Choć zespół nauczył się na błędach brzmieniowych popełnionych na swoim debiucie, to niestety i tym razem trafił na ścianę w postaci producenta ignoranta nierozumiejącego kompletnie wizji zespołu i dlatego też, mimo widocznej poprawy dźwięku, wciąż to nie jest jeszcze ten szczyt możliwości, na jaki było stać Internal Bleeding.
Album otwiera kosmiczny, zwodniczy instrumental, który po minucie przechodzi w klimaty znane i lubiane przez fanów ekipy z Nowego Jorku. Tym razem, oprócz prostego, jaskiniowego łupania, panowie dodają więcej Groove i starają się bardziej urozmaicać swoje utwory.
Do koncertowych hitów należy zaliczyć uwielbiany przez fanów bardzo mroczny „Prevaricate”, wspaniale zrobiony „Plagued by Catharsis”, pokazujący, że coraz lepiej grupie szło tworzenie wysublimowanych i rozbudowanych kompozycji, piekielnie mocny tytułowy track czy bardzo dobre zakończenie w postaci „Cycle of Vehemence”.
Tak naprawdę jednak każdy utwór ma do zaprezentowania różne odcienie i barwy Brutalnego Death Metalu. Nie brakuje też typowych dla stylu grupy breakdownów, czyli tzw. Slamu. Do pełni perfekcji brakuje jeszcze dosłownie kropki nad i, ale jest naprawdę blisko.
Jest to niestety ostatni album z wokalistą Frankiem Rini, który odszedł w wyniku problemów osobistych, a którego soczysty i krwiście bulgoczący wokal winien być standardem, do którego powinno równać wiele aspirujących muzyków.
Płyta ma też typowy dla lat ’90 ukryty track, po prawie 20 minutach przerwy od ostatniego numeru, w postaci medley’a klasyków Black Sabbath. Tego typu rzeczy przypominają, że przy całej tej sonicznej agresji, ludzie tworzący Death Metal są przede wszystkim fanami Metalu, którzy robią to z pasji i miłości do muzyki i mają pewien dystans do siebie i do świata. W przeciwieństwie do niektórych nurtów, reprezentowanych przez pretensjonalnych, zadufanych w siebie bubków.
Brać bez popity.
ocena: 9/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/InternalBleeding
inne płyty tego wykonawcy:
Zdobyłem swoją kopię całkiem niedawno, bo w tym roku (2022) i zastanawia mnie, czy to biedactwo nie leżało w magazynach aż od 2004 r. Chyba nikt tego nie chciał poza mną, bo wydanie jest w oryginalnym digipaku. Cóż, głupcy, nie wiedzą co tracą.
I oto stała się rzecz, której wielu ortodoksów nie przyjmie do wiadomości – Deathspell Omega po prawie dwudziestu latach czarowania swoimi nieraz rewolucyjnymi pomysłami radykalnie odmienili styl i stali się… mniej radykalni muzycznie. Na The Long Defeat zespół śmiało i bez oglądania się za siebie (i na innych) rozwija to, co na „The Furnaces Of Palingenesia” zostało zaledwie zasugerowane, niemal całkowicie zrywając przy tym z ekstremalnością poprzednich dokonań. Ktoś powie, że to szokujące, ktoś inny, że oburzające, natomiast ja wiem jedno – pomimo pewnych drobnych zgrzytów materiał wchodzi jak złoto, i to od pierwszego przesłuchania.
Na drugą płytę ta Death/Thrashowa formacja postanowiła zrobić coś bardziej komercyjnego i przystępnego. Z takiego opisu wydawać by się mogło, że to, co powstanie, będzie kompletnie bezwartościowe. Nic bardziej mylnego. Przedstawiam wam poniżej jedną z najlepszych płyt na świecie, którą prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście.
Od czasu powrotu na scenę, Decapitated zmienił styl i gra sobie na luzie coś z pogranicza Groove/Death Metalu, czasami przechodząc w Deathcore. Nie inaczej jest i tym razem. Co do zasady, nie staram się mieć jakiś oczekiwań wobec zespołów i preferuję otwarte podejście do czegoś nowego, przyjmując rzeczy takimi, jakie są. Dlatego też nie goniłem z widłami i pochodniami za Morbid Angel, kiedy wydali
Jeśli mnie pamięć nie myli, to Cenotaph nigdy nie nagrał dwóch płyt w takim samym składzie i Precognition To Eradicate nie jest tu żadnym wyjątkiem. Jedynym ludzkim łącznikiem z poprzednią jest osoba wokalisty Batu Çetina, który odpowiada za nazwę, teksty i ogólny kierunek artystyczny. Nie da się ukryć, że ten brak stabilności wpływa hamująco na karierę kapeli – wiąże się z długimi przerwami wydawniczymi oraz niepewnością u fanów, bo raz po raz muszą zadawać sobie pytanie, czy zespół rozleciał się na dobre, czy może jednak to tylko chwilowe zamieszanie i wkrótce powróci z odpowiednią mocą i na odpowiednim poziomie. Cóż… Jak dla mnie, to moc się nawet zgadza, ale co do poziomu…
Pamiętam (niestety) istnienie onegdaj popularnego niemieckiego zespołu dla nastolatek o nazwie Tokio Hotel. Chwytem marketingowym był fakt, że ów zespół składał się z podwieków mających po 12, 13 lat. Duży sukces (choć krótkotrwały) Tokio Hotel zainspirował szefów Nuclear Blast do wypuszczenia na rynek Death Metalowej odpowiedzi na to całe zjawisko.
Dawno, dawno temu poznałem tą ekipę przy rekomendacjach z rateyourmusic.com, przez co ich nazwa dobrze się mi kojarzyła i gdy ku mojemu zaskoczeniu pojawiły się re-edycje ich starych płyt, co się również zbiegło z reaktywacją grupy, to mogłem sobie przypomnieć o nich na nowo i tym razem porządnie, słuchając ich twórczości od deski do deski.
Recenzję
Z perspektywy czasu, łódzki Tenebris zaliczył niemały „wstrętny progres” (nawiązując do tytułu płyty). Od rasowego Death Metalu, po szeroko rozumianą muzykę Metalową z elementami, które innym kapelom nie mieszczą się w głowie. Od samego jednak początku słychać, że nie mamy tutaj do czynienia z „kolejną” grupą Death Metalową.


