14 stycznia 2012

Necrophagist – Onset Of Putrefaction [1999]

Necrophagist - Onset Of Putrefaction recenzja okładka review cover10 – żeby była jasność od samego początku. Bezdyskusyjnie szczytowe osiągnięcie tureckiej myśli muzycznej. Dzieło niemal doskonałe nie tylko w ramach gatunku, ale także w ogólnym rozumieniu. Krążek, który nawet dziś pozostaje wzorem dla kolejnych, pojawiających się niczym muchy przy gównie, brutalnych techników. Wzorem, ale także granicą, do której bardzo niewielu udało się zbliżyć nie wspominając o jakimkolwiek przekraczaniu. I to mimo tego, że za Onset of Putrefaction stoi (prawie) sam jeden Muhammed. Tylko że Muhammed to chłop na schwał, a nie jakiś tam nadmuchany, zakochany we własnym odbiciu obszczymur z gitarą i wie jak muzykę komponować i wie jak muzykę grać. W dodatku Allah nie pożałował mu talentu w palcach przez co jest szybki niczym Speedy Gonzales i Struś Pędziwiatr razem wzięci. Tak więc skumulowały się w osobie Muhammeda różnorakie talenty, które w dziejach świata były udziałem np. Evil Chucka, Devina Townsenda i może dwóch innych osób. Druga strona medalu jest jednak taka, że przyroda, w której — jak powszechnie wiadomo — panuje równowaga, musi zbalansować takie nadzwyczajne nagromadzenie geniuszu, przez co w kolejnych po Onset of Putrefaction latach ilość naprawdę dobrych albumów i kapel poleciała na łeb Zmarło się także Chuckowi, co tylko potwierdza tezę. Widać dziś doskonale, że kapel jest co prawda w bród, ale nie są one nic warte, a mówiąc pozytywami – są chuja warte. Mam tylko nadzieję, że taka sytuacja nie będzie trwała w nieskończoność i pojawi się choćby epka, która będzie w stanie porozstawiać mnie po kątach, nawet w okrągłym pokoju. W oczekiwaniu na niemożliwe, umilę sobie czas grą na pile, ewentualnie lekturą np. Onset of Putrefaction. Krążek ten nadaje się bowiem na każdą okazję – w myśl zasady „gdy ci smutno, gdy ci źle, odpal Onset, podnieć się”. Jest to jeden z tych nielicznych albumów, na których proporcje między brutalnością a finezją są doskonałe, przez co słucha się go łatwo niczym Czubówny. Przeszło pół godziny konkretnej sieczki wchodzi gładziutko i pozostawia po sobie przyjemne, ogólnoustrojowe rozjebanie. Niszczą riffy, niszczy wzbierająca falami brutalność aranżacji, niszczą w końcu — i to dokumentnie — solówki, których Muhammed jest prawdziwym mistrzem. Nawet mi się nie chce tego udowadniać – toż to przecież oczywista oczywistość. Lecz mimo ogólnego rozpierdolenia, człowiek czuje się dobrze, bycie rozwałkowanym cieszy go i człowiek chce więcej Muhammeda. Magia Necrophagist tkwi w tym właśnie, że dzieło zniszczenia dokonuje się nie kafarem, tylko wiertełkiem dentystycznym – w sposób wysoce cywilizowany i precyzyjny. I to jest owa finezja, o której już wspomniałem. Tak więc „Allah akbar”, „z Bogiem” i biegiem zarzucać płytkę do odtwarzacza.


ocena: 10/10
deaf
oficjalna strona: www.necrophagist.de

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz