26 grudnia 2025

Warbringer – Wrath And Ruin [2025]

Warbringer - Wrath And Ruin recenzja reviewWarbringer już od ponad dekady znajduje się u mnie w czołówce współczesnego thrash’u, choć tak naprawdę przez całą swą karierę zespół nie zrobił niczego przełomowego, wizjonerskiego czy choćby zaskakującego, aby w takiej czołówce się znaleźć. Amerykanom wystarczyło umiejętnie połączyć to, co w tym gatunku najlepsze, zadbać o odpowiednią produkcję i wysoki poziom wykonania – niby to takie proste, a jednak niewielu zespołom to się udaje. Warbringer udało się po raz kolejny, bo Wrath And Ruin to dowód ich konsekwencji i następna mocna pozycja w dyskografii; płyta, która tą najlepszą/ulubioną pewnie nie zostanie, ale tak na dobrą sprawę nie ma jej czego zarzucić.

Odkąd zespół wypracował swój charakterystyczny styl, nie eksperymentuje i nie dokonuje już większych/istotnych zmian w jego obrębie – tak też jest w przypadku Wrath And Ruin. Jasne, czasem chłopaki zagrają bardziej epicko („Cage Of Air”), czasem bardziej melodyjnie („Through A Glass, Darkly”), ale trzonem muzyki pozostaje intensywna thrash’owa młócka: żwawe tempa, ostre riffy, efektowne solówki i agresywny wokal. Warbringer dysponują dość szerokim arsenałem środków, więc pomimo upływu lat nie wyczerpali tej prostej formuły, o czym najlepiej świadczy to, jak gładko „The Sword And The Cross” i „Neuromancer” wtopiły się w aktualną setlistę zespołu – to nie tylko kawałki, które Amerykanie grają, bo są nowe i czymś trzeba promować album, ale również dlatego, że szybko chwyciły i publika się ich domaga. Chyba właśnie to przesądza o sukcesie i wyjątkowości tej kapeli: potrafi pisać hity.

Co istotne, na Wrath And Ruin nie trafiły tylko dwa porządne utwory, które miały odwrócić uwagę od całej reszty przypadkowych wypełniaczy, bo właściwe wszystkie mają równy potencjał, żeby zostać koncertowymi szlagierami. Nie oznacza to jednak, że wszystkie zbudowano w oparciu o ten sam przewidywalny schemat. Każdy kawałek ma tutaj sporo do zaoferowania (zwłaszcza te najdłuższe i najbardziej urozmaicone, choćby „The Last of My Kind”), każdy też jest inny i wyróżnia się na tle pozostałych, ale nie na tyle, żeby jakimiś głupimi zagrywkami rozpieprzyć spójność albumu. Takie podejście do kompozycji sprawia, że materiał skupia uwagę od początku do końca i nie pozostawia miejsca na nudę.

Warbringer przez lata przyzwyczaili fanów do porządnego, pozbawionego udziwnień brzmienia wykręconego wespół z takim czy innym uznanym fachowcem, więc fakt, że Wrath And Ruin brzmi porządnie i bez udziwnień nie zaskakuje. Zaskakuje natomiast to, że za produkcję odpowiada Mark Lewis, a więc człowiek, który czasem przy robocie lubi odwalić manianę. Tym razem się przyłożył i jakość dźwięku naprawdę trzyma wysoki poziom, a za super czytelny bas należy mu się nawet pochwała. Obraz całości psuje jedynie… obraz na okładce; zresztą nie pierwszy to raz. Przy całym szacunku dla dorobku Andreasa Marschalla, Warbringer powinni się trzymać od niego z daleka – to już trzecie nieudane podejście, więc wystarczy.

Amerykanie nie są już tak aktywni wydawniczo, jak na początku działalności i mocniej skupiają się na życiu w trasie, jednak gdy już wysmażą coś nowego, to zdecydowanie jest na czym ucho zawiesić. Co prawda za sprawą takich krążków jak Wrath And Ruin żaden przełom w ich karierze już się nie dokona, ale wciąż mogą liczyć na poszerzenie grona odbiorców.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.warbringermusic.com



Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz