29 lipca 2025

Gruesome – Silent Echoes [2025]

Gruesome - Silent Echoes recenzja reviewI stało się, co miało się stać. W ramach dziejowej misji nagrywania nikomu niepotrzebnych płyt Gruesome przygotowali swoją interpretację „Human”. Amerykanie poświęcili temu tematowi masę uwagi, zajęło im to sporo czasu, a rezultat i tak jest daleki od ideału/oryginału. Bezpośredni i bardzo plastyczny styl „Leprosy” i „Spiritual Healing” był łatwy do powielenia — dlatego, pomimo odpychających motywów, „Savage Land” i „Twisted Prayers” nieźle trzymają się kupy — tymczasem złożenie czegoś sensownego na podstawie czwartego albumu Death okazało się dla Gruesome nie lada wyzwaniem. Wyzwaniem, któremu w moim odczuciu zupełnie nie podołali.

Zacznę od tego, co mi na Silent Echoes pasuje i co doceniam. Pójdzie szybko, bo nie ma tego wiele. Dobry jest wokal Matta, choć emocji w nim za gorsz i należy go traktować jedynie jako kolejny instrument, nie zaś nośnik jakichkolwiek istotnych treści. Podoba mi się również brzmienie albumu: czytelne, selektywne, ale nie sterylne, z mooocno wyeksponowanymi centralkami. Muzycy Gruesome zadbali nawet o to, żeby od czasu do czasu na powierzchnię przebił się bas, który — ot ciekawostka — nagrał gitarzysta Dan Gonzalez, bo nominalna basistka zespołu była zdaje się za cienka w uszach. Poza tym uśmiech wywołuje layout krążka i sam nadruk na CD – zrzynka dopracowana w najmniejszych detalach.

Co mi natomiast na Silent Echoes nie pasuje? Muzyka. Tak po prostu. Gruesome bezwstydnie brną w ten swój „hołd dla Death”, więc na płytę trafiły odpowiedniki wszystkich hitów z „Human”, ale nie znalazło się na niej miejsce na choćby jeden dobry utwór. Życie pokazuje, że nie jest problemem sklecenie kawałka odwzorowującego strukturę „Secret Face”, „Lack Of Comprehension”, „Cosmic Sea” czy „Suicide Machine”; problemem jest ubranie go w sensownie zazębiające się riffy, zaproponowanie ciekawej melodii, fajnie poprowadzonej solówki albo przynajmniej chwytliwego refrenu. Silent Echoes to materiał straszliwie toporny w swej pseudo-techniczności, płaski, bez polotu i choćby szczątkowej wyrazistości – przelatuje między uszami, nie pozostawiając po sobie absolutnie nic, czego najlepszym przykładem jest bezpłciowy instrumental. Jedyne hmm… hajlajty, jakie przychodzą mi do głowy w kontekście Silent Echoes, to jeden riff w „A Darkened Window” (nawet nie muszę precyzować, który) oraz ożywcze nawiązanie do Eagles w „Reason Denied”.

W trakcie pierwszego przesłuchania Silent Echoes można dojść do wniosku, że muzykom Gruesome zabrakło wyobraźni niezbędnej do zrobienia czegoś nieszablonowego (a i tak od szablonu…), a po kolejnych – że chyba także trochę umiejętności. Innymi słowy: że, nie odnajdują się w takim graniu i nie do końca je czują. Tego nie przykryją żadne czary-mary i zabiegi typu pożyczanie werbla, na którym Reinert nagrał „Focus”.


ocena: 5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/gruesomedeathmetal

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:




Udostępnij:

22 lipca 2025

Autopsy – Live In Chicago [2020]

Autopsy – Live In Chicago recenzja reviewBiorąc do ręki Live In Chicago, spodziewałem się czegoś w rodzaju podsumowania jedenastu bardzo owocnych lat Autopsy od powrotu na scenę w 2009, bo i było co podsumowywać – trzy porządne płyty i tyleż samo równie udanych epek. Tymczasem tracklista albumu wygląda zaskakująco – jak mokry sen każdego wielbiciela staroci: cztery kawałki z „Mental Funeral”, jeden z „Acts Of The Unspeakable” i aż dziewięć z kultowego „Severed Survival”! No, kurwa, debestof jak się patrzy, w dodatku taki, o którym można napisać, że praktycznie wyczerpuje temat… A to i tak nie wszystko, co przygotowali Amerykanie.

Pierwsza w stu procentach oficjalna i wcześniej zaplanowana koncertówka Autopsy przynosi nam 18 kawałków syfiastego death metalu w bardzo charakterystycznym dla ekipy Reiferta stylu – z jednej strony prymitywnego i obleśnego, a z drugiej precyzyjnie odegranego i niesłychanie chwytliwego. Jako, że zespół skupił się na dwóch najstarszych płytach, mamy tu takie cudeńka jak „Ridden With Disease”, „Charred Remains”, „Twisted Mass Of Burnt Decay”, „Fleshcrawl” czy „Gasping For Air”. To cieszy, sam bym się pewnie obsrał z radości na widok takiej setlisty, aaale wydaje mi się, że te współczesne materiały również powinny mieć przyzwoitą reprezentację, bo w pełni na to zasługują. Niestety, z nowych rzeczy panowie zagrali tylko „Arch Cadaver” i „Burial” oraz… „Maggots In The Mirror”, który później trafił na „Morbidity Triumphant”. Nie mam wątpliwości, że gdyby tak zapodali pełną wersją „Sadistic Gratification”, obsrałbym się bardziej.

Pierwotnie pomysł na tę koncerówkę wyglądał ponoć jak w przypadku Obituary i ich „Ten Thousand Ways To Die”, czyli taki ulepek: po jednym kawałku z każdego występu na trasie. Plany uległy zmianie w Chicago, gdzie Autopsy wraz z Cianide, Molder i Professor Black (!) wyprzedali klub Reggies i było tak zajebiście, że ohoho, jejciu jejciu i łzy wzruszenia. No i cóż… po tym, co słychać na Live In Chicago, warunki lokalowo–sprzętowe oceniam jako dobre, ale publikę… eh. Ktoś tam krzyczy, ktoś tam gwiżdże, tylko wszystko to takie niemrawe, jak na wiejskim festynie, a nie święcie metalu. Reifert komplementuje ludzi jako „fucking amazing”, ale nie wiem, ile w tym powagi, a ile sarkazmu. W Polsce fani zagłuszyliby zespół.

Live In Chicago na pewno nie można zaliczyć do wybitnych czy wyróżniających się koncertówek, co nie zmienia faktu, że miłośnikom Autopsy (zwłaszcza tym starszym) powinna sprawić dużo radości. Materiał brzmi naprawdę dobrze, zespół imponuje wysoką formą, a dobór kawałków to piękny ukłon w stronę oddanej publiki. Przy okazji to ostatnie wydawnictwo, na którym pojawia się basista Joe Allen.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Autopsy-Official/162194133792668

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

15 lipca 2025

Retromorphosis – Psalmus Mortis [2025]

Retromorphosis - Psalmus Mortis recenzja reviewSpawn Of Possession padł w 2017, by po paru latach powrócić w niemal identycznym składzie jako Retromorphosis. Tak bardzo podjarałem się na wieść o nowej muzyce od tych kolesi, że zapomniałem, czemu Szwedzi zawiesili działalność, a w tym przypadku to akurat dość istotne. Spawn Of Possession dokonał żywota, bo członkowie zespołu nie byli zadowoleni z materiału, jaki przygotowali na następcę „Incurso” – długo przy nim majstrowali, przerabiali na wszystkie strony, a rezultat ciągle nie mógł sprostać wymaganiom, jakie przed sobą postawili. Szacunek za to, że nie chcieli wcisnąć fanom byle czego. Przynajmniej pod starą nazwą… Pod nową – to co innego, wszak szkoda, żeby materiał, nad którym spędziło się tyle czasu — jakikolwiek by on nie był — został pogrzebany gdzieś w szufladzie.

Od pierwszych sekund instrumentalnego „Obscure Exordium” słychać, że za Psalmus Mortis odpowiadają ludzie, którzy z dumą podpisali się pod „Incurso” – tego charakterystycznego stylu po prostu nie można pomylić z nikim innym. Stąd też obie płyty mają mnóstwo punktów wspólnych: na obu pojawiają się te same schematy i rozwiązania aranżacyjne, brzmią bardzo podobnie, wokalnie także są zbliżone, a poza tym łączy je przezajebista precyzja wykonania. Różni natomiast to, co niestety najważniejsze: poziom kompozycji. Miał rację Jonas Bryssling, zmieniając szyld zespołu – Psalmus Mortis na godnego następcę „Incurso” jest zwyczajnie za cienki, choć na tle innych współczesnych płyt z technicznym death metalem — Obscura… — nie wypada wcale obciachowo.

Retromorphosis mieli całą masę czasu na dopracowanie tych kawałków w najdrobniejszych szczegółach, no i trzeba uczciwie przyznać, że brzmią na dopracowane, może nawet na przedobrzone – jakby Szwedzi doszli z nimi do optymalnego poziomu zajebistości, a potem niezadowoleni zaczęli kombinować na siłę i je rozwalili od środka. W rezultacie Psalmus Mortis nie zaskakuje, brakuje mu świeżości, polotu, wyrazistości i pieprznięcia Spawn Of Possession. Imponujących fragmentów oczywiście tutaj nie brakuje — i to w zasadzie w każdym kawałku, szczególnie w „Retromorphosis” — ale od składu z taaakim potencjałem nie oczekuję fajnych fragmentów, tylko urywającej dupy całości. Zamiast tego dostałem bazującego na doskonale znanych patentach odgrzewanego kotleta, przyozdobionego zalatującymi stęchlizną partiami klawiszy i wrzuconymi w przypadkowych miejscach przeciętnymi orkiestracjami.

Mimo pewnych przebłysków i fachowego czesania zawartość Psalmus Mortis koniec końców rozczarowuje. Właśnie tego powinienem się po Retromorphosis spodziewać, ale naiwnie liczyłem na pozytywne zaskoczenie. Nie wyszło. To dobry tech-death’owy krążek, który nie ma startu do Spawn Of Possession; może za to nakręcić zainteresowanie tym zespołem.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/retromorphosis.swe

podobne płyty:

Udostępnij:

8 lipca 2025

Consumption – Catharsis [2025]

Consumption - Catharsis recenzja reviewConsumption powstał w 2020 roku jako jeden z wielu niezobowiązujących projektów Hakana Stuvemarka (drugi Rogga Johansson?), a już pięć lat później ma na koncie trzy długograje i przyzwoitą bazę fanów czekających na kolejny ruch zespołu. Nie ma co, szybko poszło, w dodatku chyba bezproblemowo, bo te krążki, choć wyraźnie się od siebie różnią, mają niezłe branie. Jak się zdaje, liderowi grupy pomysłów nie brakuje, mimo iż od początku porusza się w tych samych ramach, łącząc klasyczne szwedzkie brzmienia z szeroko pojętą spuścizną Carcass.

Z dotychczas wydanej trójki Catharsis jest materiałem najprzystępniejszym, z mocno, acz nie do przesady, uwypuklonymi melodiami, większą ilością zwolnień, ciekawie potraktowanymi — od naprawdę efekciarskich do takich zalatujących nawet death 'n' roll — solówkami i mnóstwem rytmów z kategorii „banger”. Nie wzięło się to oczywiście znikąd. Można w tym miejscu coś ściemniać o naturalnej ewolucji, otwartości na nowe środki wyrazu itp. dyrdymałach, ale można też krócej: panowie podpatrzyli to i owo na „Heartwork”. Skoro wpływy Carcass towarzyszą Consumption od zawsze, to nie powinno nikogo dziwić, że w którymś momencie Szwedzi zapragną nawiązać do najpopularniejszej płyty Anglików. Trzeba przy tym nadmienić, że Catharsis wcale nie sprowadza się do ordynarnej zrzynki, zespół po prostu niekiedy przemyca podobne rozwiązania stylistyczne.

Consumption bardziej niż zwykle postawili na chwytliwość muzyki, to niezaprzeczalny fakt, ale to nie znaczy, że zpizdowacieli i plumkają teraz w tej samej lidze, co chociażby Amon Amarth czy inny In Flames. Nic z tych rzeczy! Na Catharsis dominuje ciężar, charakterystycznie bite blasty („Mortal Mess”, „The Cleaver Falls”, „Odium In Corde Tuo”…) i rzygający krwią wokal – czyli wszystko się zgadza. Death metal pełną gębą, któremu — oprócz braku jakiejkolwiek oryginalności — nie można praktycznie niczego zarzucić. Catharsis wchodzi gładko, jest lekkostrawny i nie wymaga żadnego intelektualnego wysiłku. Szwedzi zmajstrowali aż 50 minut materiału, więc każdy powinien zostać nim odpowiednio nasycony, choć raczej nie do wyrzygu.

