Rzadko kiedy się zdarza, żeby zespół z długim stażem, na tak późnym etapie kariery popełnił arcydzieło. Zwłaszcza, że Necrophobic ma już na swoim koncie co najmniej dwa legendarne albumy („Darkside” i „Nocturnal Silence”). Jak się im to udało? Szczegóły poniżej.
Na sukces tego albumu złożyło się kilka czynników. Przede wszystkim, perkusista Joakim Sterner przywrócił do składu byłych członków zespołu. Powrót pierwszego wokalisty grup i dwóch długotrwałych wioślarzy po długiej przerwie. Po drugie, upływ 5 lat od poprzedniego albumu („Womb of Lilithu”) ewidentnie pozwolił na dopieszczenie kompozycji. Po trzecie, słyszalny głód grania.
Niewątpliwe jest, że ekipa składa się ze starych wyg i wyjadaczy. To i też ich wieloletnie doświadczenie w tworzeniu muzyki wreszcie zaowocowało umiejętnością tworzenia piosenek. Panowie wiedzą, jakie patenty się sprawdzają, a których należy unikać. Wiedzą też w jaki sposób urozmaicać poszczególne kompozycje, aby uniknąć nudy.
W efekcie końcowym dostajemy najsilniejszą pozycję w dorobku grupy, gdzie nie ma ani jednego zapychacza, a wszystko ma swoje miejsce i czas. Pierwsze trzy petardy wprowadzają w odpowiedni klimat, ze szczególnym uwzględnieniem hitowego „Tsar Bomba”, który już chyba przeszedł na stałe do kanonu klasyków. Mamy też kilka wolniejszych, dłuższych i bardziej rozbudowanych numerów w środku płyty, kilka bujających w średnim tempie, oraz uroczą miniaturkę instrumentalną na sam koniec. Zespół nie wstydzi się dodać gdzieniegdzie keyboardu dla efektu, ale stara się przede wszystkim nie przytłoczyć słuchacza nadmiarem ekscesów, a zamiast tego prowadzić dźwiękowo jak przez labirynt do logicznego wyjścia.
Ostateczna ocena może wydawać się nieco na wyrost lub przesadzona, ale jest podyktowana już kilkuletnim słuchaniem i wracaniem do tej płyty. Grupa znalazła idealny balans między wpływami Black Metalowymi a Death Metalowymi, gdzie żadna ze stron nie dominuje drugiej, a zamiast tego doskonale się uzupełnia. Jestem przekonany, że nawet za 10 lat muzyka będzie wciąż brzmieć świeżo. Zresztą o sukcesie niech świadczy fakt, że bardzo szybko powstał sequel do omawianego krążka. Ale to jest temat na oddzielną historię…
ocena: 10/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/necrophobic.official
inne płyty tego wykonawcy:
Szwajcarzy już na początku działalności jasno określili swoją grupę docelową: adresują muzykę przede wszystkim do fanów Fallujah, Necrophagist oraz Obscura. Ja ze swojej strony dorzuciłbym do tej wyliczanki jeszcze Arkaik, Beyond Creation i Augury. Te nazwy powinny w zupełności wystarczyć, żeby zorientować się, co i na jakim poziomie grają Virvum. Niewiadomą mogą pozostać co najwyżej proporcje składowych, a te są naprawdę ciekawe. Illuminance to oczywiście progresywny death metal, ale nie taki typowy, do jakiego jesteśmy od lat przyzwyczajeni, bo łączący kosmiczny klimat z dość mechaniczną pracą instrumentów.
Jest początek roku 1993. Wychodzi debiut Unanimated. Do ówczesnych fanów grupy zalicza się wtedy jeszcze nieznany frontman Opeth. W Szwecji wciąż króluje brzmienie gitar jak w Entombed. Dissection ma dopiero wydać swój pierwszy album pod koniec roku. At The Gates jeszcze nie gra w stylu, z którego miał być znany. A Black Metalowe hordy z Norwegii jeszcze się rozkręcały i miały dopiero wydać swoje klasyki.
Odious Mortem mieli dużo szczęścia, że ze swoim debiutem trafili akurat do Unique Leader Records, bo Amerykanie naówczas bardzo chętnie wyciągali z podziemia i promowali ponadprzeciętnie utalentowane kapele z nurtu brutal death, zwłaszcza takie, których ambicją było przesuwanie granic ekstremy. Wytwórnia zyskiwała uznanie, rosła w siłę i stawała się gwarantem jakości, a ludzie w ciemno kupowali płyty z jej logo, więc siłą rzeczy sporo egzemplarzy Devouring The Prophecy trafiło pod strzechy. Dopiero po głębszej analizie materiału niektórzy dochodzili do wniosku, że to już może być za dużo, że chłopaki przeginają.
Ciężkie jest życie fana obskurnego zespołu. Szukasz w internecie informacji o grupie i nic nie znajdujesz, poza tym, że lider popełnił samobójstwo od przedawkowania tabletek. Po latach się dowiadujesz, że data śmierci była błędna o 7 lat, jak zresztą prawdziwą przyczyną śmierci był zawał. A chcesz wiedzieć jak najwięcej, bo danego zespołu słuchasz non-stop, dzień w dzień. Tak jak ja dyskografii Mutilatora.
Hath zaistnieli w świadomości słuchaczy w 2015 roku za sprawą wydanej własnym sumptem epki „Hive”. Tamten materiał zwracał uwagę, bo był inny niż większość tego, co było na topie, miał też całkiem niezły potencjał, jednak żeby został on w pełni uwolniony, musiały upłynąć aż cztery lata. W międzyczasie zespół nabrał doświadczenia, rozwinął umiejętności techniczne, dorobił się własnego studia (!), a przede wszystkim utwierdził w słuszności obranego kierunku. Słabsze elementy – wyeliminowali, lepsze – uwypuklili, a ponad to dorzucili garść nowości, dzięki czemu udało im się stworzyć jeden z mocniejszych debiutów ostatnich lat.
Amerykanom wystarczyły zaledwie trzy lata, żeby drastycznie zmienić logo, skład, brzmienie i podejście do komponowania, skutkiem czego Imperium właściwe w niczym nie przypomina poprzedniej płyty. Drugi album The Kennedy Veil zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie bezkompromisowym napieprzaniem przed siebie, gęstymi strukturami i wyborną techniką. To było fajne i dobrze wchodziło, bo chłopaki nie silili się na jakąkolwiek oryginalność. To dlatego po pierwszych przesłuchaniach Imperium okazał się dla mnie dużym rozczarowaniem, które z biegiem czasu ewoluowało w… zwykłe rozczarowanie.
Mogło by się wydawać, że wyjątkowo chłodne przyjęcie
Cannibal Corpse to doskonały przykład tego, co znaczy znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Swoją przygodę z muzykowaniem zaczynali w — jak to sami określali: wsiowym — Buffalo przy samej granicy z Kanadą. Tam nagrali jedyne demo, które dzięki staraniom Barnesa trafiło do zielonego w temacie death metalu Metal Blade. Wytwórnia Briana Slagela zapewniła zespołowi sesję w rosnącym w siłę Morrisound ze Scottem Burnsem za konsoletą, a nagrania swoim udziałem wzbogacili znani już w podziemiu Glen Benton i Francis Howard. To wszystko — wsparte niezaprzeczalnym talentem i samozaparciem — sprawiło, że Kanibale bardzo szybko zdobyli mocną pozycję na amerykańskiej scenie.
W pierwszych latach XXI wieku Cephalic Carnage należeli do grona najczęściej słuchanych przeze mnie zespołów – byli brutalni, techniczni, popieprzeni i przede wszystkim oryginalni. Drugiej takiej kapeli nie było! A potem nadszedł 


