23 marca 2020

Tiamat – The Astral Sleep [1991]

Tiamat - The Astral Sleep recenzja okładka review coverW rok po debiucie, w momencie największego rozkwitu szwedzkiego death metalu, Tiamat przypomniał o sobie krążkiem numer dwa; krążkiem, który zapewne niejednego fana wprawił w osłupienie, bo okazał się zupełnie niepodobny do czegokolwiek, co nagrano wcześniej. Na The Astral Sleep zespół dokonał niesamowitego przeskoku stylistycznego, a przy okazji również jakościowego – muzyka, którą stworzyli, wykracza poza ramy death czy doom i do dziś jest czymś absolutnie oryginalnym i niepodrabialnym. Dla mnie ten album to ścisłe „top 5” jeśli chodzi o klasyczny death metal (w uproszeniu) ze szwedzkiej ziemi, zaraz obok płyt Dismember czy Entombed.

Już na „Sumerian Cry” pojawiały się drobne elementy przełamujące surowy styl zespołu – były jedynie dodatkiem, ale ciekawym i odświeżającym. Na The Astral Sleep zespół przestał się w jakikolwiek sposób ograniczać i władował w muzykę wszystko, na co tylko miał ochotę, a w rezultacie stworzył materiał szalenie zróżnicowany – z mnóstwem zmian tempa, klimatu i aranżacyjnych miszmaszów, kiedy nieokiełznana dzikość przeplata się z romantycznym (?) zawodzeniem. Muzycy Tiamat zaproponowali całkiem sporo nowatorskich (albo przynajmniej niespotykanych na taką skalę) rozwiązań — akustyki, klawisze, ect. — które na tyle umiejętnie włączyli w struktury utworów, że trudno je sobie wyobrazić bez tych dodatków. Jakby odmienności było mało, zespół powierzył produkcję materiału Waldemarowi Sorychcie, który nadał dźwiękom Tiamat większej przestrzeni i czytelności, co akurat nie było domeną Skogsberga.

Tym, co chyba najbardziej mi imponuje na The Astral Sleep jest zajebiste zespolenie znanej z debiutu toporności (dotyczy to zwłaszcza perkusji – choć i tak miejcie na uwadze, że bębniarza wymieniono na bardziej ogarniętego) z całym mnóstwem wręcz finezyjnych zagrywek gitarowych, solówek i rozmaitych ornamentów. Czego jak czego, ale ambicji, odwagi i pomysłów zespołowi nie brakowało! Odnoszę wrażenie, że aranżacyjnych szaleństw byłoby więcej (mało tego – stopniem skomplikowania przypominających nawet Disharmonic Orchestra), gdyby tylko zaplecze techniczne im na to pozwalało. Niemniej jednak Szwedzi i tak do śmierci powinni być dumni z tego, co stworzyli, bo The Astral Sleep to nie tylko eksperymenty, ale przede wszystkim doskonałe urozmaicone riffy, bogata melodyka i najlepsze wokale (szczególnie te rozpaczliwe), jakie Johan kiedykolwiek nagrał. Aaa, no i jeszcze zestaw mocno zagnieżdżających się w pamięci hitów w typie „Sumerian Cry (Part III)” (najlepszy numer Tiamat ever!), „Ancient Entity” (w sumie też najlepszy…), „Lady Temptress” (…i ten też jest najlepszy, a co!), „Mountain Of Doom”, „On Golden Wings”, „Angels Far Beyond”, że ograniczę się tylko do tych kilku, przy których najbardziej robię pod siebie.

Jedyny problem, jaki widzę w The Astral Sleep wynika z tego, że jest to album kompletny – Szwedzi za jednym zamachem stworzyli nową jakość i jednoczenie wyczerpali temat. To dlatego później poszli w zupełnie niezrozumiałym dla mnie kierunku, i to dlatego staram się udawać, że do nagrań „Clouds” w ogóle nie doszło. Za to The Astral Sleep polecam gorąco, drugiej takiej płyty nie znajdziecie!


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/tiamat

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

5 komentarzy:

  1. Niby spoko punkt widzenia, a z drugiej strony trochę demo pierdaczysz :) Do Wildhoney to była mega kapela, za każdy razem inaczej a jednakowo ciekawie. Rzadko kiedy łagodzenie brzmienia wychodziło na plus, a tu...świetna sprawa. Może jeszcze kiedyś zmienisz zdanie haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może tak - "Clouds" przesłuchałem RAZ, stwierdziłem, że nie kapuję, o co im chodzi i na tym się skończyła moja przygoda z "nowym" Tiamatem. Ale na starość to i mnie może nie wiadomo co odwalić i zacznę tego słuchać :]

      Usuń
    2. Aaa to jasna sprawa, mnie też "Clouds" z początku w ogóle nie podchodziło. Sporo upłynęło zanim go w pełni doceniłem. Może Cię najdzie kiedyś znowu hehe, ale wolałbym najpierw u was zobaczyć Disharmonic Orchestra na blogu.

      Usuń
    3. Na Austriaków można liczyć, bo fajnie grali. Oczywiście skończyli się po dwóch płytach :D

      Usuń
    4. Tutaj w pełni się zgadzam, trójki i pozostałych Disharmonic już zupełnie nie idzie skumać ;p

      Usuń