23 marca 2010

Dusk – Jahilia [2003]

Dusk - Jahilia recenzja reviewMoże wam się wydawać, że już wszystko o muzie wiecie i jesteście harpagany, ale to tylko ułuda. Jestem bowiem przekonany, że na przykład o kapelach z Pakistanu to raczej niewiele słyszeliście. No chyba, że pobyt w Anglii upłynął wam pod znakiem sąsiedztwa z Pakistańskimi kamratami i ich zaśpiewkami religijnymi. Ale luzik, żadnych takich rewelacji nie będzie. Będą natomiast inne, gdyż muzyka Dusk jest cokolwiek nietuzinkowa – sporo w niej sampli i innych elektronicznych gadżetów, sporo jest mieszania różnych gatunków i nastrojów, sporo jest — w końcu — postępowej myśli i szerszego spojrzenia na muzykę. Całość przypomina kolaż Sadista z Samaelem, a tu czy tam można także usłyszeć patenty na modłę Theriona czy Sigh. Jest tam też sporo innego tałatajstwa, które nawet trudno zidentyfikować, ale muszę przyznać, że całość tworzy dość zgrabną kompozycję. Przyznacie więc, że to dość szerokie spektrum. Po dość kakofonicznym intro, pierwszy kawałek z całą mocą udowadnia, że chłopaki mają głowy pełne pomysłów i potrafią z nich zrobić całkiem niezły użytek. Mamy więc kilka wolniejszych partii, kilka przyśpieszeń, zgrabną solóweczkę i niegłupie klawisze, a wszystko utrzymane w średnich tempach z dużą ilością kombinatorstwa. Generalnie można powiedzieć, że początek jest całkiem obiecujący. Kolejne kawałki tylko potwierdzają pierwsze wrażenie. Należy sobie jednak jasno powiedzieć – to nie jest żaden wygrzew, nie ma tu blastów, a grwolu jest jak na lekarstwo. Muzyka jest dość spokojna i niekoniecznie zapchana dźwiękami. Coś takiego się albo lubi, albo nie. Jak już wspomniałem, chłopaki dość obficie czerpią z Sadista (z czasów „Tribe”), czego najlepszym przykładem są „Jahilia Calling” oraz „Subdued Light”. Podobieństwo słychać najlepiej w dwóch przypadkach, to jest: w korzystaniu z klawiszy oraz podczas budowania nastroju (co jest połączone z tym pierwszym). W sumie technicznie też nie można im niczego zarzucić, choć do klasy Sadista trochę im jeszcze brakuje. Bezwarunkowo ładnie natomiast prezentuje się (ponownie) solówka, która jest bardzo melodyjna, zgrabna i melancholijna, żeby nie powiedzieć rzewna. Kolejny kawałek, zatytułowany „Nightbulb Angel” przywodzi na myśl dokonania Szwajcarów, szczególnie ich marszowe rytmy i skandowane teksty. Nie jest to jednak cała prawda, bowiem druga część utworu znów odbija w stronę Sadista. I muszę powiedzieć, że brzmi to ciekawie. Kolejny kawałek to instrumental, bardzo majestatyczny i klimatyczny, choć nie bez odrobiny szaleństwa. Nawet motyw a’la Allah Akbar się pojawia. „Decadent Little Girl” to ciekawy okaz – numer, w którym główną rolę gra świdrujący głowę motyw na gitarze. Niemała porcja schizolstwa, która cieszy jak lizak gówniarza. Trochę w tym rocka progresywnego, a jak wchodzi kaczucha, to się gęba sama śmieje. Ostatni utwór to kolejny instrumental – bardzo spokojny, zahaczający niekiedy o Sigh. Elegancki koniec dla dobrego albumu.


ocena: 7,5/10
deaf
Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz