![Revolting - Monolith Of Madness [2018] Revolting - Monolith Of Madness recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2019/revolting-monolith-of-madness.jpg) Szwedzki death metal jest fajny, więc nic dziwnego, że ma spore grono oddanych fanów… Nie wiem, czy spece od księga rekordów Guinnessa już to zweryfikowali, ale można w ciemno zakładać, że największym maniakiem tego gatunku jest niejaki Rogga Johansson. Rozumiecie, do czego zmierzam… Monolith Of Madness to kolejna już płyta z typowym „Rogga death metalem”. Nie znam poprzednich dokonań Revolting, nigdy nie próbowałem ich szukać, ale zawartość opisywanego właśnie krążka dostarcza mi dość wrażeń i informacji, żebym już więcej do tego projektu nie wracał. Nie zrozumcie mnie źle, to wcale nie jest kiepski materiał; jest po prostu makabrycznie wtórny i typowy. Rogga gra to, co lubi najbardziej — czyli wariacje na temat wczesno-średniego Dismember z dodatkiem mielonek Grave — a czyni to w ten sam sposób, co w większości ze swoich ośmiuset czterdziestu trzech zespołów. Takie podejście sprawia, że nie idzie odróżnić jeden od drugiego, a w związku z tym gromadzenie kolejnych identycznie brzmiących płyt zwyczajnie mija się z celem. Równie bezsensowne jest produkowanie co 3-4 miesiące tego samego pod różnymi nazwami. Sorki, mnie to nie podnieca. Wiadomo, że Rogga to chłop obdarzony wielkim talentem i niezłymi umiejętnościami, jednak niepotrzebnie aż do tego stopnia rozmienia się na drobne. O ile świat (szwedzkiego) death metalu byłby piękniejszy, gdyby dał sobie na wstrzymanie i raz na rok-dwa nagrywał płyty tylko z topowym materiałem. Pomarzyć…
Szwedzki death metal jest fajny, więc nic dziwnego, że ma spore grono oddanych fanów… Nie wiem, czy spece od księga rekordów Guinnessa już to zweryfikowali, ale można w ciemno zakładać, że największym maniakiem tego gatunku jest niejaki Rogga Johansson. Rozumiecie, do czego zmierzam… Monolith Of Madness to kolejna już płyta z typowym „Rogga death metalem”. Nie znam poprzednich dokonań Revolting, nigdy nie próbowałem ich szukać, ale zawartość opisywanego właśnie krążka dostarcza mi dość wrażeń i informacji, żebym już więcej do tego projektu nie wracał. Nie zrozumcie mnie źle, to wcale nie jest kiepski materiał; jest po prostu makabrycznie wtórny i typowy. Rogga gra to, co lubi najbardziej — czyli wariacje na temat wczesno-średniego Dismember z dodatkiem mielonek Grave — a czyni to w ten sam sposób, co w większości ze swoich ośmiuset czterdziestu trzech zespołów. Takie podejście sprawia, że nie idzie odróżnić jeden od drugiego, a w związku z tym gromadzenie kolejnych identycznie brzmiących płyt zwyczajnie mija się z celem. Równie bezsensowne jest produkowanie co 3-4 miesiące tego samego pod różnymi nazwami. Sorki, mnie to nie podnieca. Wiadomo, że Rogga to chłop obdarzony wielkim talentem i niezłymi umiejętnościami, jednak niepotrzebnie aż do tego stopnia rozmienia się na drobne. O ile świat (szwedzkiego) death metalu byłby piękniejszy, gdyby dał sobie na wstrzymanie i raz na rok-dwa nagrywał płyty tylko z topowym materiałem. Pomarzyć…
ocena: 6,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Revolting/144322252254789
 
![Eroded – Necropath [2018] Eroded - Necropath recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2019/eroded-necropath.jpg) Nie samą Ameryką miłośnik death metalu żyje. Dobrze to wiedzą muzycy Eroded, którzy dali się poznać za sprawą całkiem niezłego „Engravings Of A Gruesome Epitaph”, a po sześciu latach przypomnieli o sobie za sprawą Necropath. Tak długa przerwa między kolejnymi płytami może dziwić w kontekście tego, co i jak Włosi grają (wszak wodotrysków nikt się u nich z pochodnią nie doszuka), ale ma to głębszy sens. Po prostu w większych dawkach i przy większej aktywności wydawniczej muzyka Eroded najprawdopodobniej stałaby się nużąca. Póki co umiar (tym razem zmieścili się w 36 minutach) przemawia na korzyść zespołu, więc każdy fan starego europejskiego death metalu, a zwłaszcza Grave (do „You’ll Never See…”) i Benediction nie powinien czuć się zawiedziony zawartością krążka. Necropath to średnie tempa, nieskomplikowane rytmy, oszczędne melodie i ryczące wokale – klasyczna mielonka w standardowym wydaniu. W stosunku do debiutu nie odnotowałem żadnych poważniejszych zmian (choć z pewnością grają lepiej), w uszy rzuca się jedynie potężniejsze brzmienie. Mnie to nawet pasuje, ale zdaję sobie sprawę, że wielu osobom będzie tu czegoś brakowało – odrobiny oryginalności. Pod tym względem Eroded w ogóle się nie wybija spośród masy podobnych (mimo że zwykle bardziej zapatrzonych w Entombed) kapel, a samo ich poważne i profesjonalne podejście do tematu zostanie docenione jedynie, jeśli ktoś będzie miał dość fuksa, żeby trafić akurat na Necropath. Jako że Włosi są pod opieką F.D.A. Records, to można zakładać, że tu i ówdzie zaistnieją, więc ja bym ich tak szybko nie skreślał. W końcu nie zrażali się dotychczasowymi niepowodzeniami.
Nie samą Ameryką miłośnik death metalu żyje. Dobrze to wiedzą muzycy Eroded, którzy dali się poznać za sprawą całkiem niezłego „Engravings Of A Gruesome Epitaph”, a po sześciu latach przypomnieli o sobie za sprawą Necropath. Tak długa przerwa między kolejnymi płytami może dziwić w kontekście tego, co i jak Włosi grają (wszak wodotrysków nikt się u nich z pochodnią nie doszuka), ale ma to głębszy sens. Po prostu w większych dawkach i przy większej aktywności wydawniczej muzyka Eroded najprawdopodobniej stałaby się nużąca. Póki co umiar (tym razem zmieścili się w 36 minutach) przemawia na korzyść zespołu, więc każdy fan starego europejskiego death metalu, a zwłaszcza Grave (do „You’ll Never See…”) i Benediction nie powinien czuć się zawiedziony zawartością krążka. Necropath to średnie tempa, nieskomplikowane rytmy, oszczędne melodie i ryczące wokale – klasyczna mielonka w standardowym wydaniu. W stosunku do debiutu nie odnotowałem żadnych poważniejszych zmian (choć z pewnością grają lepiej), w uszy rzuca się jedynie potężniejsze brzmienie. Mnie to nawet pasuje, ale zdaję sobie sprawę, że wielu osobom będzie tu czegoś brakowało – odrobiny oryginalności. Pod tym względem Eroded w ogóle się nie wybija spośród masy podobnych (mimo że zwykle bardziej zapatrzonych w Entombed) kapel, a samo ich poważne i profesjonalne podejście do tematu zostanie docenione jedynie, jeśli ktoś będzie miał dość fuksa, żeby trafić akurat na Necropath. Jako że Włosi są pod opieką F.D.A. Records, to można zakładać, że tu i ówdzie zaistnieją, więc ja bym ich tak szybko nie skreślał. W końcu nie zrażali się dotychczasowymi niepowodzeniami.![Posthuman Abomination – Transcending Embodiment [2018] Posthuman Abomination - Transcending Embodiment recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2019/posthuman-abomination-transcending-embodiment.jpg) Brutalny włoski death metal w amerykańskim stylu. Chyba już każdy osobnik jako tako orientujący się w gatunku doskonale wie, czego można (należy!) się po takiej etykiecie spodziewać? A już zwłaszcza, gdy w skład zespołu wchodzą ludzie umoczeni w Vomit The Soul, Devangelic czy Natrium… Tu nie ma miejsca na domysły. W dodatku Posthuman Abomination nie robią absolutnie niczego, żeby wyjść poza najpopularniejsze gatunkowe schematy czy choćby w minimalnym stopniu nadać muzyce indywidualny rys. Nic z tych rzeczy – oni tylko napierdalają, jak bogowie zza oceanu — zwłaszcza z okolic Nowego Jorku — przykazali. I chociaż kawałki z Transcending Embodiment dość szybko (czytać: od drugiego) zaczynają się ze sobą zlewać w jeden wielki bulgotliwy łomot, to ich intensywność, wylewająca się z każdej sekundy czysta brutalność rekompensują znikomą rozpoznawalność i całkowity brak oryginalności. Nie ma się co oszukiwać, po takie granie nie sięga się, by poszerzać horyzonty albo dla wyjątkowo estetycznych doznań (tak na marginesie, technicznie są całkiem obcykani), tylko by poczuć solidne jebnięcie w twarz, by zostać przytłoczonym. Z tak postawionego zadania Posthuman Abomination wywiązują się naprawdę dobrze – Transcending Embodiment miażdży, co nie zmienia faktu, że opisane na początku podejście do tematu skazuje ich na zapomnienie. W ten sposób chłopaki w jakimś stopniu marnują swój potencjał, bo choć nie ma wśród nich wielkich gwiazd, to umiejętności mają akurat na tyle, żeby zaproponować światu coś bardziej wyrazistego niż przewidywalna symfonia bulgotów i blastów. Może następnym razem? O ile w ogóle do niego dojdzie…
Brutalny włoski death metal w amerykańskim stylu. Chyba już każdy osobnik jako tako orientujący się w gatunku doskonale wie, czego można (należy!) się po takiej etykiecie spodziewać? A już zwłaszcza, gdy w skład zespołu wchodzą ludzie umoczeni w Vomit The Soul, Devangelic czy Natrium… Tu nie ma miejsca na domysły. W dodatku Posthuman Abomination nie robią absolutnie niczego, żeby wyjść poza najpopularniejsze gatunkowe schematy czy choćby w minimalnym stopniu nadać muzyce indywidualny rys. Nic z tych rzeczy – oni tylko napierdalają, jak bogowie zza oceanu — zwłaszcza z okolic Nowego Jorku — przykazali. I chociaż kawałki z Transcending Embodiment dość szybko (czytać: od drugiego) zaczynają się ze sobą zlewać w jeden wielki bulgotliwy łomot, to ich intensywność, wylewająca się z każdej sekundy czysta brutalność rekompensują znikomą rozpoznawalność i całkowity brak oryginalności. Nie ma się co oszukiwać, po takie granie nie sięga się, by poszerzać horyzonty albo dla wyjątkowo estetycznych doznań (tak na marginesie, technicznie są całkiem obcykani), tylko by poczuć solidne jebnięcie w twarz, by zostać przytłoczonym. Z tak postawionego zadania Posthuman Abomination wywiązują się naprawdę dobrze – Transcending Embodiment miażdży, co nie zmienia faktu, że opisane na początku podejście do tematu skazuje ich na zapomnienie. W ten sposób chłopaki w jakimś stopniu marnują swój potencjał, bo choć nie ma wśród nich wielkich gwiazd, to umiejętności mają akurat na tyle, żeby zaproponować światu coś bardziej wyrazistego niż przewidywalna symfonia bulgotów i blastów. Może następnym razem? O ile w ogóle do niego dojdzie…![Requiem – Global Resistance Rising [2018] Requiem - Global Resistance Rising recenzja review](http://img.considered-dead.pl/covers/2019/requiem-global-resistance-rising.jpg) Przyszło nam cholernie długo czekać na szósty album Requiem, ale wytrwałość się opłaciła, bo Szwajcarzy nagrodzili swych fanów znakomitym death metalowym ochłapem, który można nawet rozpatrywać w kategoriach najlepszego w ich historii, choć to akurat najmniej ważne. Istotne jest natomiast to, że Requiem nie wymiękają, a tym samym nie zawodzą. Od „Within Darkened Disorder” upłynęło aż siedem lat, w międzyczasie zespół rozrósł się do kwintetu (o nowego gitarzystę i wokalistę), jednak w ogóle nie wpłynęło to na podejście do grania i ogólny kształt Global Resistance Rising. Requiem w zasadzie od debiutu trzymają się prostej — i sprawdzonej, jak się okazało — formuły: tremolo, blast i do przodu. Bez wielkich komplikacji, bez udziwnień, bez ozdobników, no i bez wytchnienia. Bezpośrednia i zajebiście chwytliwa jazda od początku do końca, która w ich wykonaniu zawsze trafia do mnie z taką samą łatwością. Tu naprawdę nie trzeba rozkładać muzyki na czynniki pierwsze czy gmerać w poszukiwaniu drugiego dna, żeby załapać, o co chłopakom chodzi. Global Resistance Rising to kopiący w dupę szybki death metal, którego nie powstydziliby się weterani z Malevolent Creation w latach 2000–2004. No, może Szwajcarzy grają trochę brutalniej i nie przywiązują szczególnej wagi do popisów solowych, niemniej jednak muzyka wywołuje bardzo podobne wrażenia. Liczy się konkretny wygar, co zresztą Szwajcarzy sprytnie podkreślili dwoma niespełna półtoraminutowymi strzałami. Pozytywny obraz Global Resistance Rising dopełnia odpowiednio ciężkie brzmienie i czytelna, choć nie krystalicznie czysta produkcja. Jeśli o mnie chodzi, takie płyty mogą się ukazywać codziennie.
