8 kwietnia 2010

Betrayer – My Twisted Symphony [1998]

Betrayer - My Twisted Symphony recenzja okładka review coverChyba tak już musi być, że niekiedy kapele po nagraniu całkiem niezłego materiału — czy to demo, ep-ki czy nawet longpleja — przepadają bez śladu. Z drugiej strony – istnieją też rzesze kapel, które prezentują sobą poziom niedorozwiniętej marchewki, a głupi lud i tak się nimi podnieca. Na szczęście na naszym blogu takich szmir nie uświadczycie, więc spokojnie możecie czytać wszystkie teksty. W powyższe rozważania doskonale wpisuje się bohater dzisiejszego dnia, czyli izraelski Betrayer – kapela, która nagrała całą jedną ep-kę (a wcześniej kilka demówek), po czym słuch po niej zaginął. Na szczęście nie zaginęły płyty, a jednej z nich stałem się szczęśliwym posiadaczem. My Twisted Symphony to nieco ponad kwadrans nietuzinkowych, thrash/deathowych aranżacji wzbogaconych o klawisze i techniczne zagrywki. Pięć utworów, które wchodzi w skład wydawnictwa prezentuje bardzo wyrównany, ponadprzeciętny poziom. Jest średnio szybko, ale melodyjnie i z dobrym feelingiem. Jakość nagrania delikatnie szwankuje, ale czegóż innego można się spodziewać. Większych zastrzeżeń nie można mieć natomiast do samych kompozycji, które są przemyślane, wyraziste i wciągające. Nie można im odmówić ani ekspresji, ani pewnego zakombinowania, ani ciekawego pomysłu. A kilka riffów, solówek i zagrywek zasługuje na mentorskie pokiwanie głową z uznaniem. Gdyby tylko nagrali longpleja, a tak pozostaje tylko My Twisted Symphony.


ocena: -
deaf
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. książeczka płyty ma "pozdrowienia" dla graveland z wiadomych względów

    OdpowiedzUsuń