Z niemałym zadowoleniem przyjmuję fakt że, fińska młodzież dała sobie spokój — albo przynajmniej się z tym nie obnosi — z żenującym melodyjnym pitolonkiem, jakie opanowało ich kraj na przynajmniej dwie dekady i coraz częściej wybiera muzykę, która ma cokolwiek wspólnego z niszowym brutalnym graniem. Weźmy taki Morbific. Chłopaki mają logo wzorowane na Impetigo, na zdjęciach próbują wyglądać równie głupawo, co Amerykanie za swoich najlepszych lat, a grają mętny, ociężały, pozbawiony subtelności i nisko strojony deathmetalowy syf.
Materiał na debiutancki Ominous Seep Of Putridity powstał w niecały rok po założeniu kapeli, więc o jego świeżość nie trzeba się specjalnie martwić, wątpliwości może budzić co najwyżej jego jakość – a pod tym względem wcale nie jest źle. Jusa Janhonen i bracia o dziwnym nazwisku z graniem radzą sobie bez zarzutu, choć trzeba mieć na uwadze, że to, co grają, do wyjątkowo wymagających nie należy. Płyta Morbific to konglomerat wpływów Autopsy, wspomnianego Impetigo, Infester, Pungent Stench czy chociażby paru co ekstremalniejszych przedstawicieli wczesnej fińskiej sceny, co oznacza, że mamy do czynienia z muzyką o dość prostej strukturze, momentami wręcz prymitywną, bez znaczących urozmaiceń, ale za to naprawdę wgniatającą.
Przytupy w średnich tempach, miazga w riffach, niezrozumiałe pomruki wokalisty – te i podobne wykorzystywane już milion razy składniki występują we wszystkich utworach Morbific, co nie oznacza, że zespół ogranicza się tylko do nich. Mimo iż do mnie w wykonaniu Finów najbardziej przemawia właśnie ta klasyczna mielonka (plus wibrujące riffy), z jaką mamy do czynienia w „Cadaveric Maggot Farm”, „Ravening Slasher Creep”, „Sulfuric Funeral” czy „Cauldron Of Execution”, to potrafię docenić również te fragmenty, kiedy wchodzą blasty, a całość nabiera posmaku jebanego gore-grindu, tak miło kojarzącego się ze starymi General Surgery i Dead Infection.
Jak na materiał sklecony według makabrycznie oklepanej formuły, Ominous Seep Of Putridity wchodzi zaskakująco dobrze i w ogóle nie nudzi. Oznacza to, że sklecono go co najmniej poprawnie, z zachowaniem zasad BHP oraz — co ważne — w rozsądnej dawce. Gdyby ten krążek był trochę dłuższy, w którymś momencie zacząłby zwyczajnie męczyć.
ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/morbific
Postanowiłem nie być gorszym współ-recenzentem i też zarzucić czymś bardziej brutalniejszym. I wyszło niestety tak jak zawsze, a już na pewno nie tak, jak chciałem. Spodziewałem się bezlitosnego, wręcz głupiego Goregrindu od początku do końca, a zamiast tego dostałem w sumie familijny Groovegrind (o tym za chwilę) na jedno kopyto przez całą godzinę.
Jeśli chodzi o Entombed, opinie co do ich najlepszej płyty są dość zgodne — choć akurat ich nie podzielam — i sprowadzają się do prostego hasła:
Ja, zwany dalej mutantem, oświadczam przed czytelnikami tego bloga, że uwielbiam ten zespół, śledzę go od dawien dawna (podobnie jak Teitanblood) i jestem jego bezkrytycznym wyznawcą. Jak to mówią, tylko winny się tłumaczy, dlatego przedstawię wam swoją linię obrony.
