uzasadnienia rozwiązań. Słychać w tym wszystkim Obscurę, to fakt, ale jest to Obscura w wersji LITE (uproszczonej, „umelodyjnionej” i pełnej zawstydzających przytupów: „Evenfall”, numer tytułowy…) tudzież na miarę obecnych możliwości Steffena. Zaskakuje tylko jedno: na A Sonication nie ma aż tyle progresywnego pitolonka, ile można było oczekiwać, znając zapatrywania lidera zespołu. Samego pitolonka natomiast nie brakuje.

A Sonication to najkrótszy album w dyskografii Obscury i to akurat działa na jego korzyść, bo gdyby był dłuższy, w typie kilku poprzednich, przebrnięcie przez całość byłaby nie lada wyzwaniem. A tak, przy 39 minutach, po prosu sobie przelatuje, nie pozostawiając między uszami niczego konkretnego; na plus zaliczam, że także niczego specjalnie odpychającego. Jedynym naprawdę wyróżniającym się utworem jest tu instrumentalny „Beyond The Seventh Sun”, ale nie wiem, czy dlatego, że ogólnie jest dość przyjemny, czy dlatego, że pozbawiony wokali – optymistycznie uznajmy, że w grę wchodzi pierwsza opcja.

Album broni się od strony wykonawczej, wszak nagrywali go zawodowcy z nie byle jakim dorobkiem, jednak, co trzeba zaznaczyć, nie ma tu jakiegoś błysku. Żaden z instrumentalistów nie był w stanie wyryć na A Sonication swojej muzycznej osobowości, co najpewniej ma związek z pracą pod presją czasu i brakiem skrystalizowanej wizji. Co do produkcji… Zespół ponownie skorzystał z usług baaardzo znanego w branży Fredrika Nordströma, ale rezultat jego pracy jest co najmniej dyskusyjny. Płyta brzmi płasko, jest wyprana z pierdolnięcia i potwornie szeleści, co fatalnie wpływa na dynamikę i utrudnia dokopanie się do aranżacyjnych detali. Może właśnie taki był zamysł? No chyba, że ktoś tu zwyczajnie zapomniał o masteringu…

Nie przepadam za „Akróasis”, drażni mnie miętkość, przekombinowanie i rozwlekłość tego krążka, ale dzięki A Sonication zaczynam go szczerze doceniać. Artystycznie Kummerer wyłożył się tutaj na pysk i tylko od dobrej woli jego byłych kolegów zależy, czy nie pogrąży się także finansowo.


ocena: 5/10
demo
oficjalna strona: www.realmofobscura.com

inne płyty tego wykonawcy:






Udostępnij:

8 marca 2025

Patriarkh / Патриархь – Prorok Ilja / Пророк Илия [2025]

Patriarkh / Патриархь - Prorok Ilja / Пророк Илия recenzja reviewNiewiele zjawisk na polskiej scenie przeszło mi tak bardzo koło pięciu liter, jak Батюшка, jej schizma i późniejsze sądowe cyrki między jej pomysłodawcami, toteż nigdy bym się nie spodziewał, że pewnego dnia następca odnogi „krysiukowej”, Патриархь, trafi w moje ręce. A trafił. I to wcale nie był koniec zaskoczeń, bo trafił również w mój gust. Kto wie, może to jeden ze zwiastunów objawionego prorokowi Eliaszowi Klimowiczowi przez boga końca świata?

Do Пророк Илия podchodziłem bez uprzedzeń, ale i jakichś szczególnych nadziei czy zainteresowania, w dodatku otulony mgiełką ignorancji – kto, z kim, o czym i po co. Se posłucham, se zobaczę – co mi tam szkodzi. Ku memu ogromnemu zdumieniu materiał zażarł od razu, a entuzjazm i wrażenia z pierwszego odpalenia utrzymały się niezachwiane nawet po późniejszej ich weryfikacji na chłodno. Oznacza to, że Патриархь stworzyli naprawdę zacny album, który intryguje nietuzinkowym konceptem (warto sobie doczytać), przykuwa uwagę klimatem, imponuje wykonaniem i zostaje w głowie na dłużej dzięki trzem powyższym.

Black metal i muzyka ludowa to połączenie, które zawsze mnie odpychało swoją przaśnością (zwłaszcza w wykonaniu kapel ze Wschodu), jednak w wersji Патриархь (swoją drogą, też ze Wschodu, tyle że bliższego) ma swój urok i odpowiednią moc, a przede wszystkim nie zalatuje charakterystyczną dla tamtych rejonów artystyczną oborą. Wynika to zapewne z dobranych z wyczuciem proporcji (black wcale nie wydaje się tu dominujący), bogactwa użytych środków wyrazu, dużej dbałości o aranżacyjne detale (Pavulon…) i prostego faktu, że muzycy zespołu (i sesyjni od instrumentów niemetalowych) potrafią grać, więc nie ograniczają się do najbardziej oczywistych rozwiązań ani nie popadają w banały.

Пророк Илия brzmi spójnie i naturalnie, a pomimo tego, że w utworach mieszają się elementy różnych, w tym dalekich od siebie stylistyk i występuje w nich ogromna różnorodność wokalna (od blackowych wrzasków, poprzez chóry, po delikatne damskie zawodzenie; osobną kwestią jest narrator), całość wcale nie sprawia wrażenia przeładowanej czy przekombinowanej. Z mojej perspektywy wszystkiego jest w punkt, więc album płynie bez najmniejszych zgrzytów, by na koniec pozostawić słuchacza z uczuciem lekkiego niedosytu. Pewne skojarzenia z soundtrackiem do „Dzikiego Gonu” też mogą być na rzeczy…

Jedyny poważniejszy problem, jaki mam z Патриархь, to siłowe wrzaski Barta. Raz, że ich… hmm… barwa nie podchodzi mi jeszcze od czasów Hermh, a dwa, że w przypadku tego materiału zwykle zaburzają nastrój tworzony z takim pietyzmem przez instrumentalistów i czysto śpiewających wokalistów/wokalistki. Owszem, da się wyczuć, że niekiedy takie gwałtowne przełamanie jest zastosowane celowo dla dramaturgii utworu, ale częściej darcie japy wydaje mi się jednak przesadzone.

Пророк Илия to dla mnie płyta-niespodzianka – coś, czego w ogóle nie wypatrywałem, a czego teraz — po wielu sesjach i wkręceniu się w temat sekty Eliasza — naprawdę by mi brakowało. Materiał do tego stopnia działa na wyobraźnię, że wybierając się kiedyś w tamte rejony, na pewno postaram się zahaczyć też o Wierszalin.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.patriarkh.pl





Udostępnij: