20 maja 2023

Dira Mortis – Euphoric Convulsions [2012]

Dira Mortis - Euphoric Convulsions recenzja reviewMam nadzieję, że ta recka nie będzie odebrana koniunkturalnie, bo gdzieniegdzie zaczyna się robić troszkę głośniej o Dira Mortis, ale patrząc na to, że grupa powstała jeszcze w ’98 r. i robienie kariery zajęło im kilka dekad, to stwierdziłem, że najlepiej przyjrzeć się ich pierwszemu albumowi (choć słowo EP-ka bardziej by tu pasowała) i zadumać nad tym, ile trzeba samozaparcia, aby brnąć w tak niewdzięczną pasję, jak granie Death Metalu.

Głównym założycielem i ojcem jest Mr. Makowiecki, ale muzycznie i studyjnie prawdziwe żagle rozwinęły się dopiero po dojściu osobników w postaci basisty Mścisława (ciekawe czy zna mojego kolegę, co dla odmiany na siebie mówi „Prącisław”) grający w m.in. Abusiveness, Deivos, Ulcer, perkusisty Wizuna, który przewinął się przez te same formacje, oraz Mr. Glińskiego (Infatuation of Death, Nuclear Vomit) – wymieniam of course tylko te lepsze projekty, które warto znać.

Muzycznie jest to połączenie Asphyx, z nutką Pestilence i Grave. Wyróżnia ich długość utworów (średnio w granicach 8 minut i nie tylko na tej płycie), oraz duża ilość instrumentali. I tutaj będzie mały przytyk, bo na 7 tracków mamy tylko 3 pełne utwory i aż 4 przerywniki. Podejrzewam, że dużej ilości osób będzie to przeszkadzać, nawet jeśli grupa się szczyci tym, że dba o to, aby nie były to zwykłe zapchajdziury, z czym nawet jestem skłonny się zgodzić. Dobrym pytaniem by było, czy nie lepiej było wplatać te bądź co bądź, atmosferyczne wstawki bezpośrednio do utworów dla podkreślenia i tak dość dobitnego, cmentarzowego klimatu.

Bo to, że klimat jest wyśmienity a i repertuar, choć skromny, również porządnie wkręca, to nie ulega wątpliwości. Owszem, ze względu na krótki czas trwania materiału (niecałe pół godziny) pozostaje niedosyt, dlatego też należy traktować Euphoric Convulsions bardziej jako zakąskę, gdyż na kolejnych albumach Panowie poszli po rozum do głowy i zdecydowanie lepiej dobrali proporcje między poszczególnymi elementami, dbając również o ilość.

Ja jednakowoż mam jakiś sentyment do tego krążka i mimo pewnych jego ograniczeń, nie widzę większych wad i darzę go dużą estymą i sympatią. Długie utwory mogą co prawda odstraszyć potencjalnych słuchaczy, ale muzyka potrafi się obronić. Jest to na tyle hipnotyczna jazda, że w sumie idealna do palenia „papierosów” (ja sam nie palę, ale może zacznę). Ocena więc może i zawyżona, ale nie zawsze muszę być obiektywny.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/diramortis
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. to brzmi jak aspgyx

    OdpowiedzUsuń
  2. yhm, tak też przecież napisałem. to jest w sumie taki polski asphyx, ale z dłuuuuugimi utworami + intra, przy czym następne płyty są bardziej ostrożniejsze z intrami. no i jest też więcej techniki w riffach, a mniej doom mimo wszystko.

    m jak megamutant

    OdpowiedzUsuń