Czasy mamy takie, że gdzie się nie obejrzeć, tam wyskakuje kolejny super-gwiazdorski projekt, który poza rozpoznawalnymi nazwiskami (a i to nie zawsze) nie ma nic wartościowego do zaoferowania. Do rzadkości należą natomiast sytuacje, żeby w jednym zespole spotkały się AŻ takie osobistości, jak to ma miejsce w przypadku Akurion, a rezultat ich współpracy, choć nie idealny, był naprawdę godny uwagi. Nie bez znaczenia jest także to, że muzyka z Come Forth To Me nie jest aż tak oczywista, jak by to w prostej linii wynikało ze składu, mimo iż wydawca ma na ten temat inne zdanie i promuje ją w niewyszukany sposób.
W 2012 roku Rob Milley, Tommy McKinnon, Mike DiSalvo i Olivier Pinard połączyli siły pod szyldem Akurion, a mnie z miejsca pociekła ślinka na myśl, co też wyjdzie spod palców tak utytułowanej ekipy. Starałem się śledzić każdy krok zespołu, rozbierać na części każdy najmniejszy nius, żeby tylko wyłapać jakiś konkret – tych jednak przez długi czas nie było, choć muzycy ciągle zapewniali, że „coś się dzieje”. W 2018 materiał na debiut został wreszcie skończony i miało być już z górki, ale niestety w tym samym roku zmarła małżonka DiSalvo i cały projekt utknął w nomen omen martwym punkcie. Trzeba było kolejnych dwóch lat, by Come Forth To Me został upubliczniony. Jako drugie Cryptopsy…
Akurion to oczywiście death metal: gęsty, techniczny, rozbudowany i momentami dość nastrojowy, ale absolutnie nie można go podciągnąć pod Cryptopsy i to obojętnie z jakiego okresu. Za to już od pierwszych riffów słychać tu styl i pomysły charakterystyczne dla skromnego człowieka odpowiedzialnego za „The Thin Line Between” i „Asylon”. Come Forth To Me ma sporo punktów wspólnych z tymi płytami – im więcej ich jest — jak w znakomitym „Petals From A Rose Eventually Wither To Black” — tym lepiej i atrakcyjniej dla mnie to brzmi. Mimo to byłbym daleki od rozpatrywania Akurion w kategoriach kontynuacji albo nowego wcielenia Neuraxis; po pierwsze – ze względu na inne podejście do eksperymentów, po drugie – zaskakująco istotny dla całości klimat, po trzecie – trudniejsze do ogarnięcia struktury i mniejszą chwytliwość.
Muzycy Akurion stworzyli prawie godzinnego potwora, który choć nie wybiega daleko poza ramy tradycyjnego death metalu (nie licząc orkiestracji/ambientów), jest na tyle intensywny, zróżnicowany i skomplikowany, że dla mniej uważnych odbiorców może stanowić spore wyzwanie, od którego zwyczajnie się odbiją. Bez odpowiedniego nastawienia i dozy cierpliwości wiele motywów czy zagrywek można zaledwie liznąć, do innych w ogóle się nie dokopać, zaś cała płyta w pewnym momencie przytłoczy i zacznie męczyć. Innymi słowy mamy tu do czynienia z krążkiem dla zaangażowanych słuchaczy tudzież muzycznych snobów.
Na Come Forth To Me trafiło mnóstwo znakomicie przemyślanej, zaaranżowanej, rewelacyjnie wykonanej i potężnie brzmiącej muzyki, która — jeśli dać jej dobrze się przegryźć — na długo zostaje w głowie. Takie utwory jak „Leave Them Scars”, „Yet Ye See Them Not”, „Wallow In Magnificent Pity”, „Year Of The Long Pig” i przede wszystkim „Petals From A Rose Eventually Wither To Black” potrafią porządnie potargać jelita i świadczą o wielkim kunszcie ich twórców. Nie znaczy to jednak, że to album pozbawiony wad. Najsłabszym jego punktem wydają mi się wokale – DiSalvo, choć ogólnie daje radę, nie ma już tej mocy, co 20 lat wcześniej, w dodatku w co gęstszych fragmentach wydaje się nie nadążać za kolegami. Poza tym niektóre utwory długo się rozkręcają lub są z lekka przeciągnięte. Dobrym przykładem jest prawie dwunastominutowty „Souvenir Gardens”, który można było rozbić na dwa różne stylistycznie kawałki; można też było zrezygnować z jego pierwszej ambientowej części, bo pomimo tego, że maczał w niej palce Luc Lemay, to niczego ciekawego nie wnosi.
