Dawno temu, gdy internet był w powijakach, były (a czasem wciąż są) niektóre stronki internetowe, co to wrzucały nieraz pełne albumy w kiepskiej jakości. Czy ktoś pamięta taki format pliku „.rm”? Było to coś wręcz okropnego, ale właśnie w takiej wersji usłyszałem po raz pierwszy ten klasyk. I była to niestety angielska wersja z Kupczykiem na wokalu, o której szkoda słów, bo efekt końcowy wyszedł tragicznie.
Bo oryginalna wersja zaśpiewana przez Marka po polsku miała dokładnie to, co sprawia, że dobre instrumentarium jest podnoszone na wyższy poziom – charyzmę, siłę, moc, pomysł na siebie oraz pewną dozę diabelstwa, co może nieco stać w sprzeczności z przesłaniem Dragona, ale pomińmy może tą kwestię.
Wydani przez badziewną wytwórnię, której nie warto wymieniać z nazwy, a której szefu robił wszystko, aby zniszczyć scenę Metalową w Polsce, zespół nagrał stylistycznie wczesny Death/Thrash (bardziej to drugie), charakterystyczny dla roku 1987. I jest to dla mnie zdecydowanie jedna z najważniejszych płyt, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałem. Nie ocalał nikt.
Techniczne, precyzyjne, ostre jak brzytwa gitary. Genialne, unikatowe motywy, które wg mnie przeszły do historii (a jeśli nie, to zdecydowanie powinny). Zwłaszcza pierwsza połowa płyty to jest potężny cios za ciosem niebanalnych i konkretnie rozbudowanych kompozycji, co zdarza się tylko najlepszym zespołom. Zapewniam was, że jak je raz usłyszycie, to będziecie je pamiętać aż do końca życia, nawet jeśli dostaniecie Alzheimera. I tak w sumie, to nie ma co się rozpisywać bardziej – po prostu pełna klasa kompozycyjna, mało komu dostępna.
Wielka tylko szkoda, że nie nagrano na ten album ponownie „Demonów Wojny”, bo wg mnie był to chyba najlepszy utwór Dragona wszechczasów, ale nie można mieć wszystkiego. Generalnie pierwsze 4 płyty tej formacji należy jak najbardziej znać na pamięć, z naciskiem na pierwsze dwie.
ocena: 10/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/DragonPolska
Zdaje się, że z pomocą drogich czytelników powstał nieoficjalny cykl „Stare-(nie)zapomniane”, czyli albumy (a dokładniej mówiąc jeden album) zespołu mniej znanego, którego dzieła nie powinno się zapomnieć. Dodam, że z wielką chęcią zapoznam się z tymi (rzekomymi) diamentami.
Czy Hellwitch to najbardziej leniwy i zarazem konsekwentny zespół w dziejach death/thrash’u? Nawet jeśli nie — w co ja szczerze wątpię, a o czym wy zaraz się przekonacie — to przypuszczam, że spokojnie łapią się do pierwszej trojki. Po bagatela 14 latach Amerykanie poszerzyli swój skromny katalog o płytę numer trzy. Mimo iż zawartość albumu jest hmm… kontrowersyjna i wywołuje dość ambiwalentne uczucia, Annihilational Intercention warto poświęcić przynajmniej kilka przesłuchań, zanim zespół ponownie zamilknie na dekadę z okładem albo w ogóle rozpadnie się w cholerę.
Swego czasu miałem sobie grypkę (zwyczajną, żadne modne wirusy) i tak sobie wieczorkiem leżałem i nic mi się nie chciało robić. Postanowiłem więc, jak każdy inny normalny człowiek w mojej sytuacji, puścić sobie coś na wieży. Wyboru możecie się chyba domyśleć.
W dwa lata po powalającym debiucie Gorgasm uderzył po raz kolejny i z miejsca dopisał sobie do dyskografii kolejnego klasyka. Masticate To Dominat, podobnie jak
Przedstawiam dzisiaj szacownemu Państwu zespół, który perfekcyjnie łączy Grindcore z Death Metalem, i robi to dłużej niż ktokolwiek inny. Aczkolwiek chętniej wolałbym użyć słów „przypominam o istnieniu takowego zespołu”. Niestety, rzeczywistość skrzypi jak nienaoliwione drzwi i jest jaka jest. Ergo, zapewne wielu z was nigdy nie słyszało o czymś takim jak Blood. Tytułem wstępu muszę więc wytłumaczyć wam, że ta niemiecka grupa jest bodajże jedną z tych starszych ekip (to zresztą moje opus moderandi – przypominanie starego i zapomnianego), bo sięgającą aż roku 1986.
Po dobrze, choć nieprzesadnie entuzjastycznie przyjętym
Mam nadzieję, że ta recka nie będzie odebrana koniunkturalnie, bo gdzieniegdzie zaczyna się robić troszkę głośniej o Dira Mortis, ale patrząc na to, że grupa powstała jeszcze w ’98 r. i robienie kariery zajęło im kilka dekad, to stwierdziłem, że najlepiej przyjrzeć się ich pierwszemu albumowi (choć słowo EP-ka bardziej by tu pasowała) i zadumać nad tym, ile trzeba samozaparcia, aby brnąć w tak niewdzięczną pasję, jak granie Death Metalu.
Anglicy nigdy nie byli potęgą w death metalu. Owszem, posiadają kilka zacnych kapel, które mają wielkie znaczenie historyczne, ale myśląc „scena death metalowa” w głowie mamy głównie scenę amerykańską, szwedzką czy polską. Niemniej jednak są kapele, które warto uratować przed zapomnieniem.
Francuzi dobrze wykorzystali czas dzielący Waiting For Silence od debiutu, bo ich drugi krążek pod każdym względem przewyższa 


