26 października 2010

Venom – Resurrection [2000]

Venom - Resurrection recenzja okładka review coverResurrection to najbardziej nowoczesne, profesjonalne, a i chyba ekstremalne oblicze kultowych Anglików. Oblicze niestety niedocenione, ale o tym za chwilę. Oczywiście nowoczesne w przypadku Venom znaczy tyle co współczesne – bez dziwactw, awangardy i stawania na łysej głowie. Nie musieli eksperymentować, a tylko zgrabnie wpisać się w nowe czasy. Misja zakończyła się powodzeniem, bo muzyka zyskała na wyrazistości, a jej oprawa wymiata – wystarczy porównać z reunionowym „Cast In Stone”, różnica jest kolosalna. Dźwięk to jeden z większych atutów albumu, ale nie może być inaczej skoro rozpierdala. Zajebisty ciężar gitar przy ich totalnej selektywności robi spore wrażenie, szczególnie, że wciąż przebija się z nich charakterystyczny bulldozer bas Cronosa – nie ma bata, już po kilku sekundach wiadomo, że to oni. Porządnie pracujące wiosła w połączeniu z gęsto nawalającymi i tłusto brzmiącymi garami nie raz dają solidnego kopa, bo momentów ostrego thrash’owego nakurwiania jest na Resurrection bez liku. Skrzętnie z tego korzysta debiutujący na stanowisku perkmana Antton (wcześniej robił jako techniczny grupy, prywatnie to brat Conrada), który bez trudu przebija swojego poprzednika umiejętnościami i zaangażowaniem, dodając do stylu Venom szczyptę obcego im przecież perfekcjonizmu. Chłop napieprza naprawdę fachowo i to dzięki niemu takie utwory jak „Pain”, „Loaded” (jawna kpina z Metallicy) czy „Vengeance” są prawdziwymi killerami. Oprócz brzmienia, powiew nowości stanowią wykorzystane w kilku kawałkach klawisze (nie ma obciachu) oraz odświeżona formuła niektórych riffów. Mnie to pasuje, ale die-hardzi mogli to odebrać jako zdradę jakichś piekielnych ideałów. Niestety, na krążku trafiło się też kilka niekoniecznie rewelacyjnych (czytać: słabszych) kawałków — „Pandemonium”, „Thirteen” i „Leviathan” — w których szwankują głównie refreny, zwłaszcza od strony wokalnej. Bez tych trzech numerów mogłoby się spokojnie obejść, a płytka stałaby się równiejsza i bardziej treściwa (55 minut to jednak sporo). Mimo to, Resurrection całościowo i tak wypada znakomicie, bo poziom tych lepszych utworów jest na tyle wysoki, że pozwala przymknąć oko nawet na kompozycyjne potknięcia. Zrewitalizowany Venom pokazał się tutaj z najlepszej strony – agresywnie, klasycznie i świeżo zarazem. Szkoda tylko, że nie miał odpowiedniego brania i skończyło się na jednorazowym wybryku.


ocena: 9/10
demo
oficjalna strona: www.venomslegions.com
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. gratuluję recenzji, zachęciłeś mnie żeby sięgnąć po płytę, które prawdopodobnie nigdy bym nawet nie ściągnął. ;)

    OdpowiedzUsuń