23 października 2010

Rotting Christ – Aealo [2010]

Rotting Christ - Aealo recenzja okładka review coverLata mijają, a ja nadal nie wiem, co to ten cały „suicide black metal”. Podejrzewam, że to może być coś na kształt tego, co na Aealo zrobili Grecy. No bo jak inaczej nazwać poupychane tu i ówdzie (w tym na samym, kurwa, początku!) partie wyjących z wiejska bab, jeśli nie działaniem samobójczym? A to niestety nie jedyny element tego materiału, który sprawił, że Rotting Christ z hukiem wyleciał z mojej listy pewniaków na płytę roku. Jest to o tyle przykre, że przez ostatnią dekadę byli na fali wznoszącej, płodzili przynajmniej bardzo dobre krążki i nic nie zapowiadało upadku. No dobra, trochę się zagalopowałem z tym upadkiem, bo Aealo nie jest kaszaną, ani też powtórką z „A Dead Poem” (jakkolwiek „Thou Art Lord” budzi takie skojarzenia), a udanie popsutym kawałkiem fajnie zapowiadającej się muzy – czyli mimo wszystko dużym rozczarowaniem. Jak już otrząśniemy się z tego paskudnego wycia (a to niełatwe, bo powraca jak tępa morda Kurskiego), do naszych uszu dociera naprawdę niezła rottingowa muzyka. I tylko niezła, bo przełomu, czy jakiegoś wyraźnego kroku w przód (albo w bok) brak, a to trochę za mało na zespół tej klasy, który właściwie na każdej płycie prezentował się z nieco (mniej, lub bardziej) innej strony. Tym razem poczynione przez nich ruchy można nazwać tylko uwstecznieniem. Nie zmienia to faktu, że na Aealo trafiają się całkiem udane momenty. Wyróżnić można przede wszystkim „…Pir Threontai” (świetne melodie, odpowiedni klimat, oryginalna solówka) oraz „Santa Muerte” (dobra konstrukcja i odpowiednia dawka agresji). Z kolei uwagę zwraca i dziwne odczucia powoduje „Demonon Vrosis”, który jest właściwie kopią „Athanti Este”. Wypadł fajnie, bo i pierwowzór fajny (można je słuchać zamiennie), ale pewien niesmak pozostaje, bo Grecy w tym miejscu ewidentnie chapnęli się siekaczami za ogon. Pozostałe utwory sprawiają wrażenie jakichś odpadów powstałych podczas prac na „Theogonia” – powtarzają znajome patenty, ale ich poziom jest niższy. Niewiele też wnosi cover i obecność nawiedzonej czarownicy, znanej wśród żywych jako Diamanda Galas, bo więcej z niego monotonii niż klimatu, choć tu akurat mogło być inaczej. Kolejny minus – brzmienie gitar w dolnych rejestrach, które zupełnie mi nie robi – miało być ciężko, a wyszło sztucznie. Cóż, nie wszystko złoto, co siedmiostrunowe. Ech, no i weź się tu człowieku zachwyć tym krążkiem. Nie da się, po prostu się nie da. Jeżeli jednak ktoś posiada dobrze rozwiniętą zdolność słuchania selektywnego, to niewykluczone, że Aealo dostarczy mu niemało wrażeń. Ja na tym polu jestem cienias i puścić mimo uszu tego chóralnego wycia niestety nie potrafię.


ocena: 7/10
demo
oficjalna strona: www.rotting-christ.com

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

3 komentarze:

  1. To śmieszne zawodzenia kojarzy mi się ze wstawkami które serwują nam magicy z Nile. Może Rotting Christ chce dodać też tego lokalnego klimatu do swojej twórczości?

    OdpowiedzUsuń
  2. Elementy etniczne (głównie melodie) pojawiały się już na wcześniejszych płytach, na tej też są podobne, tylko te baby to ewidentny samobój. A z Nile magia uleciała dobre 5 lat temu, a dodatkowo rozmienił ją na drobne Sanders tym swoim solowym nie-wiadomo-czym :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy minęła 5 lat temu to pojęcie względne. Tak czy siak Rotting Christ trochę tego etnicznego ducha nadużyli.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń