The Bowels Of Repugnance to jeden z wielu przykładów na to, że ludzie w Metal Blade byli kompletnie zieloni w temacie death metalu, a większość (jak nie wszystkie) wartościowych kapel, z jakimi mieli do czynienia w tym gatunku, podpisali przypadkiem. No bo zastanówmy się, co takiego ciekawego było na debiucie Broken Hope, co mogło przekonać do zespołu choćby najmniej wybrednego łowcę talentów? Hmmm… eee… mają długie włosy, robią średnio skoordynowany hałas, wokalisty nie można zrozumieć, a teksty są obleśne, no… eee… będzie z tego sukces na miarę Cannibal Corpse!
Okazało się, że wymienione cechy to jednak trochę za mało i wcale nie gwarantują, że fani brutalnego death metalu padną przed taką kapelą na kolana. W skrócie wygląda to tak, że, nagrany dla nowej wytwórni The Bowels Of Repugnance to materiał jeszcze słabszy od pokracznego przecież „Swamped In Gore”. W paru momentach słychać, że Broken Hope próbowali czymś zaskoczyć, pokazać się z ambitniejszej strony, ale całkowicie ich to przerosło (technicznie i kompozytorsko), bo wszelkie urozmaicenia (zwłaszcza w postaci groteskowych utworów instrumentalnych) w ogóle nie współgrają z tym, co zespół klepie w pozostałych, „normalnych” kawałkach. A klepie pozbawiony jakiegokolwiek polotu toporny death metal w średnich tempach.
Płyta trwa zaledwie 31 minut, ale upchnięto na niej aż 14 utworów, więc pierwsze skojarzenia kierują się w stronę grindowego napieprzania. Błąd. Broken Hope grają krótkie numery, bo tak na dobrą sprawę nie mają ich czym wypełnić. Odnoszę wrażenie, że obliczono je tylko na tyle, ile potrzebował Ptacek, żeby wybulgotać cały tekst (swoją drogą tymi lirykami chyba badali, na ile mogą sobie pozwolić) – reszta jest już bez znaczenia, co szczególnie mocno (i boleśnie) daje się odczuć w kwestii riffów. The Bowels Of Repugnance jest krążkiem potwornie monotonnym (nawet pomimo wspomnianych akustycznych niby urozmaiceń), brutalnie nudnym i jednowymiarowym. Perkusja klepie na jedno kopyto (im wolniej, tym gorzej), riffów nie sposób od siebie odróżnić, a wokalowi brakuje choćby odrobiny dynamiki. Dla pogłębienia efektu bidy, nędzy i rozpaczy, całość zamknięto w płaskim, niezbyt czytelnym brzmieniu.
W 1993 roku powstało wiele wspaniałych i przełomowych płyt, jeszcze więcej średnich i przeciętnych, jednak The Bowels Of Repugnance do żadnej z tych kategorii się nie załapuje. Ba, właściwie każda z przepastnego wora tych „średnich i przeciętnych” może być w porównaniu z „dwójką” Broken Hope objawieniem. Dla mnie ten album to strata czasu i pieniędzy.
ocena: 4/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/brokenhopeofficial
inne płyty tego wykonawcy:
A teraz czas na coś z zupełnie innej beczki. Kocham ten zespół jak mało który, ponieważ jako jedni z nielicznych potrafią sprawić, że się łezka w oku potrafi zakręcić. Jakby ktoś miał czelność nie znać, to pokrótce powiem, że Celestial Season nagrał dwie uznane (i nietypowe) płyty utrzymane w stylu Doom/Death w latach ‘90, po czym przeszli na Stoner/Rock i się rozpadli kilka lat później.
Season of Mist przynajmniej od dekady mają niezłego nosa do kapel grających techniczny/progresywny death metal i regularnie dają szansę zaistnienia nowym/nieznanym przedstawicielom tego stylu, dzięki czemu zgromadzili w swoim katalogu kilka naprawdę mocnych nazw, z którymi należy się liczyć. Niedawno do tego grona dołączyli Kanadyjczycy z Deviant Process, który zaliczyli już bardzo udany — i kompletnie zignorowany — debiut w barwach PRC Music. Nie wiem, na ile jest to przypadek, a na ile pomysł na siebie, ale podobnie jak w przypadku „Paroxysm” za niezbyt zachęcającą okładką płyty kryje się imponująca rozmachem muzyka.
Konkhra jest jednym z tych zespołów, które są lubiane przez publikę, ale niekoniecznie przez elitarnych recenzentów Metalu. Wynika to z faktu, że grupa reprezentuje tzw. uliczne granie, czyli w dużych ilościach oparte na Groove. Ja jestem gdzieś pośrodku – nie jestem snobem, aby nie docenić czegoś prostszego, ale też dana muzyka musi być wystarczająco ciekawa, abym nie przysnął z nudów.
W historii muzyki — i to zawężając ją tylko do metalu — jest wiele przykładów kapel, które pojawiły się we właściwym miejscu i o właściwym czasie, dzięki czemu miały istotny wkład w rozwój stylu/gatunku i zostały przez to zapamiętane. Z perspektyw czasu muszę stwierdzić, że Angelcorpse do nich niestety nie należy. O ile jeszcze z miejscem powstania (Kansas) panowie jako tako się wstrzelili, to z czasem w ogóle. Trafili bowiem na moment, gdy death metal na świecie dogorywał i nawet najwięksi jego przedstawiciele sprzedawali 5-10% tego, co jeszcze pięć lat wcześniej, a nowi co najwyżej gnili w głębokim podziemiu. W takich warunkach Amerykanie nie mogli w pełni rozwinąć skrzydeł, choć w moich oczach i tak udało im się zabłysnąć.
Naklejka na płycie zawiera wypowiedź pana z Cannibal Corpse, który bardzo sobie chwali recenzowany album. Nie jestem zaskoczony, gdyż przecież Aeon żywcem naśladuje Kanibali, choć nie tylko. Ale błędem byłoby nazywanie ich marną kalką, zwłaszcza że na przestrzeni lat udało im się skrystalizować własny, zadziorny charakter.
Napisanie o Echoes Of Death, że grają oldskulowy death metal — choć to najprawdziwsza prawda — byłoby oznaką ignorancji; to takie powierzchowne, nieprecyzyjne, niefachowe… Tak nie można. To inaczej – ci czterej młodzi Brazylijczycy grają jak Asphyx, choć nazwa jednoznacznie sugeruje nieco inne źródło ich inspiracji. Oni chcą być jak Asphyx, oni są Asphyx, chyba nawet bardziej niż Asphyx i Soulburn razem wzięci, bo mają o wiele mniej wpływów nie-Asphyx. Tym samym …In The Cemetery może stanowić doskonały zamiennik Asphyx dla wszystkich, którym po
Przyznaję bez bicia – nie doceniałem zespołu, a nawet wydawali mi się wręcz mało ciekawi. Ponadto ich tzw. „gimmick”, aby każda płyta zawierała w tytule słowo „rot” uważałem za słaby. Jak to zazwyczaj bywa w moim życiu – myliłem się śmiertelnie.
Parallels Of Infinite Torture, trzeci i jak dotąd ostatni etap Disgorge w ustanawianiu standardów dla brutalnego death metalu, jak na stosunkowo stary materiał brzmi zaskakująco świeżo i aktualnie. Z jednej strony wynika to z tego, że Amerykanie zawiesili tu poprzeczkę dla wszelkiej konkurencji (czy tam następców) naprawdę wysoko i tylko nielicznym z nich udało się wejść na podobny poziom, a z drugiej w trzy kwadranse właściwie wyczerpali temat, bo od premiery tego krążka niewiele kapel było w stanie dodać do tej formuły cokolwiek nowego.


