29 sierpnia 2015

Septycal Gorge – Scourge Of The Formless Breed [2014]

Septycal Gorge - Scourge Of The Formless Breed recenzja okładka review coverJakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, pojawiają się już głosy jakoby Hour Of Penance zaczęli... wymiękać. Nawet gdyby było w tym ziarno prawdy, to wszystkich rozczarowanych ostatnimi dokonaniami ekipy z Rzymu zachęcam do zapoznania się z trzecim krążkiem ich kolegów z północy Włoch – Septycal Gorge. "Scourge Of The Formless Breed" to niewiele ponad pół godziny pierwszorzędnego wyziewu w stylu charakterystycznym już dla kapel z Półwyspu Apenińskiego – a mowa oczywiście o brutalnym i technicznym death metalu. Młócka zawarta na płycie została sporządzona według najlepszych wzorców (lokalnych i tych zza oceanu), a przy okazji wykonana bez zarzutu, przez co wchodzi za pierwszym razem i bez popitki. Muzycy przesadnie nie kombinują ani nie bawią się w rozbudowane aranżacje, a cały swój, niemały zresztą, potencjał techniczny ładują w intensyfikację utworów. Stąd też materiał jest zdominowany przez czytelnie (czyli nieprzesadnie nowocześnie) skonstruowane riffy oraz szybkie i bardzo szybkie (niejednokrotnie grindowe) tempa (wiadomo, niepozorny Davide Billia lubi dokręcić śrubę), ale o monotonii nie ma mowy, bo zadbano o odpowiednią dynamikę, zauważalną (choć niekoniecznie dla miłośnika Allegaeon) chwytliwość i drobne urozmaicenia. Te dodatki to oczywiście pojawiające się w trzecim "rozdziale" albumu zwolnienia, które wprowadzają odrobinę powietrza do tej pieprzonej nawałnicy. Odrobinę, bo — na szczęście! — dla Septycal Gorge ważniejsze jest mordowanie natłokiem agresywnych dźwięków i tego właśnie się trzymają. Mimo wszystko także ociężały 'Deeds Of Eternity' robi świetne wrażenie, zwłaszcza za sprawą umiejętnie wplecionej solówki. Jedyne, czego mógłbym się przyczepić, to brzmienie, któremu trochę brakuje masywności. Tak czy siak, jest niezłe i pozwala delektować się selektywnością nawet w tych najbardziej zagęszczonych momentach. A oryginalność?! - zakrzykną co poniektórzy. Dajcie spokój, hehe... "Scourge Of The Formless Breed" to przede wszystkim dostarczająca masę satysfakcji napierducha. Dla wytrzymałych.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/SEPTYCAL-GORGE-OFFICIAL/348865787882

podobne płyty:

Udostępnij:

22 sierpnia 2015

Betrayer – Infernum In Terra [2015]

Betrayer - Infernum In Terra recenzja okładka review coverNo proszę, człowiek sobie sprawy nie zdawał, że w narodzie było tak duże ciśnienie na studyjny powrót Betrayer. Ba! Tak naprawdę nie wiedziałem, że w ogóle jakiekolwiek istniało! Pożądany czy też nie, zespół uaktywnił się na dobre, choć okoliczności powtórnych harców pod tym szyldem zalatują smrodkiem pod tytułem „sentymenty a wartość rynkowa”. Mniejsza jednak o intencje Beriala i spółki, bo oto mamy drugiego longpleja w karierze tego kultowego dla wielu bandu. Reinkarnowany Betrayer utrzymał poziom sprzed lat, a to po mojemu oznacza, że dalej gra… dość przeciętnie. Nie znalazłem absolutnie niczego wyjątkowego na „Calamity” i nie słyszę też nic takiego na Infernum In Terra. Owszem, płyty da się posłuchać bez odruchów wymiotnych, momentami nawet przyjemnie, ale akurat ja ciśnienia na kolejne razy nie odczuwam, bo bardziej przekonujących pozycji ostatnio nie brakuje, stąd też obecność albumu w moim odtwarzaczu jest raczej epizodyczna. Zespół nadal obraca się w klimatach wczesnych nagrań Deicide i Morbid Angel (w takim „Blasphemous Me” aż za bardzo zbliżyli się do „Blasphemy”), więc cały materiał jest mocno przesiąknięty oldskulem, ale niestety w takiej dość topornej, naciąganej wersji. Choć odpowiednio diabelskie i sprawnie odegrane, niektóre utwory wydają mi się po prostu przestarzałe, a przez to pozbawione jakiegokolwiek uroku. Wrażenie obcowania z krążkiem nie na czasie pogłębia jego surowy i nieco prymitywny sound – całość (death metalowa) brzmi jakby nagrań dokonano za skrzynkę wódki w 1996 roku gdzieś pod Poznaniem. W związku z powyższym pewnym zgrzytem jest instrumentalny „Eternal Oblivion” — półtorej minuty sterylnej, pseudoklimatycznej nudy — który w zamyśle miał być chyba czymś na kształt „Desolate Ways”. Trochę to przypomina plumkania, jakimi polscy thrashersi dopychali swe płyty w latach 80-tych. Może to mój brak sentymentu do Betrayer, a może rzeczywista wartość materiału, ale wielkiego zainteresowania Infernum In Terra bym nie prorokował. Kambek Magnus przebili z łatwością, ale do Armagedon nie mają póki co startu.


ocena: 6/10
demo
oficjalna strona: www.betrayer.pl
Udostępnij:

13 sierpnia 2015

Fractured Insanity – Mass Awakeless [2010]

Fractured Insanity - Mass Awakeless recenzja okładka review coverJak by Xtreem Music nie czarowali rzeczywistości pięknymi sloganami, Fractured Insanity w najlepszym wypadku jestem w stanie określić jedynie jako drugoligowego średniaka. To tak globalnie i tylko ode mnie, bo w swojej ojczyźnie robią ponoć za przedstawicieli ścisłej czołówki. Problem w tym, że nikt normalny nie jedzie wyłącznie na belgijskim death metalu, więc niemożebnie rozdmuchany lokalny status kapeli należy włożyć między półdupki i przypatrzeć się im z oddali – a dystans im nie służy. Choć to może krzywdzące, od nich dosłownie zalatuje drugą ligą, trzymającą się kupy, solidną i dość profesjonalną, ale ciągle drugą. Grać potrafią, momentami nawet nieźle im to wychodzi, mają rozeznanie w arkanach death metalowej sztuki, ale jako całości Mass Awakeless brakuje jakiegoś haczyka, dzięki któremu chciałoby się do tej płyty wrócić. Naprawdę trudno doszukać się w ich twórczości jakichkolwiek charakterystycznych elementów, czegoś wciągającego czy niepospolitego. Na potwierdzenie tezy o nierozpoznawalności Fractured Insanity mam dwa dowody dużego kalibru. Pierwszy: najbardziej wpada w ucho i robi najlepsze wrażenie instrumentalny „Breed Of Nothingless” zagrany na… klawiszach. Drugi, hardkorowy: już w trakcie pierwszego utworu (zlepionego z intrem) można zapomnieć, co to za zespół wrzuciło się do odtwarzacza… Czasy mamy wymagające, toteż szybkie tempa, przyzwoita brutalność, dobre (ale najbardziej typowe z typowych) brzmienie z Hertza i instrumentalna sprawność, to trochę za mało, żeby wzbudzić zachwyt u słuchaczy, którzy mają więcej niż trzy płyty na półce. Mniej wybredni mogą się jednak na Mass Awakeless skusić.


ocena: 6/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/fractured-insanity/323059162201

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

6 sierpnia 2015

Disentomb – Misery [2014]

Disentomb - Misery recenzja reviewEkipa Disentomb znalazła całkiem skuteczny patent na przyciągnięcie do siebie potencjalnych słuchaczy. Na dzień dobry po oczach wali niby typowa, a jednak mocno zwracająca uwagę okładka, która jakoś podskórnie sugeruje ponury, klasyczny wymiot. Potem mamy potwierdzające wcześniejsze przypuszczenia intro, które z jednej strony zaskoczy dotychczasowych sympatyków kapeli (są jacyś u nas, hop hop?), a z drugiej ostro podjara fanów Immolation i Gorguts, bo riff i klimat tego fragmentu są zajebiście zawiesiste. Tyle w zupełności wystarczy, żeby wyskoczyć z kasy na zakup tej płytki. Dopiero później, czyli po wybrzmieniu zachwycającego „The Genesis Of Misery”, okazuje się, że zarówno zaskoczenie (opcja pierwsza) jak i podnieta (opcja druga) były przedwczesne i przesadzone. Od „An Edifice Of Archbestial Impurity” Australijczycy grają bowiem praktycznie to samo, co na debiucie, tylko sprawniej i z innymi wokalami. Misery jest więc kolejnym dość technicznym brutal death metalowym krążkiem, który kręci się wokół patentów wypracowanych lata wcześniej przez amerykański Disgorge (bez nich Disentomb pewnie nawet by nie powstał), Defeated Sanity, Disavowed, Pyaemia czy Devourment – czyli nic nowego tu nie uświadczymy. Pozostaje jeszcze poziom tych wariacji na temat death’owej ekstremy, a ten jest naprawdę wysoki. Kolesie napierają prawie bez wytchnienia, brzmienie miażdży ciężarem, ale… tego wszystkiego trzeba się pierwej dosłuchać. Nigdy nie byłem zwolennikiem przegadanych albumów, bo to zwykle zabija dynamikę i w rezultacie nudzi; wokalmen Disentomb przy okazji Misery chciał najwyraźniej pójść o krok dalej. Jordan James na tym krążku operuje w rejestrach dzika w zaawansowanym stadium raka krtani – jego pochrząkiwania i bulgoty są naprawdę przyziemne i do pewnego stopnia robią wrażenie, ale w takiej ilości po prostu zagłuszają muzykę, sprowadzoną w ten sposób do roli tła. Pewnym urozmaiceniem — czy też wabikiem na emo-młodzież, nie wnikam — miał być chyba gościnny udział jakiegoś teletubisia z The Black Dahlia Murder w „Forced Adornment Of The Funerary Crown”, ale sorki – takie wrzaskliwe cuś jest w zasięgu byle Mietka zgarniętego prosto z ulicy. Dlatego też ocena Misery nastręcza mi pewnych problemów, bo instrumentalnie wszystko się zgadza, natomiast w kwestii „śpiewu” panowie trochę przegięli. Jako że album jest lepszy od dużo bardziej typowego debiutu, to 7 i pół wydaje się w sam raz.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/disentomb

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:


Udostępnij:

1 sierpnia 2015

Deicide – When Satan Lives [1998]

Deicide - When Satan Lives recenzja okładka review coverKoncertówka When Satan Lives w żadnym wypadku nie powala na kolana i niczym nie zaskakuje, jednak na pewno jest solidną dokumentacją tego, jak Deicide wypadali na scenie, gdy byli w swojej szczytowej formie. To czysty pokaz siły, brutalności i scenicznej precyzji weteranów death metalu. Od początku koncertu hiciory (że wymienię tylko „Dead By Down”, „Bastard Of Christ” i „When Satan Rules His World”) sypią się jak polska prawica (i lewica, i centrum, i w ogóle wszystko) w parlamencie, publika szaleje a zespół wylewa z siebie sześćset sześćdziesiąte szóste poty, napieprzając prawie godzinę (czyli trochę krótko) na najwyższych obrotach. Deicide przelecieli po wszystkich swoich wydawnictwach, szczególny nacisk kładąc na nowsze krążki z „Serpents Of The Light” na czele. Szkoda tylko, że przy całej obfitości z „Legion” dostał nam się tylko jeden kawałek – mocarny „Dead But Dreaming”. Cały zespół wymiata jak należy (przy czym szczególne brawa dla Asheima), więc poziom wykonania nie odbiega zbytnio (a w przypadku ostatniego krążka – wcale) od wersji studyjnych. Również brzmieniowo When Satan Lives wypada całkiem nieźle, co nie powinno nikogo dziwić w kontekście poprawek dokonanych w Morrisound. Na krążku świetnie uchwycono duszną atmosferę koncertowego szaleństwa, co szybko udziela się także i słuchaczowi. A to z kolei oznacza, że fajnie się przy tym wydziera japę, i to nie tylko w refrenach. Na koniec mała sugestia a propos powyższego: radziłbym tego unikać przy rozkręcającej się anginie. Dość łatwo można sobie wtedy na dłuuugo zjebać gardełko, zapewniam…


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/OfficialDeicide

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: