23 marca 2010

Vital Remains – Icons Of Evil [2007]

Vital Remains - Icons Of Evil recenzja reviewNiemalże cztery długie lata kazali czekać na następcę wielkiego „Dechristianize” mistrzowie z Vital Remains. Czy podołali oczekiwaniom rozbudzonym przez genialnego poprzednika? Powiem tak – Icons Of Evil pod względem muzycznym raczej nie jest krążkiem słabszym, ale… Ale po kolei. Na początek znacznie poprawiono brzmienie – Erik Rutan w swoim Mana Recording zapewnił Vitalom niezwykle masywny, głęboki, organiczny i mocno uderzający sound. Gitary dostały dużego kopa – są ciężkie, a przy tym wyjątkowo czytelne, co raczej nie było domeną poprzedniej płyty. Jednak na współpracy z twórcą Hate Eternal zyskały przede wszystkim gary, bo przy większych napierdolach (a te są naprawdę spore, oj spore!) czujemy się jak podczas jebanego ostrzału artyleryjskiego połączonego z bombardowaniem. Łomot jest po byku, zapewniam! Muzycznie mamy do czynienia z „podkręconą” kontynuacją wątków z „Dechristianize” (co samo w soibie wyklucza brak jakiegoś przełomu): jest bardzo szybko (ale i zwolnień jakby więcej), bardzo intensywnie, bardzo brutalnie i… dosyć melodyjnie. To ostatnie dzięki naprawdę dużej ilości porządnych solówek. Nieraz ciągną się one przez pół utworu, więc przeciętny ludź może nie nadążyć za pomysłami Dave’a, a te — jak zwykle zresztą — powalają swoim zróżnicowaniem. Zwróćcie uwagę na to, co ten człowiek wyczynia — i mam na myśli wszystkie instrumenty, które obsługuje — w kawałku tytułowym, „Reborn… The Upheavel Of Nihility”, „Shrapnel Embedded Flesh” czy „In Infamy” – toż to jest, kurwa, nienormalne! Najsłabszym ogniwem w tej bezbożnej ekipie jest Glen Benton, który kontynuuje drogę obraną kilka lat wcześniej w Deicide, czyli ryczy coraz mniej wyraźnie, zbliżając się do niezrozumiałego bełkotu. Dziwna sprawa, bo poprzednio poradził sobie wyśmienicie, a i „Scars Of The Crucifix” wyszło mu spoko. Zły to znak i jeśli tak dalej pójdzie, to warto by się zastanowić nad przejściem na nieświętą emeryturę. Pocharkiwania Bentona w sposób znaczący utrudniają zrozumienie tekstów, toteż ciężko pośpiewać razem z zespołem. Słowo o lirykach. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie są tak dobre jak na „Dechristianize” – zbyt wiele w nich podobnych fragmentów (ciekawostka: ani razu nie występuje w nich słowo „Szatan”), no i przede wszystkim nie ma porywających refrenów obecnych w sporej ilości na poprzedniku. Na koniec dostajemy niespodziankę w postaci covera; nie jest to żaden Hellhammer czy inne tam Bathory, a… Yngwie Malmsteen! Muszę przyznać, że to wybór dość niecodzienny i odważny, ale wyszło cacy, choć — ma się rozumieć — nieporównywalnie brutalniej niż w oryginale. Wspomniane na początku „ale” jest dość istotne, a dotyczy kwestii w równym stopniu mającej związek z wokalem i melodyjnością – chodzi mi mianowicie o słyszalny brak emocji i prawdziwego zaangażowania. Na „Dechristianize” oba te elementy wywoływały ciary, tu ich nie ma, a przez to płyta może przy swej monstrualnej objętości (67 minut!) trochę męczyć. Mimo wszystko Icons Of Evil stanowi niezły wypas i może się podobać. Zresztą, nie zwracajcie na mnie uwagi, ja po prostu jestem zakochany w „Dechristianize”…


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/vital.remains.official/

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:

Udostępnij:

1 komentarz: