10 lutego 2023

Disharmonic Orchestra – Expositionsprophylaxe [1990]

Disharmonic Orchestra - Expositionsprophylaxe recenzja reviewWszystkich klasyków austriackiego death metalu można z powodzeniem policzyć na palcach jednej ręki, a i tak zostanie nam jeszcze jeden, żeby sobie chociażby w nosie podłubać. Z tego nielicznego grona Disharmonic Orchestra wystartowali bodaj jako pierwsi, również jako pierwsi nauczyli się grać – to istotne, bo dzięki temu ich rozwój przebiegał nader szybko, a kolejne pomysły wprawiały w osłupienie coraz bardziej skołowanych fanów. Okres demówkowy zespół zakończył splitem z Pungent Stench — przełomowe wydawnictwo dla ekstremalnej muzyki w Austrii, dzięki któremu obie nazwy zyskały dużą rozpoznawalność w Europie — oraz krótką epką „Successive Substitution”.

Wydany w 1990 roku debiut Expositionsprophylaxe jednoznacznie potwierdził, że zespół ma wysokie umiejętności i pomysł na siebie, a także, że jest dziwny… i dopiero się rozkręca. Podstawą stylu Austriaków jest tu bezkompromisowy death-grind charakterystyczny dla sceny brytyjskiej, jednak inspiracje zespołu nie ograniczają się jedynie do szaleńczej młócki i obejmują również rozmaite powykręcane dźwięki, które można znaleźć na płytach Voivod i awangardowego oblicza Celtic Frost. Na papierze takie zestawienie nie wróży niczego dobrego, a mimo to muzycy Disharmonic Orchestra na tyle pomysłowo poskładali te pozornie niepasujące do siebie elementy, że tworzą spójną i bardzo rajcowną całość. Kontrasty jak najbardziej występują, ale o jakichkolwiek zgrzytach nie ma mowy.

Muzyka na Expositionsprophylaxe ma kopa, jakiego należy oczekiwać od rasowego death-grindu, a przy tym zawiera mnóstwo nieortodoksyjnych urozmaiceń i niekonwencjonalnych na onczas pomysłów, które sprawiają, że jest jedyna w swoim rodzaju. Największe wrażenie robią chyba partie perkusji, bo Martin Messner dołożył starań, żeby ani przez chwilę nie powiewało nudą – nawala gęsto i często w sposób niestandardowy, komplikując niekoniecznie skomplikowane fragmenty i dodając całości fajnego polotu. Pod względem kreatywności także gitara nie pozostaje w tyle. Choć w czytelnych riffach dominuje brutalna jazda, to często jest ona uzupełniana jakimiś dziwacznymi melodiami czy zagrywkami, których z takim stylem nikt nie utożsamia – za przykład niech służy pojawiający się znikąd akustyk w „Accelerated Evolution”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że na Expositionsprophylaxe tylko wokale są typowe dla gatunku.

To, co szczególnie podoba mi się w tym krążku, to podejście Disharmonic Orchestra do komponowania. Na tym materiale nie ma miejsca na kilkusekundowe strzały dla śmiechu i dopchnięcia tracklisty. Wszystkie utwory mają dobrze przemyślane, rozbudowane, a czasami i zaskakujące struktury, w których obrębie dużo się dzieje, a niektóre motywy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Muzycy dają sobie dość miejsca i czasu, żeby kawałki mogły się rozwinąć, a oni sami pokombinować z dźwiękami, co doskonale słychać w instrumentalnym „Hypophysis”. To przekłada się na objętość albumu – w wersji CD ponad 47 minut, a to już sporo jak na ekstremalne granie. Ponadto podoba mi się, że numery nie są przegadane i wokale, choć udane, nie dominują nad instrumentami.

Expositionsprophylaxe nie bez powodu szybko stał się klasykiem inteligentnego wymiatania z pogranicza grind core’u i death metalu, na tej płycie po prostu wszystko się zgadza, nawet jeśli nie jest to oczywiste od samego początku. I jak to już wspomniałem wyżej – Disharmonic Orchestra się tu dopiero rozkręcali. Pozycja obowiązkowa obok debiutów Xysma i Carbonized.


ocena: 8,5/10
demo
oficjalna strona: www.disharmonic.com

podobne płyty:

Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Doskonała płyta! Pamiętam kasetę kupioną z tą dziwną okładką, opuszczonej hali. Już to mnie zaciekawiło, ale zawartość muzyczna przeszła moje oczekiwania. Do tej pory lubię odpalić tą płytę już na CD. Niezmienny pozostaje fakt, że po przeszło 30 latach, ta muzyka wciąż mnie porywa i wciąga. Kolejne pozycje: Not to Be Undimensional Conscious i Pleasuredome były już inne. Równie intrygujące i ciekawe, ale inne. Zniknął grind, pozostał metal, chociaż on też ewoluował w zakręcone muzyczne rewiry. Kolejne dwie ostatnie płyty w dyskografii płyty już bez zaskoczenia i entuzjazmu, ale poleca. Warto posłuchać. Łza się kręci w oku na myśl od tamtych czasach wspaniałych debiutów w ekstremalnym metalu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. warto dać szansę każdej płyce D.O., również Ahead (choćby dla ukrytego tracku). powód jest prosty - ci ludzie po prostu uwielbiają coś, zwane muzyką i słychać w nich entuzjazm, niezależnie od ich wariacji. nie warto się zamykać na dziwactwa, warto dać się im ponieść. Swego czasu robiłem małe wkręty na zasadzie, zgadnij gatunek muzyki po okładce i oczywiście, m.in. pokazywałem okładkę ich drugiego albumu jako asa w rękawie. nikt nie zgadł, każdy był zdziwiony :)

      oni jak najbardziej byli rasowym Grindcore, czasem Deathgrind, albo jak oni to zwali, Groovegrind, ale mimo odchyłów, potrafili przy...ać. Dzisiaj ludzie chcą być bardziej artystyczni i zauważyłem, że jak ktoś idzie w dziwne rejony, to gdzieś tam chce być zaakceptowany. D.O. robili wszystko, aby być wyklętymi i co nie każdemu się spodoba, wyśmiewali pewne zachowania na scenie Metalowej. Aż sobie zapuszczę, aczkolwiek nie posiadam fizycznej wersji, bo nikomu się nie chciało tego wydawać oczywiście, a ja bardzo lubię różnorakie re-edycje.

      mutant

      Usuń