23 marca 2010

Vedonist – The World Of Reversed Decalogue [2008]

Vedonist - The World Of Reversed Decalogue recenzja okładka review coverTak słucham tej płyty i, po prawdzie, z podziwu wyjść nie mogę. Bowiem to, co zaprezentowała kapelka na ostatnim albumie to kawał siarczyście i z przytupem zagranego technicznego death/thrash’u. Pierwszy longplej warszawskiej ekipy był taki ło, a doklejanie go do Mega Sina to trochę jakby rozpacz. Zmieniły się jednak czasy – wybory się dwukrotnie odbyły, B16 wydał swą pierwszą encyklikę, a chłopaki zmienili wytwórnię i coś ruszyło. I to ruszyło z konkretnym kopem, bowiem już od pierwszych sekund, które przywodzą na myśl początek „Silence Calls the Storm”, nie mamy wątpliwości, że będzie żwawo, agresywnie i do przodu. O tak, chłopaki mają ciągoty do szybkich temp i podwójnej stopy. Nie ma mowy o żadnych smęceniach, walcowaniach i smołowaniach, muzyka — niczym lemingi — zapierdala do przodu. Nie znaczy to jednak, że jest prosto czy nudno. Motoryka zmienia się często, więc czasami cabanem machamy na granicy odpadnięcia głowy, a czasami wolniej – w tempie marszowym. Przejść, zwolnień i pasaży jest pod dostatkiem, więc zaskakiwani jesteśmy nierzadko. Co tu dużo mówić – chłopaki kombinują i klecą całkiem tęgą muzę. Perkusista popierdala, jakby mu płacili za każdą nutkę, więc nyny nie pouskuteczniacie. Drzemkę uniemożliwiają także bardzo agresywnie wywrzeszczane linie wokalu, który choć może nie jest niczym szczególnie odkrywczym, to mimo wszystko trzyma poziom. Jednak najjaśniejszą stroną albumu jest bardziej niż poprawna praca gitar. Widać, że koledzy z Warszawki nie próżnują, tylko szlifują warsztat i dopieszczają zagrywki. Bardzo to słuszna koncepcja jest, bo widać, że mają jakiś własny koncept na granie, choć tu czy tam Śmiercią zaleci. Riffy są przykładnie połamane i poprzetrącane, sporo też różnych pajączków i innych palcówek na gryfie. A skoro o palcówkach, to nie można nie wspomnieć o solówkach, których na krążku jest od cholery. Od cholery, ale nie jest to żadna wada, bowiem solówki są po prostu zajebiste – technicznie wymagające, niesztampowe, grane w różnych klimatach, ale zawsze melodyjne i wpadające w ucho. Jedna rzecz, którą można było lepiej zrobić, to troszkę bardziej bas wyeksponować, gdyż gubi się trochę w całym graniu – nie mówię, że go nie słychać, bo choćby na takim „Dead Chimneys Monument” bąka ładnie, ale jest to raczej wyjątek. Może to wina studia, kto to wie… Tak czy inaczej, całość brzmi naprawdę rasowo i to bez żadnego „ale” czy „jak na nasze warunki”. Posłuchajcie sobie „Anus Mundi”, „Sonderkommando” (miodny motyw prawie kończący), lub otwierający „Dehumanized”. Zresztą każdy kawałek daje słuchaczowi sporo radości, więc można by w sumie polecić każdy z nich. Toteż polecam.


ocena: 8/10
deaf
oficjalna strona: www.vedonist.metal.pl
Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz