22 marca 2010

Empyrium – Weiland [2002]

Empyrium - Weiland recenzja okładka review coverWitam serdecznie i zapraszam do krainy Weiland. Dziś nietypowo – żadnych podwójnych stóp w tempie 300 bpm, pięciominutowych blastów, niezdrowo połamanych gitarowych riffów, wściekłych growli, przesterowanych wrzasków tudzież inszych morderczych wynalazków ery post-edisonowskiej. Dziś będzie akustycznie, folkowo i nastrojowo. I nie będzie to Golec uOrkiestra. A, jako że nie będą to bracia Golcowie – będzie ponuro i po niemiecku. I chwała im za to! Nic nie brzmi lepiej niż złorzeczenia, ponuractwa i rozkazy w języku naszych zachodnich sąsiadów. Ot choćby „Hände hoch” – prawda, że urocze? Ale na bok te żarty. Czas wrócić do dzisiejszych bohaterów. A zaiste ciekawe to chłopaki. Sporo się zmieniło w ich twórczości na przestrzeni lat. Kiedy rozpoczynali swoją przygodę z muzyką grali coś jakby black, coś jakby folk. Potem, wraz z ich trzecim albumem „Where at Night the Wood Grouse Plays”, porzucili wszelkie korzystające z prądu instrumenty i zdecydowali się na unpluged. Weiland jest następnym po „Where…” (i ostatnim w ogóle) dziełem Empyrium, które zostało utrzymane w tym samym klimacie. A klimat to jest to, co jest w ich muzyce najwspanialsze. Korzystając z akustycznego instrumentarium potrafili stworzyć jeden z lepszych dark folkowych albumów. Każdy kolejny utwór jest krokiem do zapomnianej przez wszystkich krainy, którą we władaniu ma surowa i dzika natura. Kiedy słuchając zamknie się oczy, ujrzy się spowitą wieczorną mgłą polanę pośród mroźnych, leśnych ostępów. Nic, tylko paganów szukać. Żart. Ale prawda jest taka, że choć porzucili wszelkie elektryczne udziwnienia, atmosfera panująca w ich muzyce jest bardziej surowa, szorstka i nieujarzmiona niż na niejednym fest-blakowym albumie. Nie można jednak powiedzieć, że album jest jak wyciosany siekierą. Nic z tych rzeczy! Jest fantastycznie przemyślany od początku do końca. Wszystko tu do siebie pasuje: instrumenty do klimatu, klimat do wokali, a te do instrumentów. Instrumentalna strona albumu to istne cacko – nostalgiczne fortepiany, zawodzące skrzypce, średniowieczne flety i folkowe gitary. Tak właściwie muzyka z Weiland jest jakby powstałą w wiekach średnich. Na koniec kilka słów o wokalach. Pomysł ze śpiewaniem po niemiecku uważam za całkowicie słuszny. W roli narratora przedstawiającego magię przyrody jest on dużo lepszy niż angielski, któremu trochę brakuje charakteru. Tego ostatniego dodają także wstawiane, tu i ówdzie, szepty, chórki i bla ckowe zaśpiewy. Widać, że chłopaki nie zapomnieli o swoich korzeniach. I dobrze, bo klimaty z „Songs of Moors and Misty Fields” też były porządne.


ocena: 9/10
deaf

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz