24 marca 2010

Gnostic – Engineering The Rule [2009]

Gnostic - Engineering The Rule recenzja reviewChyba każdy szanujący się metalowiec zastanawiał się kiedyś, jak mógłby brzmieć kolejny krążek Ateistów. I niestety wygląda na to, że na domysłach się całe to dumanie nie skończy, bo chłopaki — jak donosił demo — postanowili spróbować. Nie zmienia to jednak faktu, że schedę po nich chciało przejąć mnóstwo kapel (a teraz sami chcą przejąć pałeczkę po sobie ;]). A jedną z nich jest niewątpliwie Gnostic, ale nie ten szatanujący z Texasu, tylko ten z Georgii. Ten z — jak to informuje naklejka na płycie — udziałem trzech członków Atheist. Nie łudźcie się jednak, że będą to ci prawdziwi Ateiści z początku lat 90-tych. To, poza Flynnem, dokooptowani w ostatnich latach, bliżej nieznani jegomoście, których, na co wygląda, temat zwyczajnie przerósł. Skład uzupełnia jeszcze jeden ex-członek Atheist i facet, którego powinni publicznie wychłostać – zwany dalej wokalistą. I taka właśnie wesoła gromadka wpadła na pomysł stworzenia albumu, który miał być miodem na uszy spragnionych jazzujących, technicznych brzmień. Miał, bo album okazał się, mówiąc delikatnie, niewypałem. Po raz kolejny dowiedziono, że aby nagrać dzieło, prawdziwe cacuszko, trzeba czegoś więcej niż jako taki/dobry skład. Muszę jednak jeden temat wyjaśnić – ekipa (poza Flynnem, ma się rozumieć), choć niezbyt przeze mnie doceniona ostatnimi zdaniami, musi jakiś poziom umiejętności sobą reprezentować. W przeciwnym razie, ich obecność w Atheist byłaby co najmniej zagadkowa. Jak już jednak wspomniałem – wygląda na to, że umiejętności starczyło, na ile starczyło, czego wynikiem jest Engineering the Rule. Album prawie jak Atheist, nagrany przez prawie oryginalnych członków, brzmiący prawie jak, techniczny prawie jak, zajebisty prawie jak. Atheist dla ubogich. Mówiąc o muzyce, należałoby wspomnieć, że odniesienia (morze odniesień, począwszy od brzmienia i ścieżek gitar, poprzez solówki, a na zwolnieniach i jazzowaniu skończywszy) do oryginału są słyszalne na każdym kroku – jedne lepsze, inne gorsze. Całość wydaje się zbliżona do „Piece of Time” – zarówno pod względem motoryki, wyraźnie galopującej i agresywnej, jak i techniki. I w tym właśnie elemencie chyba najlepiej słychać wspomniane wcześniej braki – poziom jest niezły, ale żeby powalał, to nie bardzo. I do tego to wkurwiające jak przymus podatkowy wydzieranie się „wokalisty”. Jeżeli było w tym albumie coś prawdziwie wyjątkowego i cennego, to dzięki temu panu, wszystko to chuj strzelił – że tak pozwolę sobie szpetnie zakląć. Ech, a mogło być całkiem nieźle, bowiem kilka patentów jest naprawdę niezłych. Na albumie jest sporo mocy i solidnego kopnięcia, a pomysły na kawałki mogą się podobać. Może kolejny album, o ile powstanie, wydobędzie i należycie wyeksponuje wszystkie te zalążki zajebistości. A tak, pozostaje nam zacisnąć zęby i próbować. Taka filozoficzna myśl na koniec: jeżeli komukolwiek wydawało się, że Gnostic będzie nowym Atheist na miarę XXI wieku, to miał rację – wydawało mu się. Gnostic bowiem to Ateistyczny schyłek wieku XIX.


ocena: 6,5/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/GnosticOfficial

podobne płyty:

Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz