23 marca 2010

Psypheria – Gothic Disturbance [1998]

Psypheria - Gothic Disturbance recenzja okładka review coverZapraszam dziś do kolejnej odsłony cyklu "kapele znane mniej i nieznane wcale". W dzisiejszym odcinku: debiutancki krążek amerykańskiej formacji Psypheria zatytułowany Gothic Disturbance. Ale luzy, żadnego gotyckiego pitolenia nie będzie, bowiem Psypheria serwuje słuchaczowi porządną dawkę kosmicznego death/blacku w nocturnusowych klimatach. A to znaczy, że są zarówno klawisze, jak i niezłe pokłady techniki i neoklasycznych zagrywek. Ale po kolei. Album rozpoczyna się tradycyjnym walnięciem z grubej rury, ale do razu słychać, że mamy do czynienia z nietuzinkową muzyką. I nie chodzi mi o klawisze, bo tych jest teraz pełno wszędzie – mam raczej na myśli to, jak są zaaranżowane. Idą one jakby w dwóch kierunkach: z jednej strony mamy patenty na podobieństwo nocturnusowych, a z drugiej zagrywki zalatujące Bachem czy innymi klasykami. Bardzo wyrazisty jest nastrój panujący tak w kawałku, jak i na całym albumie, a który jest dość klaustrofobiczny i duszny, rodem z dark s-f i korytarzy Nostromo. Słuchając, ma się wrażenie, że nie jest się samemu w pokoju – bardzo niepokojące uczucie, ale doskonale pasuje do muzyki. Ważna w tym całym zamieszaniu jest także gitara Johna Ostera. To dzięki niej przypominają się patenty poprzedników z Tampy. Co prawda John mniej gra solówek i więcej riffuje, to jednak nie są to riffy z „Nauki gitary w weekend”. Gdy już jednak pojawia się miejsce na jakąś solówkę, a dużo jest takich miejsc, wychodzi wtedy cała pełnia jego umiejętności. Zainteresowanych odsyłam także do zapoznania się z solową twórczością Johna, która to z metalem nie ma nic wspólnego, jest konkretnie pojebana i niezjadliwa, ale doskonale pokazuje, na co go stać. Także i w Psypherii słychać to pojebanie, które — jak doskonale wiadomo — od geniuszu dzieli tylko cienka linia. Zardzewiałego klimatu dopełnia bardzo szorstkie i poszarpane brzmienie, które jednak wydaje się bardzo pasujące do albumu. Zdecydowana większość numerów utrzymana jest w takim dusznym i niepokojącym klimacie, ale nie wszystkie. Bowiem „Tocatta In Death Minor”, która w oczywisty sposób jest nawiązaniem do twórczości Nocturnusów, to utwór dość wyjątkowy. Trwający ponad sześć minut instrumentalny kawałek to kurewsko fajne połączenie ostrej naparzanki z neoklasycznymi partiami, a że jest tego kawałka trochę, to jest czego posłuchać. Ponadto daje on szansę wykazać się pozostałym graczom. I, w sumie, szansę wykorzystują. Zresztą na całym albumie nie można się do nich przyczepić. Sekcja gra swoje i robi to bardzo dobrze. Reedycja z 2006, której jestem posiadaczem, została ubogacona 3 bonusami i zmienioną okładką. Pada więc sakramentalnym pytanie „po chuj?”. Kawałki złe nie są, ale wyraźnie różnią się od właściwego albumu. A okładka to już w ogóle jakaś niesamowita porażka. Szkoda słów. Nie zmienia to jednak odbioru płyty, który jest bardzo, ale to bardzo pozytywny.


ocena: 8,5/10
deaf

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz