26 listopada 2013

Hate – Solarflesh: A Gospel Of Radiant Divinity [2013]

Hate - Solarflesh: A Gospel Of Radiant Divinity recenzja okładka review coverPo odrzuceniu różnego rodzaju sentymentów i uprzedzeń wyszło mi, że Solarflesh: A Gospel Of Radiant Divinity może być najlepszym albumem w ponad dwudziestoletniej historii Hate. Na „Erebos” zespół chyba już ostatecznie określił swoją niszę i brzmienie, dlatego też nowa płyta nie przynosi pod tym względem żadnego przełomu – jest po prostu lepsza, mocniej dopracowana, bardziej zróżnicowana i dojrzalej zaaranżowana. Praktycznie na każdym kroku słychać, jak dobrze przemyślane i dopieszczone zostały struktury składających się na nią utworów – są bardziej rozbudowane, mają bogatsze tło, więcej w nich warstw i niuansów. To wszystko w połączeniu z dość dużą chwytliwością i dążeniami do wykonawczej perfekcji dało bardzo dobre rezultaty. I już nawet nie chodzi o to, że Solarflesh można słuchać bez znudzenia w kółko jako bardzo dobrego materiału. Według mnie istotniejsza jest tu chęć wracania do konkretnych kawałków, wałkowania ich i dosłuchiwania się tego, co poprzednio mogło umknąć uwadze. Sami przyznacie, że albumy wzbudzające podobne zaangażowanie są teraz rzadkością. Tym większy szacunek dla Hate, że podołali wyzwaniu i nagrali coś, co wyrasta ponad chaotyczny zlepek blastów. Wspomniany wyżej brak przełomu nie oznacza naturalnie braku nowości. Dla wielu tą największą — i zapewne najbardziej irytującą — będą pojawiające się w paru miejscach damskie wokale. Moim zdaniem obyło się bez zgrzytu, choć takie partie mocno kojarzą mi się z ostatnimi płytami Rotting Christ. Godne pochwały są za to bardzo udane melodie i solówki (których mogłoby być więcej) oraz kilka wyjątkowo przejebanych riffów (ten z utworu tytułowego jest jednym z lepszych, jakie w tym roku słyszałem!). Wokalnie – bez zarzutu, ale tak jest od lat i zdziwiłbym się, gdyby Adam odwalił fuszerkę. Jak więc widać, nie ma specjalnych przeciwwskazań, żeby tak obrzydliwie obiektywnie uznać Solarflesh: A Gospel Of Radiant Divinity za najmocniejszy punkt w bogatej dyskografii Hate. Tendencja zwyżkowa została zatem utrzymana — bo poprzednie dwa krążki również były tymi najlepszymi — toteż należy oczekiwać, że i następnym razem przebiją samych siebie. Problemem są jedynie bonusy na limitowanej wersji krążka, czy raczej fakt, że wersji innej niż limitowana kupić nie można. Te trzy numery poważnie wydłużają płytę (do ponad godziny), ale spośród nich tylko „Hatehammer” nadaje się do słuchania, bo nie narusza spójnego klimatu, a od jej podstawowej zawartości odstaje tylko tempem i prostszą strukturą. Pozostałe dwa to nic nie warte ambientowo-industrialne syfy. Dlatego też wolę udawać, że bonusów w ogóle nie ma – stąd też ostateczna ocena ich nie uwzględnia.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/HATEOFFICIAL

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz