4 lipca 2022

Origin – Chaosmos [2022]

Origin - Chaosmos recenzja okładka review coverPięcioletnia przerwa wydawnicza — nie liczę w tym miejscu zapchajdziury „Abiogenesis – A Coming Into Existence” — to dla Origin coś nowego, a zarazem niezaprzeczalnie rozsądnego. Jakby nie patrzeć, ostatnie albumy Amerykanów jakoś szczególnie nie różnią się od siebie, więc przy zachowaniu dotychczasowego, trzyletniego cyklu, istniało ryzyko doprowadzenia słuchaczy do wyrzygu, gdyby po raz kolejny dostali to samo. A tak proszę – wystarczyło dziadów wziąć na przeczekanie i wzbudzić w nich głód muzyki Origin, dzięki czemu Chaosmos, który w żaaaaaden sposób nie rewolucjonizuje stylu zespołu, powinien każdemu z fanów wejść bez popitki.

Na Chaosmos Amerykanie nie wprowadzili na tyle wyraźnych i głęboko sięgających zmian, żeby można było grubą kreską oddzielić ten krążek od poprzedniego; w każdym razie dla laików oba materiały będą identyczne. Ogólne schematy kompozytorskie praktycznie nie zostały naruszone, a muzycy Origin skupili się wyłącznie na aranżacyjnych niuansach i uwypukleniu chwytliwości. Właściwie w każdym utworze zawarto jakiś motyw przewodni albo wybijający się patent, do którego łatwo później wrócić pamięcią, więc pomimo sprinterskiego (zazwyczaj) tempa i technicznych szaleństw (zazwyczaj) kolejne kawałki nie zlewają się ze sobą w jednostajną sieczkę. Poza tym na Chaosmos znalazło się więcej miejsca na zwolnienia podbijające ciężar całości („Ecophagy”, „Chaosmos”), gdzieniegdzie mocniej zaakcentowano groove („Cogito Tamen Non Sum”), melodie („Panoptical”) oraz wpływy klasycznego brutalnego death metalu („Decolonizer”). Na sam koniec Origin rzucili ponad jedenastominutowego kolosa „Heat Death” – wyszedł spoko, bo dzieje się w nim naprawdę dużo, choć wszystko po ósmej minucie należy traktować jako outro. Coverów tym razem nam oszczędzono, gloria!

Pod względem produkcji Chaosmos wypada nieco okazalej niż „Unparalleled Universe”, co daje się szczególnie odczuć w wolnych partiach, choć i przy największych napierdolach muzyka Origin zyskała trochę więcej przestrzeni i czytelności. Przypuszczalnie to kwestia zmiany studia, bo za nagrania po raz czwarty (!) odpowiada duet Robert Rebeck i Colin Marston.

Chaosmos to trzy kwadranse muzyki dokładnie takiej, jakiej można było się po Origin spodziewać – może i już niezbyt oryginalnej, ale wciąż robiącej wrażenie swoją intensywnością. O jakimś przełomie nie ma mowy — wszak zarówno artystyczny jak i komercyjny mają już za sobą — ale to na pewno ich najlepszy album od czasu „Entity”.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/Origin

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

3 komentarze:

  1. origin i obscura to dwie grupy którymi powinienem sie kiedys zainteresować

    OdpowiedzUsuń
  2. Origin jak kapele pokroju brain drill czy mołodsze jak ring od saturn operują zajebistą techniką, nietuzinkowym opanowaniem instrumentów, ponad ludzką szybkością i co najważniejsze, po prostu ich riffy i zagrywki w wielkim stopniu są śmieszne, brzmią ja jakieś stare gierki wideo, jakieś nintendo i inne pierdoły. Często tego nie da się słuchać, męczy po 30 sekundach numeru. Nie wiem, sensu nie ma w tym żadnego, figurki na gryfie wyćwiczone do granic możliwości jak pisałem, o śmiesznym brzmieniu. Ale szacunek za warsztat jest, jednak to amuzyczne napierdalanie. Technika dla techniki, pomysłów na dzwięki i ich kombinację zerowa. Są kapele, ktore swój ponad przeciętny warsztat wykorzystują bardziej z głową, pomyslem i tym czymś w muzyce, np Meshuggah czy Gorguts.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Origin zawsze denerwowały mnie te piskliwe wokale. Śmieszne jak wokalista gruby, wiekowy i piszczy, skrzeczy niczym jakiś dres z zawodówki... tak bywa/ło i nie tylko w Origin.
      Najlepsze od nich to I.I.I. i EoD (gdyby tak jeszcze usunąć te piski). Od Entity zaczęli się gubić, grać prościej (nie przez całe płyty wprawdzie). Tutaj też w połowie płyty mamy takie coś.
      Piszesz "Technika dla techniki, pomysłów na dzwięki i ich kombinację zerowa." No nie, Origin to nie jest asłuchalny BrainDrill. Origin pomysł ma (miał) i gra zupenie zrozumiale. Są tacy, co wolą wolniej, lżej, melodyjniej, bo wtedy łatwiej można zrozumieć te dźwięki. Zawsze można napisać potem, że zero pomysłów na muzykę.
      I mamy Meshuggah, przesadnie wolny i czytelny. Lubię 'Nothong", ale to inna kategoria niż Origin. W Meshuggah, wyrosłym z thrashu, chodzi o cos innego. Jeśli takie ma być techniczne granie to dziękuję.
      Gorguts, mój zespół nr 1 w DM, tak, to Gorguts! "Obscura" i FWtH to 10/10 i nie ma o czym mówić.
      Na koniec napiszę tak: Origin to zespół grający czytelnie, normalnie, z pomysłem zwłaszcza kiedyś. Ja lata temu zaczynałem od muzyki poważnej (poprzez metal i progrock) i jakoś nie mogę zrozumieć jak można odmawiać sensu takiemu graniu jak Origin. Najbardziej nieczytelny i skomplikowany techniczne DM, to właśnie taki DM, jaki powinien być.

      Usuń