15 grudnia 2021

Piotr Dorosiński – Rzeźpospolita [2021]

Piotr Dorosiński - Rzeźpospolita recenzja okładka review coverTytuł, objętość i forma wydania tej książki jednoznacznie sugerują coś na kształt monografii dotyczącej rzeźniczych odmian muzyki, jakie w ciągu kilkudziesięciu lat zakorzeniły się na polskiej ziemi, tej ziemi. Jak się jednak okazuje, autor, Piotr Dorosiński, miał trochę inną wizję całości: Rzeźpospolita to podszyty (nieukrywanym) sentymentem, a mimo to rzetelny opis (i przypomnienie), jak kształtowała się polska scena na przestrzeni lat 90. XX wieku. Piotr nie ogranicza się do muzyki, zgrabnie zarysowując równie interesujące tło społeczne – zmiany ustrojowe, gospodarcze bagno czy przenikanie się środowisk metalowców z kibolami. Ani autor ani jego rozmówcy nie próbują nikomu wciskać kitu, że było lekko, łatwo i przyjemnie — zwłaszcza kiedy przychodziło do zderzenia planów i ambicji z realiami wolnego rynku (czy raczej wolnej amerykanki) — a osiągnięcie czegokolwiek wymagało zaangażowania, wytrwałości oraz dużej dozy szczęścia. Ale, ale - bywało też fajnie.

Książka została podzielona na dwie główne części: „rozmowy” oraz „przejdźmy do historii”. Część pierwsza, bardziej rozbudowana (około 560 stron), to zbiór wywiadów z osobami, które współtworzyły scenę tamtych lat i miały na nią realny wpływ: muzykami, wydawcami, edytorami zinów/magazynów, właścicielami sklepów muzycznych czy organizatorami koncertów. Wśród rozmówców znalazły się takie osobistości jak Tomasz Krajewski, Adam Śliwakowski, Piotr Popiel, Mittloff, Piotr Wawrzeniuk, Sławomir Cywaniuk, Mariusz Kmiołek, Piotr Wiwczarek, Jarosław Szubrycht, Piotr Wącisz czy — z zupełnie innej beczki — Robert Fudali. Materiału jest zatem od groma, w większości jest też bardzo ciekawy, choć nie wszyscy przepytywani wykazali się oczekiwaną wylewnością. Albo pamięcią do szczegółów. Pal licho tych, których działalność nie obchodziła mnie kiedyś i nie obchodzi dzisiaj, ale po muzykach Armagedon, Violent Dirge czy Damnation spodziewałem się nieco więcej. W każdym razie największą zaletą tej części jest dla mnie mnogość punktów widzenia – każdy mówi z grubsza o tym samym, ale ze swojej perspektywy, subiektywnie i bez wchodzenia w buty innych. Doskonale to widać na przykładzie kwestii typu „robienie kariery”, życie koncertowe czy moda na norweski black metal. Jednomyślność występuje chyba tylko w jednym temacie – wszyscy gratulują Nergalowi wyczucia koniunktury…

W drugiej części Rzeźpospolitej Piotr Dorosiński wziął na warsztat kilkanaście istotnych dla siebie (sentyment do kwadratu) płyt i demówek – mniej lub bardziej znanych, dostępnych (przynajmniej kiedyś) w sklepach na CD jak i takich, które nie doczekały się oficjalnego wydania nawet na kasecie. Mamy wśród nich debiuty Devilyn, Damnable czy Holy Death, demówki Manslaughter, Condemnation i Convent, słynny ongiś split Lost Soul/Reinless/Dissenter/Night Gallery, a także… „Demonication (The Manifest)” szwedzkiego (choć z polskim mózgiem) Luciferion. Opisy tych wydawnictw oraz wspomnienia autora w paru przypadkach są uzupełnione krótkimi wywiadami, więc w ramach bonusu dowiadujemy się również czegoś o okolicznościach ich powstania, nagrania i ewentualnej promocji. Ostatnie kilka stron Piotr Dorosiński udostępnił gościom (m.in. Rafał Pasoń, Jarosław Giers), którzy w podobny sposób przedstawili swoje typy z tamtych lat – na szczęście nie ma tego dużo, więc spójność książki nie została zaburzona.

Urozmaicona i naprawdę wciągająca treść Rzeźpospolitej — oraz to, w jakiej formie została podana — sprawia, że kolejne rozdziały tego 700-stronicowego tomiszcza chłonie się w ekspresowym tempie, wmawiając sobie, że „to już ostatni na dziś”. Wiedza, warsztat i zaangażowanie autora w temat ułatwia przedarcie się przez wywiady z mniej interesującymi osobnikami – bywa, że więcej informacji wyciągamy z pytań niż z odpowiedzi na nie. Całość jest okazale wydana i bogato ilustrowana archiwalnymi zdjęciami (zarówno oficjalnymi jak i z prywatnych zbiorów) oraz całym mnóstwem reprodukcji okładek, ulotek, plakatów, ofert handlowych i tym podobnego tałałajstwa, którym swego czasu chyba każdy wyklejał zeszyty. Uwag nie mam wiele, w dodatku są małego kalibru. Ot choćby „geograficzny” podział pierwszej części książki – rzecz zbędna i w praktyce nic nie wnosząca. Dobór rozmówców – rzecz subiektywna, choć brakuje mi tu kilku naprawdę duuużych nazwisk. Na tyle dużych i na tyle dużo, że spokojnie można nimi zapełnić drugi tom – czego niniejszym autorowi życzę.


demo
oficjalna strona wydawcy: inrock.pl
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. mam nadzieję że będzie w empikach, to kupiem

    OdpowiedzUsuń
  2. Świeżo po przeczytaniu. Uwagi (ściana tekstu):

    Ja wiem, że Vader i Behemoth to gwiazdy i punkt odniesienia, ale nie trzeba o tym mówić co 5 minut i strasznie po oczach to bije

    Klasyczne użalanie się i frustracja na zasadzie „co by było gdyby”. No gówno by było. Z Brazylii Sepultura, Angra i Krisiun są uznane, reszta ekip, niewiele gorszych, po latach się cieszy kultem. Ale kult nie równa się kasie.

    Holandia. Dead Head korzystał z dobrodziejstw domów kultury, dofinansowań i guzik osiągnął. Pestilence – legenda, a cały czas mieli pod górkę i się rozpadli w niesławie, wrócili po latach z różnym skutkiem. Sinister – Nuclear Blast ich wzięło, bo małpowali Vadera.

    Bardzo mi się podoba, że ostatni wywiad (nie wiem czy zamierzenie) był z drugim Docentem, tym który grał w THERION, a który podsumował swoją karierę, że na swojej pracy zarobił tylko satysfakcję, a żeby żyć, musiał pracować jako przedszkolanka. To jest coś, co chyba umknęło wszystkim.

    Kmiołek też dobrze powiedział, że ludzie mieli zbyt duże oczekiwania zbyt szybko. Granie Death Metalu nie sprawi że będziesz gwiazdą rocka jak Cobain. Cannibal Corpse zrobił karierę, tylko pytanie, czym jest kariera? Bo wg rozmówców, to chyba dożywotnie zarabiane dużej kasy. A realia są takie, że kariera polega na tym, że się rozwijasz do pewnego momentu, osiągasz szczyt i może nawet 5 minut sławy, a potem to odcinasz kupony i tworzysz głównie dla dedykowanych odbiorców twojej twórczości, którzy zawsze cię wesprzą. I to jest sukces, kariera – mieć swój gwarantowany kawałek tortu w rynku.

    Jeśli mogę się troszkę wymądrzyć – Kmiołek zrobił ten błąd, że chciał mieć swoje własne imperium metalowe – własna wytwórnia, własna gazeta, własne koncerty, festiwale, własny management, wszystko, pełne uniwersum. Nie wiem tylko czy się skapnął, że w pewnym momencie zaczął konkurować sam ze sobą i zjadać własny ogon. Ludzie mają ograniczony budżet i to chyba do dzisiaj nie dociera do nikogo.

    Jedynym słusznym kierunkiem, jaki miał sens, było rozsyłanie poszczególnych kapel do różnych wytwórnii, ale z powodów bliżej niewytłumaczonych w książce coś się... nie udało? Domyślam się o co poszło, ale gdyby faktem dokonanym był poza Vader w Earache i Dead Infection w Morbid, Armagedon np. w Peaceville, Betrayer w Century Media, Pandemonium w Osmose, Tenebris w Black Mark, to możnaby mówić o nie tylko kompletnej dominacji Polskiej sceny na całym świecie, ale to wtedy faktycznie byśmy pokonali Szwedów, bo Polska scena jest bardziej zróżnicowana i ciekawsza.

    Kolejna rzecz. Vader i Behemoth mieli swój okres ultra-popularności, po którym gdzieś tam zaczęli być trochę śmieszni. U Vadera problemy zaczęły się koło The Beast (dobrej płycie, będę ją bronić), a u Behemotha po Demigod. Dzisiaj chyba oba zespoły są raczej traktowane z przymrużeniem oka, ale mają swój wkład, legendę i nikt im tego nie odbierze. Ja zresztą zawsze chętnie sięgam po nowego Vadera. Behemotha sprzedałem na allegro.

    No, ale jeśli jesteśmy fatalistami, to nikt nie zauważył że Decapitated osiągnęli wszystko o czym każdy mógł tylko pomarzyć i też mieli pecha, bo mieli wypadek, gdzie zmiotło połowę składu i tak piękny sukces skończył się masakryczną katastrofą, jakby jakieś fatum ciążyło nad nami.
    1/z wielu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile nie trawię Graveland i mam negatywne zdanie o tym „projekcie”, o tyle jednak powinno mocniej wybrzmieć, że Darken nie przesadzał jak mówił że jest bardziej ceniony poza Polską, zwłaszcza ten jego album z Vladem Tepesem na okładce. Bleh.

      Za dużo walenia po Christ Agony, ta grupa nie jest tak niszowa jak się w Polsce wydaje, choć nie osiągnęła sukcesu na miarę dwóch zespołów wymienionych ze sto razy. Prędzej amerykanin doceni to za nas, w naszym imieniu. Wiele ludzi może być zaskoczonym tym, że takie płyty jak Ahret Dev – Hellish, Ghost – The Lost of Mercy (głównie Meksyk), czy Necrophil – Cannibal Sex są BARDZO znane na świecie. Tylko znów przypominam – popularność i kult =/= kasa.

      Yattering, Thy Disease są również znane, ale niekoniecznie lubiane. Ich styl grania nie pasuje większości ludziom i spotykałem się z opinią, że albo są przekombinowani, albo zbyt trudni do wgłębienia się.

      Obecność Atrocious Filth i Kobong była mile widziana, choć trochę się gryzła z resztą. Ale to akurat bardzo dobrze i za to szacun.

      Imperator wyrasta też na kapelę najbardziej poszkodowaną, co jest przesadzone, nawet jeśli bardzo ale to bardzo ich lubię. Merciless niczym nie zyskał na byciu wydanym u Euronymous’a, a Sigh to chyba nawet zaszkodziło. Pomysły się skończyły Imperatorowi na debiucie i ja tam niekoniecznie bym chciał sequel. Ale jakby wyszedł, to bym kupił bez wahania.

      Najbardziej mnie rozbawił wywiad z Panem Pagan Records, co uważa że od Black Metalu nic się nie działo rewolucyjnego w Metalu. Pomijam Beauty Meets Beast (Within Temptation, Nightwish), czy Nu / Alt Metal / Metalcore, ale Djent, Neo-Thrash, Nowa Fala Old School Death Metalu, Atmosferyczny Black Metal/Blackgaze, Cavernous Death Metal (który w tym roku już chyba się kończy mam nadzieję i ustąpi czemuś innemu), Trap Metal, to i wiele innych rzeczy się dzieją, ale faktycznie, można nie wiedzieć, zwłaszcza jeśli się zatrzymało na pewnej epoce.

      Generalnie jak się człowiek popatrzy na mody to było tak: 1980-1985 NWOBHM / Speed Metal, 1986-1989 Thrash Metal, 1990-1993 Death Metal, 1994-1998 Black Metal, 1999-2004 Nu Metal/Metalcore, 2005-2009 Neo-Thrash / Slam Death, po 2009 to jeszcze musiałbym trochę się zastanowić, bo się działo naraz kilkanaście rzeczy i nie umiem powiedzieć, która była ważniejsza.

      Obecnie każdy gatunek ma swój świat, w którym można znaleźć od groma wartościowych rzeczy. Internet i powszechna dostępność muzyki tak bardzo zaszkodziła rynkowi, że nagle pojawia się mnóstwo re-edycji na CD, Winylach i... kasetach (!!). Ja sam ostatnio kupiłem (wreszcie) Tenebrisy, Wehrmacht, Konkhra, Invocator i Therion, a mają być też re-edycje Master’a. O połowie z tych zespołów nie miałbym pojęcia, gdybym nie miał dostępu.
      2/ z wielu

      Usuń
  3. Ale fakt faktem, nie każdy korzysta z dobrodziejstw technologii należycie i choć nie brakuje zapaleńców (takich jak ja), to zbyt dużo jest weekendowych snobów, których znajomość Death Metalu zaczyna się i kończy na twórczości Schuldinera. Ale tacy ludzie, co ciekawe, wg samej książki, byli już w latach ’90, tak więc nihil novi. C nhoć definicję pozera to każdy w wywiadach miał chyba inną.

    Najbardziej chyba dostałem kopniaka w brzuch jak potraktowano sukces mojego ukochanego Dead Infection po macoszemu, na zasadzie "aha, jeszcze był ten tam zespół grindcorowy". Sukces ten, przyczynił się do popularyzacji Polskiego Grindcore na świecie, czyli Parricide, Squash Bowels, Neuropathia, Psychoneurosis, Toxic Bonkers, Damnable, Antigama, oraz NASUM (tak tak, ten szwedzko-Polski zespół też się zalicza do tej fali za sprawą Mieszko Talarczyka). To wszystko są jeśli nie instytucje, to na pewno marki znane i cenione, równie mocno, co Japoński Grind/Noise.

    Nie jestem też zaskoczony, że pojawiły się większe laudacje odnośnie zapomnianej już Furii, a Mgła była rzucona mimochodem, mimo iż jest to największy Polski sukces od czasów Behemotha – zapytajcie każdego fana Metalu na świecie, mającego poniżej 25 lat o zespoły z Polski, to wymieni Mgłę – ich sukces jest dla mnie samego niezrozumiały, ja nie przepadam za black metalem, ale jest to już praktycznie legenda, wrzucana obok Emperor, Immortal, Enslaved, Ulver, Watain, Samael itp itd. Wpiszcie sobie zresztą na judupie to sami zobaczycie. Nie musicie mi wcale wierzyć na słowo.

    Podsumowując, co ja mogę powiedzieć o popularności Polskiego Death Metalu?
    Autothrall, szanowany recenzent z Rhode Island napisał coś takiego, parafrazując, że gdyby nagle cały świat porzucił Death Metal, to Polska by dumnie wzięła na barki kontynuowanie tego gatunku, nie przejmując się trendami i przypominałaby ludziom o istnieniu tego gatunku.

    A książka, to obowiązkowa pozycja do KUPIENIA, nie ma zmiłuj się. Ja sobię ostrzę zęby na „Metalowe Wersety” – to będę musiał vabankowo mieć.
    3/koniec

    mutant

    OdpowiedzUsuń