Jak nadmienione jest to w książeczce, potrzeba było pandemii, żeby wreszcie wznowić tego zakurzonego klasyka na CD. Z tej okazji pozwolę sobie przypomnieć ludziom o jakże zacnym debiucie grupy z Sosnowca. Iscariota obecnie gra sobie klasyczny Heavy/Thrash Metal, gdyż parafrazując wypowiedź członków zespołu z jakiegoś wywiadu dla radia, „po śmierci Schuldinera, Death Metal dla nas umarł”. To i też Cosmic Paradox jest jedyną pełnowymiarową pozostałością po tych bardziej śmiercionośnych czasach.
Skoro mowa o legendarnym założycielu Death, to faktycznie nie da się nie zauważyć wpływów tejże formacji na twórczość polskiego zespołu. Nie są one jednak aż tak bezczelne jak w przypadku np. krakowskiego Sceptic, a ponadto słychać echa grobowych początków Sepultury, Master czy Pestilence.
Chciałoby się rzec, że muzycy grają z wyczuciem i całkiem inteligentnie. Niebanalne struktury i progresje riffów, wraz z surowym brzmieniem i domową produkcją, dostarczają przyjemnie obskurny, nie do podrobienia Death/Thrash, jaki tylko Polacy potrafili robić w latach ‘90. Zaskakiwać może otwarcie chrześcijańska otoczka tekstowa, co jakoś specjalnie mnie nie razi, ale na pewno znajdą się malkontenci, którzy mogą uważać inaczej.
Rodzynkiem na płycie jest spokojny „Lilith”, który okazał się być profetycznym utworem, ze względu na występowanie w nim normalnego/śpiewanego głosu, który jak było wspomniane wcześniej, miał zastąpić growling na stałe. Muszę powiedzieć, że nie do końca jest to udany eksperyment, kawałek brzmi lekko niezręcznie, ale na szczęście nie kłóci się za bardzo z resztą płyty.
Re-edycja zawiera jeszcze nagrane po polsku demko „Glodgad” – w sam raz, aby móc zaobserwować rozwój grupy. Płyta mi się bardzo podobała i nie ukrywam, że dzięki tego typu albumom człowiek kocha ten gatunek – niszowe granie, ale zrobione z pasją, zaangażowaniem i polotem. Bardzo ciężko było mi się oderwać od tej płyty i poniekąd szkoda, że Panowie porzucili ten styl, aczkolwiek jak najbardziej jestem w stanie zrozumieć, uszanować i zaakceptować decyzję.
Pozycja obowiązkowa.
ocena: 8,5/10
mutant
oficjalny profil Facebook: https://www.facebook.com/iscariotaband
Ta legendarna holenderska formacja o nieraz szalonych zmianach składu, od ponad już 30 lat konsekwentnie z uporem godnym maniaka tworzy standardowy Death Metal, bez żadnych dodatków, czy upiększaczy (aczkolwiek w dzisiejszym przypadku nie do końca). Dla jednych będzie to nudny zespół jakich (zbyt) wiele, inni będą doceniać upór, z jakim Sinister trzyma się swojego stylu.
Amerykański Cathexis po dekadzie działalności, głównie w oparciu o zasady DIY, doczekał się punktu zwrotnego w swojej karierze, bo właśnie tym jest ich debiut w barwach Willowtip. Zespół miał już w dorobku dwa materiały wydane własnym sumptem — z drugim, „Pillar Of Waste”, miałem nawet dłuższą styczność — ale żaden z nich nie był na tyle udany czy choćby intrygujący, żeby mogli się z nim przebić do świadomości fanów death metalu. Co innego wydany po ośmiu latach przerwy Untethered Abyss – ten można śmiało traktować jako przełom pod względem jakości i wyrazistości muzyki.
Słuchałem sobie tej płyty tak trochę na zmianę z nową Toxaemią, jako że obie ekipy są trochę bliźniacze do siebie w tym sensie, że:
Diabolizer to grupa, która już od pewnego czasu działa na scenie tureckiego death metalu, jednak dla wielu może okazać czymś kompletnie nowym, bo Khalkedonian Death jest dopiero ich pełnoczasowym debiutem. Mimo iż zespół funkcjonuje nieprzerwalnie od dekady, jego dorobek jest dość skromny i ogranicza się do demówki/singla, epki i opisywanej płyty. Ten stan rzeczy można łatwo wytłumaczyć zaangażowaniem poszczególnych muzyków w kilka innych, o wiele aktywniejszych i lepiej znanych kapel, że wymienię tylko Decaying Purity, Burial Invocation, Engulfed i Hyperdontia.
Zespół, którego łatwo można by posądzić o koniunkturalizm, a który tak naprawdę po prostu chciał grać swój ukochany Thrash na różne sposoby, w zależności od humoru. Tak więc, z płyty na płyty ekipa ta flirtowała z różnymi odmianami. Czy to Black/Death, czy to Death 'n' Roll, jak nieco w tym przypadku. Choć można się spotkać z opiniami, że na tym albumie nie brakuje wpływów Power Metalu. Możliwe, nie znam się.
Jak to się bardzo ładnie mawia: „Od pierwszych sekund wiadomo, że będzie zajebiście”.
Suppression nie jest nową nazwą na mapie południowoamerykańskiego death metalu, ale ze względu na skromne dokonania (dwa demosy i epka) i niewielki ich zasięg dla większości słuchaczy zapewne będzie czymś świeżym i nieznanym. Pierwszą, skromną dekadę działalności zespół zamyka z przytupem, bo pełnoprawnym debiutem w barwach Unspeakable Axe; niezwykle udanym materiałem, który z miejsca stawia ich w czołówce nowej fali klasycznego death metalu – pośród Skeletal Remains, Rude czy Morfin.
Assorted Heap był jedną z wielu kapel zaczynających od szczerego i niewymagającego Thrash Metalowego hałasu, aby na swojej drugiej płycie pójść z ówczesnym duchem czasu i zaserwować już konkretny, klimatyczny Death/Thrash.
Przez lata kojarzyłem ten grecki zespół tylko z nazwy i fajnej okładki, bo muzyka na ich debiucie była tak bezpłciowa i mizerna, że nawet jedna jej sekunda nie osiadła mi w pamięci. Mimo wszystko byłem na tyle wyrozumiały — a raczej chciałem ich definitywnie skreślić — że dałem Birth Of Depravity drugą szansę. I, o dziwo!, nie żałuję – między 


