23 marca 2010

Miscreant – Oppressive [2002]

Miscreant - Oppressive recenzja okładka review coverCzy może być coś lepszego niż death metalowa kapela z Rosji, która ma na swoim koncie takie kawałki jak „Brotherhood Of The Morning Star”, „Occult Philosophy”, czy — znajdujący się na opisywanym dziś albumie — „Lust of the Devil’s Night”?… Tak właściwie, to wiele rzeczy może być lepszych – np. Death (którego nigdy za wiele), Carcass oraz — znana być może nawet Panu Terlikowskiemu — ikona amerykańskiej sceny thrashowej – Slayer, który ma ochotę w tym roku zawitać na nadwiślańskie ziemie, a który ma zapewne z Nim na pieńku (nawet jeśli jednak nie jest przez Niego kojarzony). A wszystko przez cuchnące siarką teksty. Lepsze są także kanadyjskie blondaski, spanie do południa oraz chipsy, ale one są z innej bajki, więc liczą się tylko połowicznie. Jak więc już wiadomo, wiele rzeczy może być lepszych od Miscreant. Nie zmienia to jednak faktu, że sama kapela, a w szczególności pierwszy i póki co ostatni longplej, zasługuje na kilka ciepłych słów. Wspomniane wcześniej załogi nie zostały wywołane przypadkiem, bowiem Rosjanie postanowili nagrać album odwołujący się do najlepszych tradycji gatunku. Do swoich źródeł inspiracji zaliczyli także inne, nie mniej znane i cenione, zespoły, w tym Obituary i Morbid Angel, w związku z czym mamy całą śmietankę amerykańskiej sceny death/thrashowej przyprawionej kilkoma grindowymi i melodyjnymi akcentami prosto z Wysp. Co prawda na Oppressive jest tego grindu zdecydowanie mniej (w porównaniu z demkami), ale za to melodyjki bywają obłędne. Trzy kwadranse, bo tyle trwa album, poświęcone na przesłuchanie krążka pozwalają bez problemu, za to z niemałą radością, wejść w old schoolowy klimat – jest sporo agresji (głównie za sprawą wokali), bezpardonowego wygrzewu i gitarowych melodii, nie wykluczając zgrabnych solówek. Podobać się mogą także częste próby podrasowania muzyki, zapodania kilku technicznych zagrywek oraz spokojniejszych partii. Bardzo dobrze wychodzi im również przechodzenie do rockowych klimatów jak np. w „Kosmic Light”, płynne i naturalne. Mi osobiście natomiast najbardziej spasowała wspomniana już melodyjność w ogóle, która wciska się w puste miejsca i dodaje lekkości oraz rumieńców gitarowo-perkusyjnym wyziewom. Summa summarum wychodzi z tego przemyślany mix dobrej dynamiki, agresji i melodii w optymalnych proporcjach. Pomysł na death metal stary jak świat (czyli kapkę więcej niż 6500 lat, o których mówią co niektóre kościółkowe oszołomy), ale skoro nadal się sprawdza, to czemu nie. Gdyby jeszcze poprawić brzmienie, bo słychać, że materiał nagrywano w producenckiej dziczy, to byłoby miodzio. Moim zdaniem muzyczka — choć nie jest niczym odkrywczym — daje radę i dostarcza solidnej dawki energii i frajdy.


ocena: 7/10
deaf
oficjalna strona: miscreant.musica.mustdie.ru/emain.shtml
Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz