Tego… w sumie jestem pod wrażeniem, że przy tak długich przerwach między płytami i tak poważnych zmianach składu Holendrzy zachowują jakąkolwiek spójność/ciągłość stylu. Kto wie, może Patrick i Niels są na tyle silnymi osobowościami, że potrafią każdemu narzucić swoją wizję zespołu, choćby i wcześniej terminował w Korpiklaani. Jeśli w moich przypuszczeniach jest choć odrobina prawdy, to z nowymi gitarniakami i perkusistą im się udało – na tajemniczo zatytułowanym Prostitute Disfigurement od początku słychać, że to Prostitute Disfigurement, co jak mi się wydaje, jest główną zaletą tego materiału.
Ciągłość stylu to jedno, a przecież równie istotna, jeśli nie ważniejsza, powinna być ciągłość poziomu. I tu już nie jest tak różowo. Prostitute Disfigurement do „Descendants Of Depravity” nie będę nawet porównywał, bo mam pierdolca na punkcie czwartej płyty zespołu i wiem, że jej nigdy nie przebiją. Spoko, mogę z tym żyć. Niestety, Prostitute Disfigurement dość wyraźnie odstaje również od bezpośrednio poprzedzającej ją „From Crotch To Crown”. Jak na moje ucho, krążek podobny do tego Holendrzy mogliby wysmażyć zaraz po „Left In Grisly Fashion” i prawie nikt by się nie szczypał. Można by wtedy pisać o naturalnym rozwoju, dopieszczonym brzmieniu, lepiej poukładanych kompozycjach i większej pewności wykonawczej, a tak… trzeba się zastanowić, czy nie mamy tu do czynienia z cofaniem się w rozwoju.
Prostitute Disfigurement to bardzo zwarte, dynamiczne i całkiem chwytliwe jebanie przed siebie w klasycznie brutalnym stylu, które jest łatwe w odbiorze i wręcz musi trafić do fanów wczesnego Severe Torture, Caedere czy późnego Gorgasm. Technicznie wszystko się tu ładnie spina, jednak warto mieć na uwadze, że album jest pozbawiony ekstrawagancji czy zauważalnych wodotrysków (oprócz solówek), które mogłyby fajnie wpłynąć na jego wyrazistość. Dwie wcześniejsze płyty były znacznie bardziej zróżnicowane i efektowne, więc na ich tle Prostitute Disfigurement nie wypada zbyt okazale.
Kolejnym problemem — choć tu zdania mogą być podzielone — jest brzmienie krążka. Prostitute Disfigurement postawili na bardzo czytelną i wypolerowaną produkcję, przez co stracili na dawnej ekstremalności. Owszem, dźwięk jest w pełni profesjonalnie podany (jeśli przymkniemy oko na to, że gdzieś zgubili bas), ale koniec końców całości brakuje ordynarnego pierdolnięcia. Nawet w najszybszych i najgęstszych fragmentach (a takich nie brakuje) Holendrzy nie robią takiego wrażenia, jak powinni i jakie robili wcześniej.
Nie wiem czy to kwestia dążenia do wykonawczej perfekcji, niedopilnowania szczegółów, czy stopniowego zdziadzienia, ale za sprawą Prostitute Disfigurement zespół raczej nikogo nie sponiewiera. Materiał jest żwawy, okraszony wesołymi tekstami („Kinderfresser”, „Every Woman Lives In Fear”, „Penile Tumescence”) i wchodzi naprawdę dobrze, jednak nie wywołuje chęci mordu.
ocena: 7/10
demo
inne płyty tego wykonawcy:
No proszę, Cannibal Corpse na starość nagrali album trudny w odbiorze. Hmm… no może nie do końca… Raczej album, do którego trudno się jednoznacznie ustosunkować… Chyba… W każdym razie chodzi mi o to, że Chaos Horrific, przynajmniej przy pierwszym kontakcie, ma ten sam problem co „Gore Obsessed”,
Po tym jak Severe Torture zostali liderami krajowego death metalu i zyskali uznanie na świecie, nie mogli tak po prostu spocząć na laurach, rozmyślając tylko o tym, jacy to są sławni, zajebiści i lepsi od innych. To by nie przeszło, nie przy coraz liczniejszej i wygłodniałej sukcesów konkurencji, że wspomnę o Disavowed, Pyaemia, Prostitute Disfigurement czy Mangled. Nic więc dziwnego, że Holendrzy dość szybko ruszyli z pracami nad kolejnym krążkiem, który został wydany dwa lata po gorąco przyjętym debiucie. No i cóż, swoją klasę potwierdzili, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Misanthropic Carnage to po prostu więcej tego samego.
A teraz dzieciaczki, czas na coś z zupełnie innej beczki – Gatki Freddy’ego Kruegera. Przyznaję, że początkowo zdarzało mi się odczytywać ich nazwę jako FUK, co pewnie było zamierzone. Grupa gra niemodny Crossover/Thrash, który mi chwilami przypomina Hirax (zwłaszcza wokalnie, choć wokaliście Larry’emu bardzo daleko jest do umiejętności Katona), ALE zdarza się krwisty growling, a i szorstkość riffów potrafi się otrzeć o Death/Thrash, więc nie odchodzimy aż tak kompletnie odlegle od głównej tematyki na blogu.
Possessed na
Cenię sobie działalność Wojciecha Lisa, jako osoby-instytucji dbającej o utrzymanie pamięci o historii polskiego Metalu. Wszak znajomość przeszłości ułatwia spojrzenie w przyszłość. Książka jest w pewnym sensie zbiorem „The Best Of” z fanowskiego zinu „Najświętszy Napletek Chrystusa”, ale zawiera też i parę unikatowych materiałów (o których niżej).
Godslut pojawił się znikąd, od razu z debiutanckim krążkiem, w dodatku wydanym przez nie byle kogo – Selfmadegod. Nooo… już tyle wystarczyło, żeby niektórym z zazdrości popękały dupy. Co by tam chłopaki nie grali i jak by im to nie wychodziło, tego kontraktu to prędko, o ile w ogóle, im się nie wybaczy. Wiadomo, gdyby nie obecność Pavulona w składzie, to o umowę byłoby znacznie trudniej, a i wartość artystyczna Procreation Of God pewnie nie byłaby tak wysoka, jednak młodzieńcy musieli mieć w zanadrzu coś, czym przekonali do siebie Karola.
Taaaak… Nie ma to jak nieśmiesznie głupia okładka, aby zachęcić maniaków do słuchania. Nie powinno się oceniać książki po okładce, ale też, jeśli okładka sugeruje kryminał, a dostajemy sci-fi, to coś tutaj nie do końca pasuje.
Przez długie lata próbowałem zostać fanem Skinned, bo mają logo w sam raz na koszulki, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Pomimo dużej wyrozumiałości w stosunku do zespołu i najszczerszych chęci nie potrafiłem sam siebie przekonać, że muzyka Amerykanów mi się podoba. Raz kulało brzmienie, to znowu wykonanie — czyli nic, na co by nie można przymknąć oka — jednak zawsze podstawowym problemem była taka se składność ich poczynań. Nie wiem, czy to wina notorycznych zmian składu, czy może przerostu ambicji nad zdolnościami kompozytorskimi, ale faktem jest, że trudno było nazwać Skinned zespołem spójnym i konsekwentnym.
Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że będę posiadaczem takiego niszowego egzemplarza, a jednak… Gdzie jednocześnie nieraz ciężko jest uzupełnić kolekcję o Unleashed, Grave, czy Atheist… Ale, żeby nie zbaczać z tematu. Jest to rosyjska kapela, która zafascynowana Death Metalem, postanowiła zasiać ziarno naszej ukochanej mordowni w Zielonogradzie (Czy to gdzieś obok Gumisiowej Doliny? – przyp. demo), obręb moskiewski. Nosferatos co prawda, daleko jest do wybitnych krajan z Tales of Darknord, ale jak na tamtejsze realia dają radę.