Przyszło nam cholernie długo czekać na szósty album Requiem, ale wytrwałość się opłaciła, bo Szwajcarzy nagrodzili swych fanów znakomitym death metalowym ochłapem, który można nawet rozpatrywać w kategoriach najlepszego w ich historii, choć to akurat najmniej ważne. Istotne jest natomiast to, że Requiem nie wymiękają, a tym samym nie zawodzą. Od „Within Darkened Disorder” upłynęło aż siedem lat, w międzyczasie zespół rozrósł się do kwintetu (o nowego gitarzystę i wokalistę), jednak w ogóle nie wpłynęło to na podejście do grania i ogólny kształt Global Resistance Rising. Requiem w zasadzie od debiutu trzymają się prostej — i sprawdzonej, jak się okazało — formuły: tremolo, blast i do przodu. Bez wielkich komplikacji, bez udziwnień, bez ozdobników, no i bez wytchnienia. Bezpośrednia i zajebiście chwytliwa jazda od początku do końca, która w ich wykonaniu zawsze trafia do mnie z taką samą łatwością. Tu naprawdę nie trzeba rozkładać muzyki na czynniki pierwsze czy gmerać w poszukiwaniu drugiego dna, żeby załapać, o co chłopakom chodzi. Global Resistance Rising to kopiący w dupę szybki death metal, którego nie powstydziliby się weterani z Malevolent Creation w latach 2000–2004. No, może Szwajcarzy grają trochę brutalniej i nie przywiązują szczególnej wagi do popisów solowych, niemniej jednak muzyka wywołuje bardzo podobne wrażenia. Liczy się konkretny wygar, co zresztą Szwajcarzy sprytnie podkreślili dwoma niespełna półtoraminutowymi strzałami. Pozytywny obraz Global Resistance Rising dopełnia odpowiednio ciężkie brzmienie i czytelna, choć nie krystalicznie czysta produkcja. Jeśli o mnie chodzi, takie płyty mogą się ukazywać codziennie.![Beyond Creation – Algorythm [2018] Beyond Creation - Algorythm recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/beyond-creation-algorythm.jpg) Na długo przed premierą "Algorythm" byłem przekonany, że w korespondencyjnym pojedynku Obscura–Beyond Creation to Kanadyjczycy będą górą i bez trudu zmiotą jakiś tam
Na długo przed premierą "Algorythm" byłem przekonany, że w korespondencyjnym pojedynku Obscura–Beyond Creation to Kanadyjczycy będą górą i bez trudu zmiotą jakiś tam ![Krisiun – Scourge Of The Enthroned [2018] Krisiun - Scourge Of The Enthroned recenzja review](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/krisiun-scourge-of-the-enthroned.jpg) Trzy lata temu akcje Krisiun straciły sporo na wartości, czemu zresztą nie ma się co dziwić, bo zachwytów nad
Trzy lata temu akcje Krisiun straciły sporo na wartości, czemu zresztą nie ma się co dziwić, bo zachwytów nad ![Deicide – Overtures Of Blasphemy [2018] Deicide - Overtures Of Blasphemy recenzja review](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/deicide-overtures-of-blasphemy.jpg) W ciągu ostatnich nastu lat Deicide przechodzili przez najróżniejsze zawirowania, ale nigdy nie były one na tyle poważne, żeby znacząco wpłynąć na cykl wydawniczy zespołu. Tym razem przerwa między kolejnymi płytami urosła do pięciu lat, choć w międzyczasie wyparował „tylko” niezadowolony z procesu (prze)twórczego Owen. Wprawdzie Jack miał spory wpływ na kształt
W ciągu ostatnich nastu lat Deicide przechodzili przez najróżniejsze zawirowania, ale nigdy nie były one na tyle poważne, żeby znacząco wpłynąć na cykl wydawniczy zespołu. Tym razem przerwa między kolejnymi płytami urosła do pięciu lat, choć w międzyczasie wyparował „tylko” niezadowolony z procesu (prze)twórczego Owen. Wprawdzie Jack miał spory wpływ na kształt ![Unleashed – The Hunt For White Christ [2018] Unleashed - The Hunt For White Christ recenzja review](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/unleashed-the-hunt-for-white-christ.jpg) Może to i smutna konstatacja, ale Unleashed niczego ponad to, co nagrali, już nie wymyślą. Ba! Oni nawet nie próbują. To nic, bo przynajmniej ciągle ich stać na zupełnie przyzwoite płyty, którymi spokojnie można dociągnąć do emerytury. Na przykład takie jak The Hunt For White Christ. Po raz kolejny nie mamy do czynienia z mistrzostwem świata (ani Szwecji), jednak w porównaniu z
Może to i smutna konstatacja, ale Unleashed niczego ponad to, co nagrali, już nie wymyślą. Ba! Oni nawet nie próbują. To nic, bo przynajmniej ciągle ich stać na zupełnie przyzwoite płyty, którymi spokojnie można dociągnąć do emerytury. Na przykład takie jak The Hunt For White Christ. Po raz kolejny nie mamy do czynienia z mistrzostwem świata (ani Szwecji), jednak w porównaniu z ![Monstrosity – The Passage Of Existence [2018] Monstrosity - The Passage Of Existence recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/monstrosity-the-passage-of-existence.jpg) Jedenaście lat to szmat czasu, zwłaszcza dla aktywnie działającego zespołu. Tylko czy za taki można uznać Monstrosity? Amerykanie zawsze robili sobie solidne przerwy między kolejnymi płytami, ale tym razem już przesadzili. Właśnie dlatego nie łudziłem się, że po tak długim okresie nicnieróbstwa będą w stanie należycie spiąć dupy i nagrać album równie wspaniały co
Jedenaście lat to szmat czasu, zwłaszcza dla aktywnie działającego zespołu. Tylko czy za taki można uznać Monstrosity? Amerykanie zawsze robili sobie solidne przerwy między kolejnymi płytami, ale tym razem już przesadzili. Właśnie dlatego nie łudziłem się, że po tak długim okresie nicnieróbstwa będą w stanie należycie spiąć dupy i nagrać album równie wspaniały co ![Hate Eternal – Upon Desolate Sands [2018] Hate Eternal - Upon Desolate Sands recenzja okładka review cover](http://img.considered-dead.pl/covers/2018/hate-eternal-upon-desolate-sands.jpg) Potrafię wskazać przynajmniej cztery krążki Hate Eternal, po których wydawało mi się, że zespół dotarł do ściany i nie będzie w stanie nagrać niczego lepszego. Ostatni raz takie wrażenie miałem stosunkowo niedawno, bo przy okazji odsłuchu znakomitego „Infernus”, na którym Amerykanie wprowadzili kilka świeżych patentów na uprzestrzennienie swojej muzyki. Mimo tych eksperymentów to był rasowy killer i ja tam naprawdę nie zauważyłem żadnych istotnych elementów wymagających poprawy.
Potrafię wskazać przynajmniej cztery krążki Hate Eternal, po których wydawało mi się, że zespół dotarł do ściany i nie będzie w stanie nagrać niczego lepszego. Ostatni raz takie wrażenie miałem stosunkowo niedawno, bo przy okazji odsłuchu znakomitego „Infernus”, na którym Amerykanie wprowadzili kilka świeżych patentów na uprzestrzennienie swojej muzyki. Mimo tych eksperymentów to był rasowy killer i ja tam naprawdę nie zauważyłem żadnych istotnych elementów wymagających poprawy.


