23 marca 2010

Jeff Loomis – Zero Order Phase [2008]

Jeff Loomis - Zero Order Phase recenzja reviewMyślę, że pana Loomisa nie trzeba zbytnio przedstawiać. A wszelkiej maści ignorantów, którzy słysząc to nazwisko zastanawiają się, czy nie gra on czasem w Arsenalu jako prawy obrońca, odsyłam do zapoznania się z dorobkiem Nevermore. Już coś kminicie, jakieś skojarzenia, hę? Jeśli nadal nic, to powiem tyle, że jest on tam (w Nevermore, matoły!) odpowiedzialny za gitary (wspomagany innymi wybitnymi gitarniakami jak Smyth czy Broderick) i, co najważniejsze, wywiązuje się z tego zadania wzorowo. A tak to już z gitarzystami (i nie tylko) bywa, że gdy stwierdzą, iż są konkretnie zajebiści, to chcą świat uszczęśliwić albumem solowym – wystarczy wspomnieć Beckera, Romeo, Murphy’ego, czy Petrucciego. Co ciekawe, w tym samym roku także Warrel Dane — wokalista Nevermore — wpadł na równie oryginalny pomysł i wydał swój solowy albumu (jak będzie taka możliwość, to recka też się kiedyś pojawi). Skoro już wiemy, z jakim albumem mamy do czynienia, warto w kilku słowach napisać jaka muzyka się na nim znajduje. Nie zaskoczę was niczym, kiedy powiem, że króluje gitarowy onanizm – niezliczone ilości solówek, mielenia palcami okrutnych kombinacji, sweepów, tremolo, tappingów i całego tego tałatajstwa. Nie brakuje jednak także progowych czy balladowych utworów, chociaż raczej jest szybko i na złamanie karku. Przyznać jednak trzeba, że da się tego słuchać, co nie jest takie oczywiste, bo albumy Petrucciego czy Romeo są raczej ciężkostrawne; niemniej jednak na ponad pięćdziesiąt minut w dziesięciu odsłonach trzeba się odpowiednio przygotować. Prawda jest taka, że pomimo swoistej przyswajalności albumu, kawałki są do siebie dość podobne i raczej odtwórcze – słychać echa Jasona Beckera i „This Godless Endeavor”. Beckerowską „Serranę” można usłyszeć w „Miles Of Machines”, a „Devil Theory" oraz „Race Against Disaster” przywodzą na myśl „Altitudes”. Generalnie Beckera słychać sporo – a to jakieś arpeggio, a to nutek kilka. „Jato Unit” poszczycić się natomiast może sweepami z „This Godless Endeavor”, a początek „Shouting Fire At A Funeral” ogólnie ciągnie Nevermorem. Należy jednak jasno powiedzieć, iż dość podobne nie znaczy jednak identyczne – czasami bardziej rockowe, czasami bardziej thrashowe, czasami fusionem zaleci, a jeszcze innym razem jakimś orientem, jak np. w „Cashmere Shiv”. Tu i tam pojawiają się popisy gości, a tych jest sporo i z bardzo wysokiej półki – Jarzombek w „Jato Unit”, O’Brien w „Race Against Disaster”, Kernon i Manring w „Cashmere Shiv”. Byłbym zapomniał — za garami siedzi prawdziwy człowiek (co może zaskakiwać) — dudniący niegdyś w Nevermore Arrington – choć jakiś dzikich szaleństw raczej nie uskutecznia. Generalnie, jak na album instrumentalny i raczej nastawiony na gitary, jest dobrze. W głowie nie zawróci (zbyt wielu) ale posłuchać można.


ocena: 7,5/10
deaf
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/jeffloomisfans?sk=wall

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz