17 grudnia 2017

Incantation – Profane Nexus [2017]

Incantation - Profane Nexus recenzja okładka review coverOooch jakże się muzycy Incantation cieszą z ponownej współpracy z kochanym Relapse! Jak to fajnie, superancko i przytulnie – jak u babci na niedzielnym obiedzie. Problem w tym, że jeszcze piętnaście lat temu (przed wydaniem „Blasphemy”) Amerykanie wyklinali swoich rodaków, zarzucając im komercyjne zapędy, brak wsparcia i niezrozumienie dla potrzeb zespołu. A mniej oficjalnie chodziło ponoć o to, że nie zdołali ich wypromować tak mocno, jak choćby Nile czy nawet Cephalic Carnage… To było tytułem wstępu i ogólnej złośliwości, teraz słów kilka o Profane Nexus, dziesiątej płycie tej kultowej ekipy. Jak to już u Incantation często bywało, w samym stylu, w podejściu do grania nic specjalnie się nie zmieniło, natomiast po raz kolejny lekko zamieszano w proporcjach elementów składowych – jednak nie na tyle, żeby ktokolwiek mógł się poczuć zdezorientowany. Trzy lata temu, na „Dirges Of Elysium”, w przewadze był brud, syf i doomowe walce, toteż dla zachowania równowagi w przyrodzie (i w dyskografii) na Profane Nexus mocniej zaakcentowano w miarę szybkie i agresywne death’owe napierduchy. Może to i niewiele, ale właśnie dzięki takim prostym zabiegom nowy krążek ma w ogóle sens (tak globalnie), a do mnie trafia dużo lepiej/łatwiej niż poprzedni. Plusem nie do przecenienia — przynajmniej z mojej perspektywy — jest także to, że materiał jest znacznie bardziej zwięzły od „Dirges Of Elysium” — głównie dlatego, że te najwolniejsze numery są zwyczajnie krótsze — choć można było osiągnąć jeszcze lepszy efekt, wywalając nic nie wnoszący dwuminutowy ambientowy „instrumental” o przydługim tytule. Jeśli przymkniemy oko na tego dziwoląga, zostanie nam 40 minut esencji tego, z czego Incantation słynie od wieeelu lat – nieszczególnie złożony death metal z bluźnierczym przesłaniem, naturalnie zanieczyszczonym brzmieniem (ponownie odpowiada za nie Dan Swanö), wieloma chorobliwymi melodiami i bardziej niż zwykle rozwiniętymi partiami solowymi. Te dwie ostatnie kwestie mają związek z angażem — tym razem już oficjalnie — Sonny’ego Lombardozzi, który z nawiązką odwdzięczył się zespołowi za okazane zaufanie. Dobrze to słychać już w otwierającym album „Muse”. Takie posrane motywy w różnych tempach powracają jeszcze parokrotnie — choćby w „Omens To The Altar Of Onyx” czy „Messiah Nostrum” — i zawsze w podobnie zgniłym klimacie. Fajna sprawa, jednak trudno to uznać za nowość. Nie da się ukryć, że Incantation serwują tu przede wszystkim sprawdzone patenty, ale skoro jest na czym ucho zawiesić, to cóż… chyba nie ma problemu. Tym bardziej, że Profane Nexus to muzyka z charakterem – czy to w obrzydliwie ociężałym „Incorporeal Despair”, ekspresowym „Xipe Totec” czy też w końcu zachwycającym nośnym rytmem „Ancients Arise”. Amerykanie odwalili kawał dobrej robotny, mimo to nie spodziewam się, że dzięki tej płycie grono ich wielbicieli gwałtownie się powiększy.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.incantation.com

inne płyty tego wykonawcy:




Udostępnij:

3 komentarze:

  1. Mogliby sobie darować. W pewnym momencie straciłem rachubę. Ciężko odróżnić ten album od poprzedniego. To jednak nie poziom Immolation, który nawet, jeśli się powtarza, to robi to z przytupem

    mutant

    OdpowiedzUsuń
  2. aha, zapomniałbym dodać - Relapse to totalne gnoje, jeśli chodzi o ceny. Byle jaki album / mini-album od 6 dych wzwyż. J...ć relapse, najdroższe płyty w Polsce. Ze wszystkich firm, relapse jest najgorsza, nie polecam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nuda, nuda, nic się nie dzieje. No, ale to w końcu Incantation. Najgorsze to te wolne tempa (chociaż średnie też do niczego, a szybkich/b.szybkich nie ma). 3/10

    OdpowiedzUsuń