3 maja 2017

Immolation – Atonement [2017]

Immolation - Atonement recenzja okładka review coverInnowacyjna, zaskakująca, ekscytująca – te i wiele podobnie nacechowanych przymiotników nijak się niestety mają do Atonement. Dziesiąta płyta Immolation w żadnym elemencie w sposób zauważalny nie odchodzi od formuły muzyczno-brzmieniowej, jaką znamy przynajmniej od „Harnessing Ruin", a od (zbyt) wtórnego „Kingdom Of Conspiracy” sprzed czterech lat nie różni się prawie wcale. Kapele z taaakim stażem i taaak bogatym dorobkiem miewają kłopoty z kreatywnością i nie ma w tym nic niezwykłego, wszak nikt nie jest zaprogramowanym na zajebistość cyborgiem, nawet Amerykanie.

Problem Immolation polega dodatkowo na tym, że oni o dawna grają swoje, we własnej-ciasnej lidze, z nikim się nie ścigają, a w związku z tym sami dla siebie są punktem odniesienia. Niestety, przez brak presji ze strony konkurencji — a chyba także i fanów — zespół przestał poszukiwać nowych rozwiązań, nie eksperymentuje i w rezultacie przestał się rozwijać. To, co kiedyś u nich zachwycało, teraz spowszedniało, zaczyna już nudzić, a nawet irytować. Dobrym przykładem są wyjątkowo nieudane patenty rytmiczne w „Fostering The Divide”. Takich nietrafionych pomysłów jest tu jeszcze kilka i to one, o zgrozo, najbardziej zapadają w pamięć.

Paradoksalnie Immolation wciąż jest w stanie dostarczyć słuchaczom muzykę na nieosiągalnym dla innych poziomie. Co więcej, w bezpośredniej konfrontacji z „Kingdom Of Conspiracy” Atonement wydaje mi się materiałem odrobinę ciekawszym, bardziej zjadliwym i przystępnym – wystarczy sprawdzić „Thrown To The Fire”, „Above All” albo „Atonement”. Różnice poziomu nie są kolosalne, ale przemawiają na korzyść nowszej płyty, mimo iż jest znacznie dłuższa od poprzedniej. Także brzmienie jest ociupinkę lepsze, choć tu akurat przydałaby się wreszcie jakaś rewolucja (i odesłanie na emeryturę Orofino), niosąca ze sobą naturalny brud, ciężar i znany z przeszłości pierwiastek chaosu.

Cokolwiek bym teraz nie napisał o Atonement, w niczym nie zmieni to faktu, że niedługo bez żalu odstawię ten krążek na półkę i prędko do niego nie wrócę, bo Amerykanie mają w dyskografii kilka innych, które zdecydowanie lepiej na mnie działają. Czemu się dziwić, skoro najlepszym utworem na płycie jest ponownie nagrany „Immolation”.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/immolation

inne płyty tego wykonawcy:






Udostępnij:

3 komentarze:

  1. 8/10 to zdecydowanie za dobra nota. Co najwyżej 5/10 dla tych nudziarzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tytuł płyty dziwny, bo nie wiadomo za co chcą przepraszać. Powiem wprost, nie do końca rozumiem ten album, niemniej jednak bardzo chcę go zrozumieć i bardzo chcę lubić, bo wiem, że warto. Nie zamierzam jednak udawać, że zrozumiałem muzykę zawartą na tej płycie. Ciężkostrawne jak cholera i bardzo nihilistyczne. Czy płyta jest nudna? Możliwe. Nie jest to przyjemny odbiór, mimo iż daleko im do sieki pokroju nowoczesnych grup.

    mutant

    OdpowiedzUsuń
  3. Z całym szacunkiem, ale treść recenzji przywołuje na myśl co najwyżej średni album, a końcowa nota zupełnie temu przeczy. W ogóle nie jestem zwolennikiem cyferkowego opisywania muzyki. W ostatecznym rozrachunku nic to nie znaczy.

    A album moim zdaniem jak na Immolation dość świeży. Nie rewolucyjny, ale obfity w ciekawe zagrywki i zawierający po prostu wpadające w pamięć kompozycje. Większość tych utworów to koncertowe hity. Ponadto podoba mi się prawdziwie majestatyczny, wręcz "kinowy" klimat albumu, ma to rozmach - choć wszystko osiągnięte przy pomocy gitar, bez tandetnych orkiestracji!

    OdpowiedzUsuń