Necessary Excess Of Violence powinna trafić do sprzedaży z naklejką „od ortodoksów dla ortodoksów”, bo to najbardziej rdzennie szwedzki materiał, jaki muzycy Sorcery kiedykolwiek stworzyli. Czwarty krążek zespołu poziomem oldskulowości przebija nawet wydany prawie 30 lat wcześniej debiut. Wszystko jest tu na maksa typowe, schematyczne, szablonowe i absolutnie nie zaskakujące, co sprawia, że to pozycja raczej dla wąskiego grona bezkrytycznych fanów szwedzkiego death metalu, niż dla ludzi, którzy wymagają od kapel odrobiny inwencji albo choćby tego, żeby dało się je od siebie odróżnić.
Rogga Johansson to totalny świrus. Przegina pałę z tymi swoimi wydawnictwami, aczkolwiek mam taką teorię, że niektóre wytwórnie remiksują, albo wykorzystują jego odrzuty, aby wydawać płyty w jego imieniu. A że Rogga jest analfabetą, jeśli chodzi o internet, to pewnie nawet nie wie o tym procederze. A mówię to, bo potrafię odróżniać jego projekty zarówno wg konceptów, jak i stylu. Ale dzisiaj nie będę mówił o tym i zostawię to niedomówieniem. Jak kogoś to obchodzi, może zapytać w komentarzach.
Aż siedem długich lat zajęło muzykom Spectral Voice przygotowanie następcy entuzjastycznie przyjętego debiutu, choć wydawać by się mogło, że Amerykanie zechcą popłynąć na fali pozytywnych opinii i maksymalnie wykorzystać zainteresowanie zespołem. Tak się jednak nie stało — czemu poniekąd nie ma się co dziwić, wszak całą uwagę skupili na nabierającym rozpędu Blood Incantation — i to był chyba błąd, bo w ten sposób dali fanom mnóstwo czasu na pompowanie balonu oczekiwań. Sam spodziewałem się po Sparagmos materiału przynajmniej na miarę mocnego kandydata do płyty roku, a to dla niego niestety stanowczo za wysokie progi.
Po dwóch dobrych, ale bardzo podobnych płytach utrzymanych w stylu szybkiego i brutalnego death metalu Severe Torture musieli wreszcie zrewidować podejście do grania, bo trzeci taki sam album mógłby już nie wzbudzić większego entuzjazmu, zwłaszcza, że trafili do nowej wytwórni (Earache), która oczekiwała od nich jakichś postępów. No i proszę, Holendrzy rozbudowali skład o drugą gitarę i poszerzyli dotychczasową formułę – nie tyle idąc do przodu, co stylistycznie robiąc wyraźny krok wstecz. Wyszło im to na dobre, czego najlepszym potwierdzeniem jest to, jak często Fall Of The Despised gości w moim odtwarzaczu.
Założony w odległej Kolumbii w roku 1988 zespół Guillotina dołączył do panującej w tym czasie fali thrash metalu. Jego twórca, Dagon, przez dwa lata działał w garażach i żadne oficjalne dzieło z tego okresu nie zobaczyło blasku księżyca. Potem nastąpiła zmiana nie tylko nazwy, ale też stylu muzycznego na rodzący się black metal. W 1990 roku oficjalnie przemienia się w Inquisition i wydaje EP „Anxious Death”. Dziś jednak nie o niej, lecz o najnowszym dziele będącego obecnie w USA nierozerwalnego duetu Dagona i Incubusa Veneration of Medieval Mysticism and Cosmological Violence.
Wystarczy tylko jedno przesłuchanie Designed Obsolescence, żeby dojść do wniosku, że debiut Continuum był dla zespołu jedynie rozgrzewką, zaznaczeniem potencjału czy po prostu skleconą na szybko próbką tego, co chcą z większym rozmachem robić w przyszłości. „Dwójka” jest materiałem znacznie lepiej przemyślanym, dopracowanym i bardziej rozbudowanym, a przy tym pozbawionym wszelkich bzdur i zapychaczy, które tak mi przeszkadzały na 


