22 marca 2010

Pestilence – Resurrection Macabre [2009]

Pestilence - Resurrection Macabre recenzja okładka review coverDługie lata zajęło Patrickowi podjęcie decyzji o wskrzeszeniu Zarazy, ale chyba można było się spodziewać, że w końcu do tego dojdzie. Sprzyjały temu dwie sprawy: powrót do biznesu za sprawą nieprzekonującego ludzi C-187 oraz fakt, że reaktywowali się już wszyscy jako tako żywi, łącznie z Possessed. Kształt albumu w znacznym stopniu pokrywa się z tym, o czym swego czasu pisał mi Mmameli, więc wniosek z tego jest dla mnie jeden – Resurrection Macabre ma przede wszystkim spełniać oczekiwania fanów, a nie ambicje artystyczne twórców. Zatem nic więc dziwnego, że wywołuje ambiwalentne odczucia. Materiał — zgodnie z tym, jak płytę reklamuje wytwórnia — jest brutalniejszy, szybszy i cięższy niż kiedykolwiek wcześniej. Te zmiany widoczne są od początku albumu, bo nowe oblicze Pestilence jest niewątpliwie współcześnie ekstremalne – intensywne, bezpośrednie, ostre i zmasowane (nie mylić z zamulonym). Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to bezkompromisowy death metal. A czy bardziej techniczny? Chyba jednak nie, choć np. zmian tempa jest od groma. Wiadomo, Mameli i Choy to ekstraklasa wypierdalaków, Wildoer też jest niezły (spisuje się bardzo dobrze, zamieszać potrafi, a blasty strzela naprawdę niczego sobie), ale nie słychać, żeby kombinowali za wszelką cenę i w każdy możliwy (i niemożliwy) sposób. Pod tym względem jest dość rozsądnie: czytelnie i bez popadania w niezrozumiałą, pseudo ambitną papkę. Profesjonalizm muzyków miał też wpływ na krótką, bo tylko dwutygodniową sesję. Rezultat jest znakomity – brzmienie jest pełne, przejrzyste i ma dużego kopa. To może imponować, zważywszy na fakt, że niektórym zespołom tyle czasu ledwie starcza na nastrojenie gitary i podpięcie jej do pieca. A może by tak coś więcej o samej muzyce? OK, z grubsza wygląda to tak, że zdecydowana większość utworów riffami i strukturą — w sposób bardzo lub cholernie bardzo bezpośredni — nawiązuje do różnych hitów z „Consuming Impulse” i „Testimony Of The Ancients” z rytmicznymi (i solówkowymi) wpływami „Spheres” i „Collision". Nie jest to zatem nic wyjątkowo nowego ani tym bardziej zaskakującego, więc każdy fan nie raz i nie dwa stwierdzi, że ten czy inny fragment słyszał już na wcześniejszych płytach. Pewnej inności można się doszukiwać w kawałku tytułowym (walcowato-morbidowe partie w zwrotce), „Fiend” (jakby odważniejsza praca basu) i „Hangman” (bardziej dzikie zmiany tempa), ale nie są to elementy, które wywracałyby styl Zarazy do góry nogami. Tekstowo mamy zejście na ziemię, czasem nawet pod – kosmicznych/starożytnych rewelacji brak, ale liczne aluzje (?) do historii zespołu (choćby w „Dehydrated II”) i dokonań innych kapel wypadają całkiem fajne. Zastrzeżeń mam niestety sporo. Najbardziej boli mnie i spać po nocach nie daje całkowity zanik fenomenalnych melodii, którymi czarowali w przeszłości – nie ma ani jednego fragmentu, którego słuchałoby się z drżeniem serducha, i który mógłby wbić się w pamięć na lata. Kolejna sprawa wynika pośrednio z wcześniejszego – często i gęsto wyrykiwane powtórzenia tytułów, które mają zastąpić bezpośrednią chwytliwość, i dzięki którym chyba mamy się szybciej oswoić z utworami. To działa, ale wartość artystyczna takich zabiegów jest, jak dla mnie, wątpliwa. Pewne uwagi mam też do wokalu. Jest niższy niż w przeszłości (co można zrozumieć – wszak pudło rezonansowe Patrickowi powiększyło się dwukrotnie), czasem nieco monotonny (urozmaiceń w postaci wrzasku jest trochę za mało) i nie tak ekspresyjny jak dawniej. Ponadto brakuje mi finezji i polotu, będących niegdyś wyróżnikiem Pestilence, teraz muszę tego szukać gdzie indziej… najpewniej na starych płytach. Albo u Neuraxis. Ciekaw byłem tych ponownie nagranych klasyków, zwłaszcza że sam głosowałem na „Chemo Therapy”. Generalnie mamy klapę, bo żaden z tych kawałków nawet w połowie nie dorównuje oryginałowi. Radykalne zmiany w aranżacjach i podkręcenie poziomu brutalności wcale nie podnoszą mi ciśnienia, a odarcie ich z pierwotnej melodyjności (i solówek – kłania się przykład „Chemo Therapy”) to już w ogóle strzał kulą w płot. Mimo wszystko Resurrection Macabre słucha się naprawdę dobrze – nie ekscytuje, ale potrafi cieszyć. Płyta jest dynamiczna, zgrabnie skomponowana i bardziej atrakcyjna niż większość wydawanych obecnie (z Braindrill i Beneath The Massacre na czele). No i cały czas słychać, że to Pestilence a nie jakieś nowomodne cuś dla grzecznych dziewczynek. Czekałem na monument, który doszczętnie pozamiata – nie wyszło tak dobrze, ale wystarczająco, żeby ten wybitny zespół znów zaistniał w świadomości fanów death metalu.


ocena: 8/10
demo
oficjalna strona: www.pestilence.nl

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

0 comments:

Prześlij komentarz