Zespół, na którym się wychowałem i którego można śmiało wymieniać jako prekursora Death Metalu, obok innych grup jak (wczesny) Kreator, Morbid Angel, Master, Death, Sepultura, Possessed, itp., itd.
Necrophagia to przede wszystkim dziecko wokalisty Killjoy’a, o bardzo nietypowym, podchodzącym prawie pod Black Metal wokalu. Grupa konsekwentnie od początku istnienia propagowała swoje zamiłowanie do horrorów w każdym aspekcie, również poprzez okładki, grafikę jak i specjalnie robionych klipach.
Standardowo, jak każdą płytę Necrophagii, Deathtrip 69 można określić jako soundtrack do nieistniejącego filmu grozy. Tym razem padło bardziej na tzw. kino drogi. Nie brakuje sampli z cytatami, syntezatorów rodem z włoskiego giallo, ale również i niespodzianek, jak Blues/Country w „Death Valley 69”, instrumentalny „A Funeral for Solange” (zrobiony w całości przez gitarzystę Saturnus, Kima Larsena) czy też choćby intro w stylu retro do „Tomb with a View”. Innymi słowy, atmosfera na całego, pełną gębą.
Jeśli chodzi o Death Metalową część płyty, to mamy również typowe dla grupy łączenie Doom Metalowych, pogrzebowych melodii z Thrash Metalową agresją, przy użyciu bardzo nisko strojonych gitar, ocierających się wręcz o Sludge.
Killjoy stara się, aby wszystko było zróżnicowane i prowadzi słuchacza przez tytułową przejażdżkę śmierci po autostradzie dźwięków, oferując zarówno epickie twory, jak „Bleeding Eyes of the Eternally Damned”, jak i również szybko i na temat w „Kyra” (z gościnnym wokalem, choć książeczka nie mówi czyim, a nie brzmi znajomo). „Trick R' Treat” z kolei jest dedykowany Piotrowi Ratajczykowi z Type O Negative i ma nawet gotycką wstawkę w połowie utworu.
Jak zatem widać, Nie ma miejsca na nudę, a nawet chciałoby się rzec, że pozostaje pewien lekki niedosyt po zakończeniu. Nie będę obiektywny i nie będę ukrywał swojego fanboizmu – ta muzyka jest na to zbyt dobra i naprawdę niewiele jej brakuje do pełnej perfekcji.
ocena: 9/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/NecrophagiaOfficial
inne płyty tego wykonawcy:
The Bowels Of Repugnance to jeden z wielu przykładów na to, że ludzie w Metal Blade byli kompletnie zieloni w temacie death metalu, a większość (jak nie wszystkie) wartościowych kapel, z jakimi mieli do czynienia w tym gatunku, podpisali przypadkiem. No bo zastanówmy się, co takiego ciekawego było na debiucie Broken Hope, co mogło przekonać do zespołu choćby najmniej wybrednego łowcę talentów? Hmmm… eee… mają długie włosy, robią średnio skoordynowany hałas, wokalisty nie można zrozumieć, a teksty są obleśne, no… eee… będzie z tego sukces na miarę Cannibal Corpse!
A teraz czas na coś z zupełnie innej beczki. Kocham ten zespół jak mało który, ponieważ jako jedni z nielicznych potrafią sprawić, że się łezka w oku potrafi zakręcić. Jakby ktoś miał czelność nie znać, to pokrótce powiem, że Celestial Season nagrał dwie uznane (i nietypowe) płyty utrzymane w stylu Doom/Death w latach ‘90, po czym przeszli na Stoner/Rock i się rozpadli kilka lat później.
Season of Mist przynajmniej od dekady mają niezłego nosa do kapel grających techniczny/progresywny death metal i regularnie dają szansę zaistnienia nowym/nieznanym przedstawicielom tego stylu, dzięki czemu zgromadzili w swoim katalogu kilka naprawdę mocnych nazw, z którymi należy się liczyć. Niedawno do tego grona dołączyli Kanadyjczycy z Deviant Process, który zaliczyli już bardzo udany — i kompletnie zignorowany — debiut w barwach PRC Music. Nie wiem, na ile jest to przypadek, a na ile pomysł na siebie, ale podobnie jak w przypadku „Paroxysm” za niezbyt zachęcającą okładką płyty kryje się imponująca rozmachem muzyka.
Konkhra jest jednym z tych zespołów, które są lubiane przez publikę, ale niekoniecznie przez elitarnych recenzentów Metalu. Wynika to z faktu, że grupa reprezentuje tzw. uliczne granie, czyli w dużych ilościach oparte na Groove. Ja jestem gdzieś pośrodku – nie jestem snobem, aby nie docenić czegoś prostszego, ale też dana muzyka musi być wystarczająco ciekawa, abym nie przysnął z nudów.
W historii muzyki — i to zawężając ją tylko do metalu — jest wiele przykładów kapel, które pojawiły się we właściwym miejscu i o właściwym czasie, dzięki czemu miały istotny wkład w rozwój stylu/gatunku i zostały przez to zapamiętane. Z perspektyw czasu muszę stwierdzić, że Angelcorpse do nich niestety nie należy. O ile jeszcze z miejscem powstania (Kansas) panowie jako tako się wstrzelili, to z czasem w ogóle. Trafili bowiem na moment, gdy death metal na świecie dogorywał i nawet najwięksi jego przedstawiciele sprzedawali 5-10% tego, co jeszcze pięć lat wcześniej, a nowi co najwyżej gnili w głębokim podziemiu. W takich warunkach Amerykanie nie mogli w pełni rozwinąć skrzydeł, choć w moich oczach i tak udało im się zabłysnąć.
Naklejka na płycie zawiera wypowiedź pana z Cannibal Corpse, który bardzo sobie chwali recenzowany album. Nie jestem zaskoczony, gdyż przecież Aeon żywcem naśladuje Kanibali, choć nie tylko. Ale błędem byłoby nazywanie ich marną kalką, zwłaszcza że na przestrzeni lat udało im się skrystalizować własny, zadziorny charakter.
Napisanie o Echoes Of Death, że grają oldskulowy death metal — choć to najprawdziwsza prawda — byłoby oznaką ignorancji; to takie powierzchowne, nieprecyzyjne, niefachowe… Tak nie można. To inaczej – ci czterej młodzi Brazylijczycy grają jak Asphyx, choć nazwa jednoznacznie sugeruje nieco inne źródło ich inspiracji. Oni chcą być jak Asphyx, oni są Asphyx, chyba nawet bardziej niż Asphyx i Soulburn razem wzięci, bo mają o wiele mniej wpływów nie-Asphyx. Tym samym …In The Cemetery może stanowić doskonały zamiennik Asphyx dla wszystkich, którym po
Przyznaję bez bicia – nie doceniałem zespołu, a nawet wydawali mi się wręcz mało ciekawi. Ponadto ich tzw. „gimmick”, aby każda płyta zawierała w tytule słowo „rot” uważałem za słaby. Jak to zazwyczaj bywa w moim życiu – myliłem się śmiertelnie.
Parallels Of Infinite Torture, trzeci i jak dotąd ostatni etap Disgorge w ustanawianiu standardów dla brutalnego death metalu, jak na stosunkowo stary materiał brzmi zaskakująco świeżo i aktualnie. Z jednej strony wynika to z tego, że Amerykanie zawiesili tu poprzeczkę dla wszelkiej konkurencji (czy tam następców) naprawdę wysoko i tylko nielicznym z nich udało się wejść na podobny poziom, a z drugiej w trzy kwadranse właściwie wyczerpali temat, bo od premiery tego krążka niewiele kapel było w stanie dodać do tej formuły cokolwiek nowego.