Catharsis na pewno zasługuje na uwagę i przynajmniej kilka przesłuchań, tym bardziej, że z każdym kolejnym daje więcej radochy. Doceniam wysyłki muzyków Consumption i wysoki poziom całości, ale jednak dla mnie optimum tego stylu zespół osiągnął na „Necrotic Lust” i tamten krążek oceniam wyżej.


ocena: 7/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/consumptionsweden
Udostępnij:

4 lipca 2025

Witchmaster – Masochistic Devil Worship [2002]

Witchmaster - Masochistic Devil Worship recenzja reviewDebiut Witchmaster, choć naprawdę klawy i chwytający za jaja, nie został należycie doceniony, zaś sam zespół potraktowano z przymrużeniem oka – bardziej jako skandalizującą ciekawostkę przyrodniczą, niż kapelę z krwi i kości. Sytuacja uległa zmianie, gdy w ramach gruntownej przebudowy składu za perkusją zasiadł niejaki Inferno. Nagle okazało się, że Witchmaster to czołówka polskiej ekstremy i najprawdziwszy kult, a „Masochistic Devil Worship” to wzór, jak napierdalać ku chwale Szatana. Ze skrajności w skrajność… Jak zwykle w takich przypadkach, na dalszy plan zeszła muzyka. Muzyka, która wcale nie przeszła aż tak wielkiej metamorfozy, jak to wszędzie sugerowano.

Pewne różnice między „Violence & Blasphemy” a Masochistic Devil Worship — czy to na plus, czy minus — oczywiście występują, ale absolutnie nie ma mowy o przepaści między tymi materiałami, zaś doszukiwanie się w dwójce nowej jakości to już gruba przesada. Raz, że Witchmaster na wczesnym etapie dorobił się dość rozpoznawalnego stylu, który wciąż jest tu mocno wyczuwalny, a dwa, że wszystkie zmiany, do jakich doszło w między tymi płytami, są naturalne i łatwe do uzasadnienia – choćby upływającym czasem i nowymi ludźmi.

Jak niektórzy pewnie się orientują, spora część kawałków na debiucie w momencie wydania płyty była już leciwa (za to solidnie ograna), czego odzwierciedleniem były ich klasyczne struktury, thrash’owa melodyka oraz, co najważniejsze, zajebisty oldskulowy feeling, dzięki któremu krążek wciągało się nosem. Dwójka pod tym względem wygląda inaczej: jest świeższa, a przy tym bardziej dzika, niechlujna, brutalna (choć Inferno bębni oszczędniej, niż w Azarath czy Behemoth), ordynarna, spontaniczna i nieprzewidywalna. Nie znaczy to jednak, że Masochistic Devil Worship słabuje pod względem chwytliwości (bo to chwytliwość innego typu) albo nie zawiera numerów charakterystycznych dla „Violence & Blasphemy” (najbliższe są mu „Fuck Off And Die” i „Transgression”).

Z muzyką zawartą na Masochistic Devil Worship nie mam żadnych problemów (oprócz coverów Sarcófago i Sodom – oba niepotrzebne) i wchodzi mi naprawdę dobrze, jednak wokale… wokale to już nie ten poziom patologii, co na „Violence & Blasphemy”. Są numery, jak „Obediance” czy tytułowy, kiedy Geryon i Bastis dają popalić, ale niestety przez większość czasu w ich partiach brakuje większego szaleństwa. Może to kwestia ekspresowej sesji, może słabszych aranżacji, a może małej ilości używek – mogę tylko zgadywać. Wiem natomiast, że z Rejash’em byłoby lepiej.

Witchmaster udowodnił na Masochistic Devil Worship, że jest zespołem z charakterem, robiącym wszystko po swojemu i lejącym na oczekiwania potencjalnych odbiorców – to właśnie dla nich przygotował wielce wymowny „Fuck Off And Die”.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/WitchmasterBand/

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij: