31 sierpnia 2018

My Dying Bride – The Angel And The Dark River [1995]

My Dying Bride - The Angel And The Dark River recenzja okładka review coverThe Angel And The Dark River = 10. Dla mnie jest to kwestia całkowicie oczywista, nie wymagająca żadnego tłumaczenia, absolutna – jebany dogmat. A jak to z wyznawcami dogmatów bywa – nie toleruję innych opinii. Zupełnie nie pojmuję, jak można mieć tu odmienne zdanie, tudzież potrzebować jakichś klaryfikacji. Przecież Anglicy podali swój geniusz na złotej (bo srebrna jest dla plebsu) tacy! Po ki grzyb coś tu na siłę dodawać? Zresztą słowa i tak nie są w stanie oddać w pełni majestatu tej płyty.

My Dying Bride zrobili tu odważny krok nie tylko do przodu, ale i odrobinę w bok, dzięki czemu The Angel And The Dark River zawiera w sobie niektóre cechy starszych materiałów (przesądzające o rozpoznawalności zespołu), a przy okazji proponuje wiele nowych rozwiązań. No i kładzie na łopatki oprawą i poziomem wykonania.

Jeśli chodzi o zmiany, najbardziej w uszy rzuca się radykalne złagodzenie muzyki przy jednoczesnym wzmocnieniu jej depresyjnego klimatu – nastrój smutku i rezygnacji emanuje tu z każdego dźwięku. W odstawkę poszły wszystkie patenty charakterystyczne dla death metalu, których na „Turn Loose The Swans” było jeszcze sporo – od szybkich temp, przez brutalne riffy po wściekłe growle. Teraz, jeśli Anglicy w ogóle się rozpędzają — jak w doskonałych „Your Shameful Heaven” i „A Sea To Suffer In” (solówka na skrzypcach to mistrzostwo świata!) — to najwyżej do (praaawie) średniego tempa. Mimo to miazga jest okrutna, bo The Angel And The Dark River brzmi znacznie potężniej i bardziej przestrzennie niż poprzednie krążki.

Dzięki wypasionej, w pełni profesjonalnej produkcji My Dying Bride mogli tu uwypuklić aranżacyjne smaczki i nawet najsubtelniejsze melodie, które w przypadku gorszego dźwięku po prostu by przepadły. Wystarczy wspomnieć tylko motyw grany tappingiem, który przewija się przez cały „The Cry Of Mankind” – nie ma to nic wspólnego z technicznym graniem, a jednak wyraźnie wzbogaca utwór i czyni go niesłychanie wciągającym. Takich ornamentów jest na płycie więcej i co najlepsze – nie są ograniczone tylko do gitar i perkusji (swoją drogą – mają tu najlepsze przejścia w doom metalu), bo fantastycznie spisał się również Martin Powell. Szczególną uwagę należy zwrócić na partie skrzypiec w wykonaniu tego dżentelmena – są rozbudowane i świetnie współgrają, w dodatku na równych prawach, z resztą instrumentów. Chwała My Dying Bride, że nie sprowadzili ich udziału wyłącznie do „robienia klimatu” gdzieś w tle, bo w przeciwnym razie The Angel And The Dark River wiele by stracił ze swojej wyjątkowości.

W tej pozbawionej brutalności formule doskonale odnalazł się także Aaron, choć mogło się wydawać, że wpasowanie się w tak spokojną muzykę będzie dla niego nie lada wyzwaniem. Nic z tych rzeczy – jego przejmujący, nieco monotonny głos i dołujące teksty tylko potęgują klimat albumu, dając kolejny pretekst do tego, żeby stanąć na parapecie i śmiało ruszyć przed siebie… Coś wspaniałego! My Dying Bride stworzyli wielkie, poruszające dzieło, które od ponad 20 lat należy do mojego ścisłego topu.


ocena: 10/10
demo
oficjalna strona: www.mydyingbride.net

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

3 komentarze:

  1. Wie Pan co, kiedy czytam podobne recenzje to dochodzę do wniosku, że i Sławomira można uznać za dogmat bo czemu niby nie? Bo niby jakie kryteria decydują o tym czy dana sztuka jest dobra czy tandetna, to że ma się platynę czy złoto?

    W mojej ocenie ta muzyka jest zbyt prostacka, przewidywalna, jednostajna, nieinnowacyjna żeby ją uznać za wzór. Wiem natomiast, że takie produkcje więzienne Burzuma spotykają się z olbrzymim wzięciem bo mają "klimat", jednak sorry, Chopinem to bym tego nie nazwał. Gdyby chłopaki mieli teksty o pielgrzymkach i świętych to świat by o nich nie usłyszał, wystarczy jednak zrobić trochę polewki z Chrystusika i już mamy międzynarodowy sukces. BRAVO BRAVISSIMO! Co za innowacyjność...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedno można napisać: fatalne, groteskowe i zwyczajnie śmieszne wokale marnego wokalisty. To jest niesłuchalne! Reszta zespołu nie powinna zgodzić się na to żałosne mruczenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekaw jestem co ma wspólnego Burzum, My Dying Bride i pan Sławomir? :D

    OdpowiedzUsuń