Poprzednia płyta Kata i Romana Kostrzewskiego to przeróbki starych utworów, zaś najnowsza to dla odmiany… przeróbki starych utworów, a chcąc być precyzyjnym i wrednym przy okazji – zbiór coverów z zamierzchłej przeszłości Kata. To się, kurwa, nazywa kreatywne podejście do własnej twórczości, niech mnie, kurwa, drzwi ścisną! Piotr Luczyk poważnie nosił się kiedyś — okres „Mind Cannibals” — z zamiarem ponownego nagrania (w nowym składzie) trudno dostępnego „Oddechu Wymarłych Światów”, ale koniec końców dogadał się z Dziubą i szczęśliwie pomysł poszedł w odstawkę. Co skłoniło opisywaną ekipę do powtórnego nagrania 666? Oficjalnie – namowy fanów, którzy chcieli usłyszeć ten materiał we współczesnej oprawie; nieoficjalnie – chyba wszyscy wiemy.
Intencji oceniać nie zamierzam, bo sam bywam pazerny, ale już na ich rezultat pozwolę sobie splunąć raz czy dwa. Pierwsza rzecz, która daje do myślenia to czas trwania płyty – nowa 666 jest o ponad 7 minut dłuższa od oryginału. Czemu? Ano dlatego, że w paru miejscach pojawiły się partie, których pierwotnie nie było (ot, bzdurne wypełniacze niewarte szerszego wspomnienia), a całość zagrano wyraźnie wolniej. Jeśli ktoś się bierze za kawałki, które od dawna są klasyką thrash-blackowego napieprzania, to należy od niego oczekiwać, że ich odświeżone wersje będą miały przynajmniej taką samą wartość energetyczną. A tu dupa – większość numerów nawet nie rozkręca się do odpowiedniego tempa, jest pozbawiona pazura i razi niezrozumiałą dla mnie techniczną nieporadnością.
Ogólnie 666 sprawia wrażenie mocno niedopracowanej, odfajkowanej na szybko (nagrywanie na setkę wbrew pozorom wszystkiego nie tłumaczy) i bez specjalnego zaangażowania. Nowa oprawa brzmieniowa, o którą się ponoć tu głównie rozchodzi, podobnie jak wykonanie – nie zachwyca. Jedno jest pewne – studio Raven dysponuje znacznie lepszymi warunkami niż to słychać na płycie. Gdzie tu szukać technologicznych nowinek, ktoś mi podpowie? Miało być nowocześnie, postępowo (względem tego, co 30 lat temu), a co dostaliśmy: płaskie i monotonnie stukające gary, pozbawione solidnego ciężaru zepchnięte w tło gitary, przeciętnie nagłośniony bas i nachalnie górujący nad wszystkim wokal.
Z koncertów wiemy, że Roman Kostrzewski już nie wyrabia przy szybszych kawałkach – trzeba na to przymykać oko. Niestety, nie wyrabia także w studiu, przez co znane i lubiane utwory w mniej lub bardziej zmienionych interpretacjach (kolejny chybiony pomysł) potrafią niekiedy boleśnie kaleczyć uszy.
Nie słychać w tym ani rebelianckiego ducha ani diabelskiego klimatu. Tylko bezlitośnie upływający czas. Gdybym, wzorem młodych, miał poznawać Kata dopiero za sprawą reanimowanej 666, to, zniesmaczony tym rimejkiem, po oryginał nawet z ciekawości nigdy bym nie sięgnął.
ocena: -
demo
oficjalna strona: kat-rk.pl
inne płyty tego wykonawcy:
Każdy mniej więcej wie, na czym polega wielkie halo z syndromem trzeciej płyty. Każdy też potrafi wymienić całą masę klasycznych załóg, do których można go odnieść. Obecnie takimi przełomowymi albumami może się pochwalić na przykład… ten, no… nooo… Cóż, nawet wysilając pamięć, nie potrafię wskazać choćby jednej w miarę nowej kapeli, u której w ostatnich latach miałby wystąpić jakiś istotny dla gatunku przełom. Po części wynika to z zawodności mojej pamięci, a po części — tej ważniejszej, jak mniemam — z faktu, że współczesne zespoły nie robią nic przełomowego ani godnego historycznych kronik. Czemu piszę o tym akurat przy okazji Metamorphignition? Ano dlatego, że w oczach wielu słuchaczy za sprawą właśnie tego krążka Arkaik dokonali czegoś niezwykłego, oryginalnego, wyprzedzającego swój czas. Po mojemu natomiast nie ma zbyt wielu różnic między tą płytą a poprzednią, starszą o dwa lata „Reflections Within Dissonance”. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że pod pewnymi względami Amerykanie zrobili tu krok wstecz. Techniczna death metalowa jazda z wielkimi wpływami Deeds Of Flesh i Decrepit Birth robi na Metamorphignition naprawdę dobre wrażenie. Praktycznie w każdy kawałek wpleciono jakąś urywającą dupę zagrywkę, ale czy wśród nich znajduje się choć jedna, której świat nie słyszał – nic z tych rzeczy. Mimo braku nowatorskich rozwiązań płytka może sprawić sporo przyjemności, bo typowo metalowego czadu nie brakuje, chłopaki mają niegłupie pomysły, a samemu wykonaniu nie można niczego zarzucić. Teraz dwie kwestie, które przynajmniej mnie trochę psują odbiór Metamorphignition. Pierwsza to brzmienie perkusji – zbyt syntetyczne i sterylne, co niestety jest już znakiem rozpoznawczym producenta Zacka Ohrena. Druga, ważniejsza sprawa to niezrozumiałe dla mnie nagromadzenie rozmaitych elektroniczno-ambientowych syfów – od kilku do kilkudziesięciu sekund każdego numeru to jakieś gówniane szumy i trzaski, których wartość artystyczna jest po prostu żadna. Że co? Że to ma niby budować klimat? Bez jaj! Muzycy Arkaik rozpieprzyli sobie w ten sposób spójność albumu i przy okazji rozciągnęli go do ponad 50 minut, co w tym gatunku jest pewną przesadą. Te cudne dodatki sprawiają, że Metamorphignition momentami się wlecze, traci na wyrazistości i wkurwia, zamiast bawić i ekscytować. Poprzedni album mógł się obejść bez takiego szajsu, ten również dałby radę.
The Insolent zaczyna się tam, gdzie kończy się… chociaż nie – tam, gdzie zaczyna się
Polityka wydawnicza Xtreem Music względem Kronos do dziś stanowi dla mnie nie lada zagadkę. Jak można było położyć promocję tego zespołu — zdecydowanie najlepszego, jakiego mieli wówczas w stajni — i zmarnować taki potencjał? Ojjj, w tej materii dali dupy na całej linii, niemalże grzebiąc kapelę sześć stóp pod ziemią. Wystarczyło odrobinę się przyłożyć, żeby obie strony czerpały z tej współpracy ciepłe ojraski. A tu dupa. Teraz, po ośmiu, kurwa ich mać, latach Francuzi powracają z czwartym krążkiem — już w barwach Unique Leader — którym niestety muszą budować swoją pozycję od nowa – wszak jedni o nich zapomnieli, inni zaś nawet nie mieli okazji ich poznać. Jeśli za sprawą Arisen New Era Kronos nie osiągnie choćby minimalnego sukcesu, to już chyba nigdy. Francuzi naprawdę zasługują na uznanie, bo ich nowy album to prawdziwa rewelacja. Muzyka zawarta na krążku jest wypadkową świeżości
Zdarzyło mi się już pochwalić udany debiut Skeletal Remains, teraz będę chwalił jego następcę, bo co tu owijać w bawełnę – jest krążkiem jeszcze lepszym. Lista wpływów/inspiracji, którą posłużyłem się w celu opisania — czy też sprecyzowania targetu — 


