Nie wiem, czy tylko mnie zaskoczyła nieco oprawa graficzna najnowszego dzieła tej australijskiej formacji? Co jak co, ale nie kojarzyłem nazwy Abramelin z typowo brutalno-deathmetalową tematyką znęcania się nad kobietami. Owszem, w przeszłości grupa miała ocenzurowane teksty na debiucie, ale poza tym nie było w nich nic kontrowersyjnego. Z drugiej strony muszę oddać honor, że książeczka prezentuje nad wyraz profesjonalne i „ładne” wykonanie, nawet jeśli zanadto stereotypowe. Ale przejdźmy do konkretów.
Minęło 20 lat od ostatniej płyty i wydawać by się mogło, że zespół już na zawsze pozostanie w otchłani niebytu. Od jakiegoś czasu jednak różnej maści drugo- i trzecioligowe ekipy postanawiają wracać, aby spróbować drugiej szansy na zrobienie, jeśli nie kariery, to chociaż zapisania się w historii jako coś więcej niż „jedni z wielu”. Sęk w tym, że Abramelin właśnie tym jest – kolejną solidną grupą Death Metalową, bez większej osobowości. Słychać trochę Vadera, Morbid Angel, Malevolent Creation, ale równie dobrze można by wymienić inne standardy i też by pasowały.
Co nie znaczy, że nie warto przesłuchać nowej pozycji w dyskografii Australijczyków. Ba, powiedziałbym nawet, że jest to zdecydowanie ich najlepsza płyta, zwłaszcza że Abramelin nie miał na koncie żadnego prawdziwego klasyka. Bardzo cenię sobie takie utwory jak „Knife-Play” za budowanie klimatu i bycie porządnym, rozbudowanym kawałkiem, jakich zresztą jest wiele na płycie. Również „A Head Fuck” i „Sparagmos” (pamiętacie tą kapelę, eh?) rzucają się w uszy przy pierwszym odsłuchu i mają swój własny pomysł na siebie. Płyta jest miodzo do słuchania, aczkolwiek bardziej do pracy, w tle.
Można by się więc zapytać – a po co w takim razie następny Death Metalowy ekwiwalent kotletu z ziemniakami? Zwłaszcza obecnie, gdzie jest więcej muzyków i zespołów, niż jest fanów i odbiorców? Odpowiedź znajduje się poniekąd w tytule płyty – „Never Enough Death Metal”. Przesłuchać warto, a i kupić też nie żal.
ocena: 7/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/Abramelin/550713968275457
Swoim pierwszym albumem Eximperitus udowodnili wszem i wobec, że są ociupinkę pierdolnięci — czym zresztą zaskarbili sobie uznanie fanów — choć niestety większość odbiorców mocniej skupiła się na otoczce towarzyszącej temu projektowi aniżeli na samej muzyce. Poniekąd się temu nie dziwię – zarówno pomysł na nazwę, jak i tytuły utworów nie miały precedensu, więc skutecznie zwracały uwagę i przy okazji ostro ryły baniak. Muzyka na „Prajecyrujučy sinhuliarnaje wypramieńwańnie Daktryny Absaliutnaha j Usiopahłynaĺnaha Zła skroź šaścihrannuju pryzmu Sîn-Ahhi-Eriba na hipierpawierchniu zadyjakaĺnaha kaučęha zasnawaĺnikau kosmatęchničnaha ordęna palieakantakta, najstaražytnyja ipastasi dawosiewych cywilizacyj prywodziać u ruch ręzanansny transfarmatar časowapadobnaj biaskoncaści budučyni u ćwiardyniach absierwatoryi Nwn-Hu-Kek-Amo” nie była już aż tak oryginalna i rewolucyjna, ale mimo wszystko przynosiła z sobą dostatecznie dużą dawkę brutalności i popieprzonych zagrywek, żeby zostać zapamiętaną.
To niesamowite jak niektóre zespoły potrafią mieć własną osobowość, nawet jeśli żywcem naśladują legendy. Styl Aeon to wypadkowa elementów Deicide, Morbid Angel, Cannibal Corpse, plus coś ekstra szwedzkiego. Sama grupa zresztą nie wypadła sroce spod ogona. Korzenie grupy sięgają tak naprawdę roku 1994, kiedy to powstała kapela Unorthodox, która rok później przemianowała się na Defaced Creation, nagrała jeden album, po czym się rozpadła.
Jeden z tzw. „wielkiej czwórki” Cogumelo Records, znanej z odkrycia Sepultury. A dlaczego „czwórka”? Ponieważ Chakal wraz z Holocausto, Mutilator oraz Sarcófago byli na legendarnym splicie „Warfare Noise”, który, jeśli nie znacie, powinniście szybko poznać. Ale przejdźmy do debiutu grupy.
Po wieeelu latach prób, podstępów i przedziwnych kombinacji Kam Lee dopiął swego – zaśpiewał na płycie z logo Massacre. Chwila to wiekopomna, ale trudno stwierdzić, czy komukolwiek, poza samym Kamem, naprawdę potrzebna. Poprzednią płytę, nagraną lata temu i w całkowicie innym składzie, wciągnąłem bez problemu i ani razu nie przyłapałem się na domysłach „jakby to brzmiało z Lee za mikrofonem”. Teraz natomiast mogę słuchać Resurgence i zastanawiać się, jakby to brzmiało z muzyką Massacre…
Zwykło się określać ten zespół jako projekt poboczny Malevolent Creation. Gwoli ścisłości, w 1998 r. Kyle Symons nie był jeszcze wokalistą M.C., a Rob Barrett (który grał na
Rzadko kiedy się zdarza, żeby zespół z długim stażem, na tak późnym etapie kariery popełnił arcydzieło. Zwłaszcza, że Necrophobic ma już na swoim koncie co najmniej dwa legendarne albumy („Darkside” i „Nocturnal Silence”). Jak się im to udało? Szczegóły poniżej.
Szwajcarzy już na początku działalności jasno określili swoją grupę docelową: adresują muzykę przede wszystkim do fanów Fallujah, Necrophagist oraz Obscura. Ja ze swojej strony dorzuciłbym do tej wyliczanki jeszcze Arkaik, Beyond Creation i Augury. Te nazwy powinny w zupełności wystarczyć, żeby zorientować się, co i na jakim poziomie grają Virvum. Niewiadomą mogą pozostać co najwyżej proporcje składowych, a te są naprawdę ciekawe. Illuminance to oczywiście progresywny death metal, ale nie taki typowy, do jakiego jesteśmy od lat przyzwyczajeni, bo łączący kosmiczny klimat z dość mechaniczną pracą instrumentów.
Jest początek roku 1993. Wychodzi debiut Unanimated. Do ówczesnych fanów grupy zalicza się wtedy jeszcze nieznany frontman Opeth. W Szwecji wciąż króluje brzmienie gitar jak w Entombed. Dissection ma dopiero wydać swój pierwszy album pod koniec roku. At The Gates jeszcze nie gra w stylu, z którego miał być znany. A Black Metalowe hordy z Norwegii jeszcze się rozkręcały i miały dopiero wydać swoje klasyki.
Odious Mortem mieli dużo szczęścia, że ze swoim debiutem trafili akurat do Unique Leader Records, bo Amerykanie naówczas bardzo chętnie wyciągali z podziemia i promowali ponadprzeciętnie utalentowane kapele z nurtu brutal death, zwłaszcza takie, których ambicją było przesuwanie granic ekstremy. Wytwórnia zyskiwała uznanie, rosła w siłę i stawała się gwarantem jakości, a ludzie w ciemno kupowali płyty z jej logo, więc siłą rzeczy sporo egzemplarzy Devouring The Prophecy trafiło pod strzechy. Dopiero po głębszej analizie materiału niektórzy dochodzili do wniosku, że to już może być za dużo, że chłopaki przeginają.