Debiut Akurion na pewno nie spełnił moich oczekiwań — bo nastawiałem się na trzęsienie ziemi i absolut — jednak nie potrafię przejść obok niego obojętnie i często go odpalam. Wbrew pozorom to wcale nie jest typowy techniczny death metal, jaki w Kanadzie dobiega z co drugiej sali prób.
ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/AkurionOfficial
podobne płyty:
- NEURAXIS – The Thin Line Between
- NEURAXIS – Asylon
Dobrego grindu ci u nas niedostatek, więc i takie, skromne objętościowo płytki przyjmuję z dużą radością. W dwudziestą rocznicę powstania zespołu i dziesiątą wydania „Degenerate” Ass To Mouth uraczyli nas krążkiem numer trzy. Krążkiem, który chociaż w żaden sposób nie jest przełomowy, potwierdza wysoką pozycję kapeli na europejskiej scenie. Zdawać by się mogło, że z powodu tak długiej przerwy chłopaki będą potrzebowali trochę czasu i paru mniejszych wydawnictw na należyte rozruszanie kończyn i dojście do optymalnej dyspozycji, ale nic bardziej mylnego.
Z odtajnionych dokumentów Megadeth: 1) Nagrać płytę. 2) Porządnie ją wypromować. 3) Wymienić połowę składu. 4) Zabrać się za następny materiał. Tak w wielkim skrócie wyglądała droga amerykańskiej legendy od
Zanim Disgorge stali się grupą znaną i wpływową, byli grupą… nieznaną i niewpływową, ale za to dość ogarniętą, z dużym potencjałem i jasno określoną wizją muzyki. Dobrze to słychać na Cranial Impalement, czyli kompilacji dwóch demówek zespołu — dokładnie drugiej i trzeciej — nagranych w krótkim odstępie czasu w połowie lat 90. Pomimo niewielkiej objętości (po 12 minut na jeden) oraz pewnych realizacyjnych niedoskonałości oba materiały kasowały jakością większość płyt z (brutalnym) death metalem, które ukazywały się w tamtym czasie, a i dziś bronią całkiem nieźle.
Pisząc moją pierwszą recenzję na tym blogu, zacząłem niejako od dupy strony. Darkthrone i wtedy jego najnowsze
Uhuhu, Behemoth potrzebował aż czterech lat, żeby zrobić kopię
Kilkanaście lat temu świat na nowo odkrył Demilich, co w krótkim czasie doprowadziło do prawdziwego wysrywu lepszych i gorszych kapel grających… no, starających się grać pod Finów. Nie był to aż taki boom, jak z „grającymi pod Incantation”, bo i popularność stylu mniejsza, i próg wejścia wyższy, ale tych nieodróżnialnych od siebie epigońskich zespołów narobiło się stanowczo zbyt wiele. Do nas ta moda, jak każda zresztą, dotarła ze sporym opóźnieniem — chciałbym się łudzić, że w okresie schyłkowym — więc i Polandia doczekała się wreszcie swojego reprezentanta. Tak dochodzimy do debiutu Toughness.
Vltimas to projekt, którego założenia na papierze kompletnie nie trzymały się kupy, a jednak jego debiut okazał się jednym z ciekawszych albumów 2019 roku i przez długi czas nie opuszczał mojego odtwarzacza. Oczekiwania miałem niekonkretne, w dodatku na bardzo niskim poziomie, więc łatwo było mnie pozytywnie zaskoczyć. To w żaden sposób nie umniejsza wartości muzyki, jaka znalazła się na
W ciągu zaledwie trzech lat działalności, w dodatku w niesprzyjających warunkach, Angelcorpse szturmem wdarli się do czołówki gatunku, zyskali ogromny szacunek fanów (i taką se popularność), a dzięki genialnemu
Ostatnia dekada upłynęła Defeated Sanity na stopniowym odchodzeniu od tego, czym zasłynęli na początku działalności (a więc brutalnego i technicznego death metalu) i jednoczesnym tworzeniu nowej jakości w znacznie poszerzonych ramach… brutalnego i technicznego death metalu. W krótkich żołnierskich i jakże filozoficznych słowach: grają z grubsza to samo, ale inaczej. O ile jeszcze na 


